Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

niedziela, 30 października 2011

30.10.2011 - Niedziela

Wczoraj pierwszy raz byłam na imprezie. I nie było to żadne wietnamskie „party”, ale tradycyjna biba. W Hanoi studiuje spora grupa filologów z Poznania i właśnie z nimi i z Martą wybrałam się na imprezę dla „białasów”. Oczywiście musiałam znaleźć jakąś wymówkę, żeby nie wracać do domu o tak skandalicznej porze. I nie chodzi o to, że nie mogę wracać za późno, po prostu inaczej „nie wypada”. Ograniczenia, które nakładane są na młodych ludzi tutaj są olbrzymie, już wcześniej o tym pisałam. Chodzenie po klubach kojarzy się raczej ze złym prowadzeniem się i jest bardzo negatywnie postrzegane. Więc ja w sobotnią noc nocowałam u Marty. Wersja oficjalna: Marta nie może odnaleźć się w wietnamskiej rzeczywistości więc nie chciałam, żeby zostawała sama. No i tak naprawdę wcale to nie było kłamstwo. Tylko może jakoś odwróciłam przyczynę i skutek. Tak czy owak moja rodzina już sama sobie zinterpretowała sytuację, a ja jakoś szczególnie nie chciałam wyjaśniać i powiedzieć: „idę na bibę, wrócę późno, więc lepiej, żebym nocowała u Marty”. Tak. Mam 24 lata, wiem, ale żyję w wietnamskiej rodzinie. Przypomniało mi się wtedy jak to kiedyś mój starszy brat w wieku 14 lat pojechał na imprezę. Podejrzenie moich rodziców wzbudziła zbyt wczesna pora, o której poszedł spać. Wtedy też się okazało, że jego w pokoju wcale nie ma: głową na łóżku była piłka, a pod kołdrą wepchnięty był stos ubrań. Więc ja czułam się podobnie, hehe. 

Tak czy owak okazuje się, że można jakoś pogodzić życie wietnamskie i „zachodnie”. Po prostu pieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu. Do godziny 21 byłam na wietnamskim „party”. Kończą się one o przyzwoitej porze, więc można następnie zacząć kolejny etap. Byłam na wietnamskim Halloween. Zaskakujące jest to jak amerykańskie kalki są pochłaniane przez Wietnamczyków. Wszyscy „celebrate” Halloween, taka nowa tradycja. Zero jakiejkolwiek rozkminy „Po co? Dlaczego? W jaki sposób?”, po prostu tradycja jest i należy ją odtwarzać. Nieco to smutne. Wszyscy się mnie pytają, czy w Polsce też świętujemy Haloween.  Zazwyczaj odpowiadam, że nie, że Halloween pochodzi ze Stanów, a my mamy własne Wszystkich Świętych. Już jakoś pomijam kwestię krytyki pop kultury. 

Więc na wietnamskim party, zorganizowanym w szkole językowej można było uśmiać się po pachy. Przygotowano liczne gry i zabawy: np. jedzenie jabłka pływającego w misce wody beż użycia rąk. Kilkuosobowa drużyna musiała wyjeść jak największą część jabłka. Ktoś się zapytał: „dlaczego się nie bawię, czy mi się nie podoba?”. Jakoś naściemniałam grzeczną odpowiedź. 

Spotkałam tam jednakże 22 letniego chłopaka, który 6 lat studiował w Polsce. Bardzo dobrze mówił po polsku. W ogóle jakiś dziwny przypadek. Studiował na Politechnice Warszawskiej telekomunikację już w wieku 15 lat! Jakiś mały wietnamski geniusz, który obecnie pracuje „dla rządu” cokolwiek to oznacza, ja zrozumiałam, że chodzi o bezpieczeństwo socjalne, stabilne miejsce pracy. 

No niestety musiałam skończyć „party” wcześniej i pojechałam do Marty. Moja host siostra kazała mi napisać smsa, jak już bezpiecznie będę u niej w mieszkaniu. 

 Blachary na sposób wietnamski:

Razem z innymi dziewczynami z Polski bawiłyśmy się w jednym z klubów: bucket bar, w którym dominowały oczywiście „białasy”. Chociaż nas zagadał jakiś Wietnaczyk, którego rodzice byli z Tajlandii. Klub był raczej mały, miejsca do tańczenia nie za wiele, więc z wszyscy tłoczyli się na małym parkiecie w rytm zachodniej muzyki. Impreza skupiona wokół spijania alkoholu, tańczenia i prowadzenia klubowych rozmów. Dokładnie o godzinie 00.08 do klubu przyszła policja. Swoimi gwizdkami dawali do zrozumienia: „zamykamy lokal”. Nikt jakoś specjalnie się nie przejął, standardowa procedura. Ponoć wystarczy wyjść, policja zamknie, a następne otwiera się na nowo i tak do kolejnej interwencji. W sumie nie zweryfikowałam tego, bo Wietnamczyk zabrał nas wtedy (na swoim olbrzymim skuterze, taki lans:P) do nowego miejsca. Klub wyglądem przypominał garaż i mordownię, ale był alko, muzyka i dens flor, więc była to dyskoteka (zapewne jedyna otwarta o tej porze w całym ponad 6 milionowym mieście). Oczywiście sporo było białasów, ale nie brakowało też Wietnamczyków. Ale oni nie są typowymi przedstawicielami swojego pokolenia: są bardziej wyzwoleni, albo mają liberalnych rodziców, bo przecież grzeczne dzieci do takowych miejsc nie chodzą! Nasz Wietnamczyk na przykład lansował się na zachodniego luzaka, trochę w życiu podróżował, w tym po Europie i miał już „zachodnie girlfriendy”. Takie dziewczyny są bardziej niezależne i pewne siebie, a on „like challenges”. Przy okazji spotkałyśmy wiele innych ludzi, w tym znajomych innych znajomych, świat jest mały, zwłaszcza, gdy masz do wyboru jedno miejsce, w którym możesz się bawić . W pewnym momencie podbija do nas chłopak i zaczyna coś po francusku mówić, a ja swoim najlepszym akcentem (w końcu studiowałam filologię przez całe 3 miesiące) odpowiadam: ży słi polonez. A tu od razu: „Ja pierdolę, Polka!”. Był to 18 letni Marcin, którego matka jest Polką, ojciec Wietnamczykiem. Mieszkał w Katowicach, obecnie w Hanoi. Normalnie mówi po polsku, wietnamsku, francusku, angielsku i hiszpańsku, no i po śląsku, zapomniałabym dodać. Niesamowite, hehe. Do domu wróciłyśmy przed 3, ponieważ od rana musiałyśmy pracować. Dość długo mi zeszło zanim zmyłam olbrzymią pieczątkę klubu, trzeba było zatrzeć wszelkie ślady:P

3 komentarze:

  1. Co prawda musiałam się nieźle nagimnastykować, żeby wyjść na imprezę, ale warto było :)

    OdpowiedzUsuń
  2. wow, Wietnamczyk mówiący po śląsku, chciałabym to zobaczyć/ usłyszeć :-)

    OdpowiedzUsuń