Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

środa, 25 kwietnia 2012

25.04.2012 - Środa

Upał, upał, upał!!!

Temperatura dobija prawie do 40 stopni! Jestem ciepłolubna więc na prawdę cieszy mnie taka pogoda, zwłaszcza po długich, chłodnych miesiącach zimowych. W pokoju mamy klimę, gdy musimy wyjść na zewnątrz czuję się jakbym wchodziła do piekarnika, albo ktoś zaczął mnie prasować żelazkiem.

Na ulicy dogrzewa, zwłaszcza, gdy trzeba czekać na zielone (tak, czasami tutaj trzeba czekać:P). Wtedy większość kierowców skuterów chowa się w cieniu okalających jezdnie drzew i budynków. 

Jeszcze tylko 3,5 godziny pracy i ..... WAKACJE!!!

Kończy mi się wietnamska wiza, czas więc wyjechać. Uwielbiam to! W pracy mówię: "muszę przedłużyć wizę" więc nikt się nie czepia, że robię sobie długi urlop:). To już drugi w tym roku. Dlatego też nigdy nie będę pracować w korpo:P. 21 dni urlopu na początek? Nie ma opcji! Jutro wyjeżdżam, wracam 6 maja. Jadę z Anią do Kambodży. Przez pierwsze dni będziemy leżeć plackiem na plaży i podziwiać australijskich surferów, a następnie pojadę do Siem Reap obejrzeć kompleks świątyń Angkor. Kolejny wyjazd spontan bez żadnych rezerwacji. Czas więc spakować walizkę. Do usłyszenia więc w maju!


czwartek, 19 kwietnia 2012

19.04.2012 - Czwartek

Ok, muszę się do czegoś przyznać. Zaliczyłam pierwszą wywrotkę na skuterze. Jechałam na korepetycje, dopiero co wyruszyłam z domu. Było już ciemno, po 19. 

Byłam na głównej, szerokiej ulicy i dojeżdżałam do skrzyżowania. Pewnie miałam jakieś 30km/h na liczniku. Na skrzyżowaniu stała policja i okazjonalnie wyłapywała kierowców. I pewnie tej policji chciał uniknąć kierowca (i pasażer) skutera, który we mnie wjechał. Szczyle bez kasków na potężnym skuterze. Gdy byłam na ich wysokości nagle postanowili odbić w prawo i mnie staranowali. Wszyscy ślizgnęliśmy się  po asfalcie. Usłyszałam tylko trzask obijających się o siebie skuterów i tłuczonego lusterka (akurat mojego). Nic mi się nie stało. Miałam na sobie długie spodnie i wielofunkcyjną wietnamską kurteczkę więc nawet się specjalnie nie zadrapałam. Upadłam na prawy bok. Pewnie jutro będę mieć kolorowe siniaki na dłoniach, ponieważ jakoś właśnie dłońmi się podparłam. Na sposób wietnamski wstałam i od razu podniosłam skuter. Zapaliłam silnik, wrzuciłam bieg i pojechałam dalej. Policja tylko się przyglądała. Nie wiem, czy zatrzymali drugi skuter, pewnie nie. Takie drobne stłuczki to tutaj chleb powszedni. Na szczęście dla mnie skończyło się na kilku siniakach.

A poza tym wszystko po staremu. Byle do piątku;)

niedziela, 15 kwietnia 2012

16.04.2012 - Poniedziałek

Czasami mam dodatkowe zajęcia z Koreańczykami. Życie w Korei (Południowej) to dopiero musi być hardcore! O Północnej nawet nie wspominam. [Moja znajoma pracuje z Koreańczykami już od kilku lat i próbuje mnie wdrożyć w ich kulturę]. 

Koreańczycy, których uczę pracują 12 godzin dziennie, od poniedziałku do soboty, w tym jeszcze przynajmniej dwie niedziele w miesiącu. Gdy zadałam im pytanie, czy „lubią Hanoi” jeden z nich odpowiedział, że tak, ponieważ ma WIĘCEJ czasu wolnego. W Korei normą jest, że pracują do 22, 23! 

Plan dnia wygląda mniej więcej tak:
6.00 – pobudka
6.30 – wyjście do pracy
7.30 – rozpoczęcie pracy
23.00 – koniec pracy
24.00 - powrót do domu

Jeden z Koreańczyków mówił, że rodzinę (żonę i dwie córki) widzi w weekend. A przecież mieszkają w tym samym domu! Ania często mi opowiada, że ojcowie jej uczniów nocują nawet w firmach i nie wracają do domu. Do tego wszechobecny jest „mobbing” (w „europejskim” rozumieniu).  Jej znajomy musiał np. codziennie wycierać kurz z biurka szefa. Koreańczycy są więc umęczeni nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. No żyć nie umierać! 

Aż nie wypada, żebym napisała, że pracuję maksymalnie 7 godzin dziennie, zazwyczaj 4 :P. W przedszkolu uczę na dwie zmiany: zajęcia poranne (2h) i popołudniowe (2h). Wychodzę więc z domu około 8, później wracam o 11 po drodze robiąc zakupy na targu i ponownie wychodzę o 14 i wracam około 17. Ostatnio zaczęłam też pracować wieczorami. 

Do moich rozrywek podczas przerwy na lunch należy wyprawa na targ, gdzie kupuję owoce. Zazwyczaj kupuję u tych samych sprzedawców, którzy już z daleka mnie wołają.

 Moja dwudniowa porcja owoców:) Banany, mango, pomelo, ananasy i sapodilla (pigwica właściwa: brązowe kulki podobne do kiwi a w smaku przypominają nieco przejrzałą, podwędzaną gruszkę).

A teraz zadanie typu "gdzie jest Wally?" Znajdź Gienię, naszego gekona!


Mieszka z nami malutki gekon. W sumie chyba jest ich więcej. Obudziły się po zimie. Czasami można je zobaczyć jak sobie biegają po ścianach. Dodatkowo też usłyszeć. Są takie małe a robią niezły hałas!

15.04.2012 - Niedziela

Praktycznie już miesiąc temu popsuł mi się rower. Próbowałam go naprawiać, ale wietnamskie złote rączki jakoś się nie sprawdziły. Ponoć trzeba w nim wymienić jakąś cześć. Cena, którą sobie zażyczyli oczywiście była stanowczo za duża (w przeliczeniu około 80zł). W ten oto sposób zaniechałam jazdy na rowerze. W sumie wyjdzie mi to na zdrowie. Mniej spalin się nawdycham. 

Wypożyczyłam skuter. Coś w nim rzęzi, ale jedzie do przodu. Ma mały silnik. Jeżdżę więc powoli. Osiągnęłam zawrotną prędkość 45km/h. Szybciej się nie da. Maszyna nie da rady i warunki drogowe absolutnie nie sprzyjają szybszej jeździe. Co prawda raz jechałam z moją host-siostrą (jako pasażerka) szaleńcze 60km/h i autentycznie się bałam:P. Zaopatrzyłam się również w typową wietnamską kurteczkę, która chroni przed słońcem (a wiadomo biała skóra to priorytet) i kurzem. Mnie bardziej interesuje ta druga funkcja. Gdy założę swój skuterowy strój (kurtka, kask i maseczka) i dodatkowo schowam blond włosy wyglądam wtedy jak Wietnamka. 

I pewnie dlatego ostatnio zatrzymała mnie policja! Ok., przejechałam na czerwonym świetle. Ale był to prawoskręt więc nie widzę w tym żadnego wykroczenia. Oczywiście policja zatrzymuje najsłabszych: czyli wolno jeżdżące laski. Nikt nie zatrzyma agresywnych szpanerów na olbrzymich skuterach bez kasków. W takiej sytuacji oczywiste jest, że trzeba zapłacić łapówkę. Każdy to wie i każdy praktykuje. Innego rozwiązania nie ma. No chyba, że naprawdę chcesz mieć problem. W przypadku Hanoi też wiadomo (w przeciwieństwie do HCMC: Ho Chi Minh City czyli Sajgon, btw Sajgon to dzielnica HCMC), że policja nie zatrzymuje obcokrajowców. Zaskoczyłam się, że zostałam zatrzymana (ok., przejechałam na czerwonym, ale tutaj to naprawdę nie ma znaczenia, wszystko może stanowić pretekst do wyciągnięcia kasy, czasami bezpieczniej przejechać na czerwonym niż zielonym). Zdjęłam maseczkę, uśmiechnęłam się do policjanta (uśmiech w Azji to podstawa:P) i powiedziałam „hello”. Koleś mocno się zaskoczył i nawet na mnie nie spojrzał i od razu odszedł. Oczywiście mnie już tam nie było:P. Mam nadzieję, że nie będą chcieli mnie więcej zatrzymywać. W sumie to ja nie mam ani prawa jazdy, ani papierów na ten wypożyczony skuter. Podstawa to nie zrobić sobie, ani nikomu innemu krzywdy. 

Dla rozrywki proponuję krótkie filmiki z youtube:  
Skrzyżowanie (to akurat jest wyjątkowo chaotyczne:P).
Hasło przewodnie to: zorganizowany chaos! 

Należy jechać przed siebie i uważać, aby w nikogo nie wjechać. Kupiłam ostatnio książę pt "Dos & Don'ts in Vietnam". Napisana przez obcokrajowców. Na prawdę świetna. Czytam więc przeróżne porady, czasami śmiejąc się po pachy. Większość z opisanych sytuacji doświadczyłam na własnej skórze i sama musiałam się zorientować co "można a co nie".

Ruchowi ulicznemu poświęcono w niej cały rozdział. Zacytuję fragment:

10 rad, jak przetrwać ruch uliczny:

1. Nie czekaj godzinami, aby przejść przez ulicę. Ruch nigdy się nie skończy, więc...
2. Zachowuj się tak jak Wietnamczycy: zanurkuj i zacznij powoli posuwać się do przodu. Zaobserwuj cud Morza Czerwonego. Strumień pojazdów w magiczny sposób rozstąpi się przed tobą i ponownie zleje tuż za twoimi plecami. 
3. Nie wykonuj żadnych nagłych i nieprzewidywalnych ruchów. Lepiej zastygnąć w bezruchu. 
4. Podczas jazdy nieustannie patrz gdzie jedziesz [hehe, dobre:P]. Jeżeli uderzysz kogoś przed tobą, jest to zawsze twoja wina. 
5. Ustąp pierwszeństwa wszystkim pojazdom większym i głośniejszym od twojego [trąbi tutaj każdy, w ten sposób sygnalizuje: Jadę!]. 
6. Uważaj na dziwne przeszkody: bawoły, różnej wielkości kamienie, zepsute ciężarówki, głębokie dziury, ludzi siedzących na jezdni [kiedyś widziałam jakiegoś kolesia leżącego na środku drogi i ćwiczącego Tai Chi], brakujące mosty, kobiety w tradycyjnych strojach [ao dai, ałzaj] jadących w piątkę całą szerokością jezdni, wolno poruszające się góry produktów rolniczych, spontaniczne mecze piłkarskie, stosy materiałów budowlanych a w nocy na wszystko na drodze, prawie nigdy nieoświetlone. 
7. Nie wahaj się zrobić unik, nawet jeżeli musisz zjechać z drogi i zatrzymać się. 
8. Spróbuj uniknąć kolizji. Jeżeli już ci się przytrafi to...
9. Nie trać głowy, nie panikuj. Spróbuj załatwić sprawę pokojowo. Czasami zapłacenie małej kwoty zaoszczędzi ci wielu problemów.
10. Pamiętaj, że jedyna zasada to: nie wolno ci w nikogo wjechać. I nieważne, że znaki drogowe mówiły co im innego i że paliło się czerwone światło. [A teraz nieco kąśliwe zdanie autorów] Niektórzy ludzie nadal myślą, że wszystko co czerwone oznacza naprzód towarzysze! [Hehehe!!!]. 

Niestety jeszcze nie zrobiłam zdjęć na skuterze. W zamian najnowsze z przedszkola.

 W grupie zazwyczaj jest od 20 do 30 dzieci.

 Na początku śpiewamy piosenkę.

 W tym tygodniu uczyliśmy się rybek.

 Grupa 4-latów. 

 A teraz szczyle pokazują, że rybka ugryzła dziecko w palec. Głupie piosenki, przecież ryby nie mają zębów!

Łowienie rybek na magnes. Dostaję gotowy plan zajęć z opisami gier. Nie muszę się wiec zanadto wysilać. Wszystkie gadżety przygotowuje wcześniej wietnamska asystentka.

Dzieci wchodzą do klasy na bosaka, żeby nie pobrudzić podłogi. W Wietnamie ZAWSZE należy zdjąć buty przed wejściem do czyjegoś domu. Czasami trzeba nawet zdjąć buty, gdy wchodzisz do knajpy (zazwyczaj takiej, gdzie siedzi się na podłodze). To samo tyczy się małych butików. Jeżeli zobaczę jakąś ładną kieckę na wystawię, a widzę, że w środku wszyscy są na bosaka (buty zostają przed drzwiami) to zazwyczaj odpuszczam. Teraz mamy bardzo ładną pogodę. Praktycznie zawsze chodzę w japonkach, więc to prawie jak na bosaka ;)

niedziela, 8 kwietnia 2012

08.04.2012 - Niedziela Wielkanocna

Happy Easter!!!

Kolejne Święta Wielkanocne spędzam poza domem. Moje pierwsze święta bez „własnej” rodziny spędziłam na Górnym Śląsku i Opolszczyźnie, gdy miałam 16 lat. Pojechałam wtedy na osiemnastkę koleżanki. Nadal były to święta rodzinne. Spędziłam je w gronie rodziny Ilonty. Gdy byłam na Erasmusie, mając wtedy już 21 lat, pojechałam na święta do Pragi. Pamiętam Mszę w Katedrze św. Wita na Hradczanach. Poranne światło przechodziło przez kolorowe szkiełka witraży i zawieszało się na kłębach kadzidła. W ubiegłym roku również byłam poza domem. Tym razem w Hiszpanii. Na tę okazję odwiedziła mnie nawet Kasia Kasia, która przyjechała z Bukaresztu. Razem uczestniczyłyśmy w wielkopostnych procesjach ulicami Cordoby. O północy poszłyśmy na Mszę do Katedry: Mezquity. Znajduje się ona w środku dawnego meczetu z niezliczoną ilością biało – czerwonych kolumn.
 
Wtedy nigdy bym nie przypuszczała, że następne święta spędzę w Wietnamie! Na pewno nie mogę ich zaliczyć do "tradycyjnych". W Wigilię Paschalną świętowałam Laotański Nowy Rok! 

Co prawda Laotański Nowy Rok wypada 13 - 14 i 15 kwietnia. Studenci mieszkający w naszym campusie świętowali go w ten weekend. Cała impreza odbyła się w stołówce akademika. Uroczystości zainaugurował ambasador Laosu w Wietnamie. Trochę czułam się jak podczas Świąt Bożego Narodzenia. Na środku sali ustawiono konstrukcję z kwiatów, do której przyczepione były patyczki z krótkimi białymi sznureczkami. W czasie odmawiania modlitw goście podawali sobie z rąk do rąk kłębek włóczki. Biała włóczka połączyła ze sobą wszystkich ludzi. W międzyczasie rzucano ryżem (jak na parę młodą). Po wszystkich tych rytuałach przyszedł czas na demontaż kwiatowej konstrukcji. Każdy dostał po kilka kawałków włóczki, które należy zawiązać swoim bliskim na ręce.  Przypomina to dzielenie się opłatkiem. Jest to okazja do składania sobie życzeń.

 Kwiatowa konstrukcja z ze sznureczkami, które zawiązuje się na ręce. 

 Oplatanie gości jednym kawałkiem białej nici.

 Wiązanie sznureczków na ręce. W tym czasie składasz życzenia, np. dużo kasy (wplatasz banknoty). Należy wystawić swobodnie dłoń. Osoba, która Cię obdarowuje, macha sznureczkiem w dwie strony. W ten sposób chce odpędzić od Ciebie problemy i zastąpić je dobrem.

 Ja mam 5 sznureczków na ręce. Powinno się je zdjąć przynajmniej po trzech dniach. 


Po "obdarowywaniu się sznureczkami" przyszedł czas na kolację, a po niej tradycyjne tańce. Dziewczyny zjawiły się na imprezie w tradycyjnych strojach. 

Niedzielę spędziłam w duchu znanej mi (i wyznawanej;) tradycji. Pojechałam do Kościoła. Po mszy wyszliśmy na lunch. Po południu wraz z Iwoną i poznanymi w Pachnącej Pagodzie Polakami trochę pospacerowaliśmy ulicami starego miasta.

 Mój skuterowy style: okulary, maska i kask! Obcy atakują!!!

Kilka niedzielnych zdjęć: 

 Tablice nagrobkowe. Po prawej uśmiechnięty Michael Jackson. A nad nim Maryja. Impossible is nothing! Welcome to Vietnam:)

 Typowa marka w Hanoi. Tutaj Porsche to prawie jak Volkswagen w Europie:P.Jak już kogoś stać na samochód, to musi nim szpanować.

 Tzw. "fake ass", czyli sztuczny tyłek. Wietnamki nie mają kobiecych kształtów. Aby lepiej wyglądać można sobie kupić majtki ze sztucznym tyłkiem. Poślady będą wtedy sterczeć!

 To samo tyczy się biustu. Silikonowe wkładki.

 Lans w wietnamskiej sukience:)

czwartek, 5 kwietnia 2012

05.04.2012 - Czwartek

Krótki spacer po Ta Quang Buu. 

Już mocno wrosłam w hanojską rzeczywistość. Na początku nie do pomyślenia była dla mnie np. jazda na skuterze. Dzisiaj pewnie pędziłam z pracy na koncert. I serce już mi się nie zatrzymywało co dwie minuty z przerażenia. Po tych dobrych 6-ciu miesiącach w Azji straciłam nieco "świeżość odbioru" otoczenia. Dlatego też postanowiłam wybrać się na moją ulicę (Ta Quang Buu) z aparatem, aby na nowo przyjrzeć się okolicy. Z tabulą rasą w głowie.

Zwisające kable. Czasami nawet trzeba się nieco schylić, żeby się o nie nie zaczepić:P. Tak czy owak mamy prąd bez poważniejszych przerw w dostawach:)



Kołolsky na kirgiskim blogu zamieściła zdjęcia dworcowego fryzjera. Tutaj fryzjerzy pracują na ulicy. Wystarczy zawiesić lustro na murze, skombinować fotel, nożyczki i przybory do golenia. Czasami takie punkty usługowe mają nawet własny billboard z nazwą fryzjera, adresem i numerem telefonu. Zdjęcia robiłam w czasie przerwy na lunch, więc fryzjerzy mogli sobie odpoczywać. Na koniec dnia na chodniku zostają sterty czarnych, krótkich włosów. Z usług ulicznych fryzjerów korzystają głównie mężczyźni. W ofercie mają strzyżenie, golenie oraz usuwanie włosów z nosa i uszu.





Jeżeli szukasz pracy wystarczy, że masz pompkę rowerową i ustawiasz się przy ulicy. Jeżeli masz jeszcze zestaw kluczy, to jesteś praktycznie właścicielem warsztatu skuterowo - rowerowego. Z innych propozycji: można jeszcze napełnić butelkę benzyną i stanąć na środku skrzyżowania. Na pewno trafi się jakiś jeleń, który zapomniał zatankować. A dla kobiet: kupujesz owoce w hurcie i chodzisz z nimi tak długo, aż sprzedaż. Można sprzedawać z roweru (wyłożone na kloszu) lub też zakładasz na ramię bambusowy drąg, z którego zwisają dwa kosze. Można się zaopatrzyć w obuwie, ubrania czy też gazety, wisiorki i zapalniczki. 




I ja sobie TUTAJ MIESZKAM:) Czasami muszę głośno powiedzieć: "Właśnie jestem w Wietnamie", bo jakoś to do mnie nie dociera. Pozdro z Azji :*.

wtorek, 3 kwietnia 2012

4.04.2012 - Środa

Pachnąca Pagoda

W ostatni poniedziałek nie musiałam iść do przedszkola (czasami mówię do Iwony, że nie chcę iść do przedszkola, a ona wtedy jak w kawale odpowiada: „ale tam dzieci na Ciebie czekają”: wyjaśniam, to taki suchar). W sobotę obchodzono rocznicę śmierci pierwszego króla. Wolne się należało, więc w poniedziałek przedszkola były zamknięte. Postanowiłyśmy wykorzystać okazje i wyjechać z Hanoi. Aby móc w tym mieście normalnie funkcjonować, należy jak najczęściej od niego odpoczywać i uciekać w miejsca, gdzie można oddychać „pełną piersią”, bez maski. 

Udałam się wraz z Iwoną i Martą do „Pachnącej Pagody”. Tym razem, jak na prawdziwe hardcorowe turystki w Azji przystało, wykupiłyśmy zorganizowaną wycieczkę w biurze turystycznym. I nie żałuję. Bez większych problemów dostosowałam się do programu (czyli „TERAZ jemy, zwiedzamy, macie wrócić za godzinę, płyniemy łodzią” itp.). Wszystko ma swoje plusy i minusy. Przynajmniej nie musiałyśmy ciągle walczyć o ceny i samodzielnie ogarniać dojazdu. Mogłyśmy zupełnie beztrosko podążać za jakże uroczym przewodnikiem nazywającym siebie „Strong” (angielskie znaczenie wietnamskiego imienia). Chłopak (26 lat) naprawdę spisał się na medal. Na koniec zaśpiewał nam nawet tkliwą balladę, z jakże czułym tekstem: „I love you”. Jakie to wietnamskie! 

Pachnąca Pagoda oddalona jest o 70km od Hanoi (czyli o praktycznie 2 godziny jazdy po wyboistych drogach). Dla Wietnamczyków wyznających Buddyzm ma olbrzymie znaczenie. Strong porównywał wagę tego miejsca do Mekki. Chłopak pracuję dodatkowo w jakiejś państwowej organizacji turystycznej i często jego wyjaśnienia brzmiały jak oficjalna propaganda. Według statystyk 60% społeczeństwa wietnamskiego to Buddyści (a 97% polskiego to katolicy, ktoś w to wierzy?). Moim zdaniem mocno naciągnięta liczba (stwierdzam na podstawie obserwacji i rozmów ze znajomymi). Dominującą religią w Wietnamie jest raczej PIENIĄDZ, jak wszędzie zresztą. 

Z innych liczb i wyjaśnień Stronga:

- W Hanoi mieszka ok. 6 mln ludzi, a zarejestrowanych jest ok. 4 mln motocykli!

- Największym miastem jest Ho Chi Minh City (HCMC), dawniej Sajgon, z 9mln mieszkańców. 

- 60% zagranicznych turystów to Australijczycy. W centrum kraju dominują natomiast Rosjanie. 

- W północnym Wietnamie (czyli tam, gdzie ja mieszkam!) ludzie piją głównie herbatę (wpływy chińskie) a w południowym kawę (wpływy francuskie i amerykańskie). 

- Symbolika flagi: pięcioramienna, żółta gwiazda na czerwonym tle. Żółta, ponieważ taki kolor skóry mają Wietnamczycy (de facto ludzie nie są żółci:P Czasami mam bardziej żółte ręce od dzieci – to od ciągłego jedzenia beta karotenu w mango). Każde ramię gwiazdy odpowiada jednej klasie społecznej:
1. Inteligencja
2. Handlarze
3. Rolnicy
4. Żołnierze
5. Robotnicy
A  czerwone tło symbolizuje krew przelaną za ojczyznę. 


Aby dostać się do pagody należy popłynąć rzeką On Yen. Przejażdżka łodzią trwała około 45 minut. Można było odpocząć i posłuchać rytmicznego uderzania wioseł o taflę wody. Stanowiliśmy „białą” grupę więc  co jakiś czas machaliśmy do turystów i pielgrzymów z innych łodzi. 

 W miasteczku zarejestrowanych jest 40 tys. łodzi!!! W szczycie sezonu na rzece tworzą się olbrzymie korki!

 Sezon na pielgrzymki skończył się w połowie marca!

 Miejscowi łowią ryby. Jeden koleś w damskim kapeluszu! Kapelusze stożkowe noszą kobiety. Dla facetów model jest bardziej zaokrąglony. 

 Wiosłują głównie kobiety

 Spokojna rzeka i wyłaniające się góry


 Zaopatrzenie (pewnie dowózka słodyczy, albo pamiątek na stragany).  

W Wietnamie istnieje rozróżnienie na świątynię (Den) i pagodę (Chua). W pagodzie czci się posąg Buddy, a w świątyni- posągi różnych bohaterów, królów i cesarzy. W przypadku pagody należy się pokłonić 3 razy (trzymając złożone przed sobą ręce) a świątyni 5 razy. 


W pagodzie pierwszy pokłon poświęca się Buddzie, drugi Dharmie (nauki Buddy, w sanskrycie prawda,  prawo, porządek) a trzeci Sandze (Sangha: wspólnota praktykujących, np. mnisi). 

W świątyni każdy pokłon symbolizuje konkretne pragnienie:
1. Długie życie
2. Szczęście
3. Dobrobyt
4. Świętość
5. Pomyślność, dobry los (Fortune)


Podczas wojny, zarówno z Francuzami jak i Amerykanami, część kompleksu została zniszczona. Obecnie można podziwiać go podziwiać w pełnej krasie.


Wewnątrz pagody. Nazwa "pachnąca" pochodzi od drzew sandałowych rosnących wokół kompleksu.

Wnętrza wietnamskich pagód i świątyń wyglądają nieco jarmarcznie. Ofiary składane na ołtarzach dodatkowo potęgują takie wrażenie (np. kolorowe pudełka ze słodyczami).

 Wewnątrz panuje ścisk. Ludzie wchodzą od prawej. Podchodzą do ołtarzyka, wrzucają pieniądze, zostawiają ofiary. Następnie wykonują pokłony i wychodzą lewą stroną.  

Na ołtarzu Buddzie wierni składają ofiary. Każda z nich niesie ze sobą konkretną symbolikę. Do podstawowych należą:

1. Świeczki
Światło: mądrość, oddala ciemność, „światło prawdy rozwiewa ciemności ignorancji”.
2. Kadzidełka
Zapach wypełniający powietrze przypomina o konieczności moralnego życia.  
3. Woda
Symbol oczyszczenia.
4. Owoce
Symbolizują ostateczny owoc oświecenia, który jest celem wyznawców Buddyzmu.
5. Kwiaty
Przypomina o przemijalności wszelkiego piękna: dzisiaj kwiaty są świeże, jutro zwiędną. Tylko nauki Buddy są niezmienne. 

Wszelkie ofiary nie służą Buddzie (przecież osiągnął stan oświecenia i nie potrzebuje np. kadzidełek). Nie mają też za zadanie wkupić się w jego łaski. Bardziej służą wiernym: przypominają im o naukach Buddy, uczą dzielenia się dobrami, tworzą „pozytywną energię”. 

W sumie ludzie przynoszą jeszcze np. kartonowe pudła ze słodyczami. W przypadku nie-Buddy (np. wojowników) ludzie potrafią zostawić na ołtarzyku zostawić piwo i papierosy!


Po zwiedzeniu pagody udaliśmy się kolejką linową na szczyt góry, gdzie znajduje się jaskinia.

Przejazd kolejką linową nad przepaścią.

"Co za radość!" czyli stare, ale jare hasło niemieckiego Erasmusa! Jadę kolejką i wcale się nie boję:)

Aby się dostać do jaskini należało przedostać się przez liczne stragany z mydłem i powidłem: dewocjonalia, ciastka, mini restauracje, przyprawy a nawet robale!

I już wiadomo skąd się wzięły pokemony. Przecież one się jakoś rozkładały z kulek, jak te robaczki:). Wyglądają "prawie" jak agrest!

Buddyjskie dewocjonalia


Elektryczna wyciskarka do trzciny cukrowej (nie przepadam za sokiem z trzciny, jest dla mnie za słodki:P).

Wyciskarka w wersji ręcznej. A wodą z kokosa już nie pogardzę:) 

Sprzedawcy ciastek. Wszędzie panuje jarmarczne zamieszanie. Koleś przez mikrofon reklamuje swój towar i zachęca klientów do kupna.

Wyrzucanie pieniędzy symbolizuje wyzbywanie się problemów. Oczywiście wywala się "grosze" a nie "złotówki". Takich pieniędzy nie wolno zbierać, ponieważ każdy banknot ma przypisany do siebie konkretny problem. Bierzesz kasę, bierzesz problem! No bo pieniądze szczęścia nie dają:P 

Jaskinia Huong Tich

Podczas wojny stacjonowały w niej wojska Amerykańskie. Jaskinia przypomina otwartą paszczę smoka. Wewnątrz znajduje się posąg Buddy z wieloma ramionami i oczami. Stalaktyty i stalagmity,  mają swoje nazwy i specjalne funkcje: Nui Co (dziewczynka) i Nui Cau (chłopczyk) mają zapewnić płodność. Jeżeli chcesz więc chłopca dotykasz skały bliżej Buddy, dziewczynka bliżej wyjścia.


Figurka Buddy ma świadczyć o wyjątkowości jaskini. Jest to naturalny kształt ukształtowany przez naturę (taką wersję usłyszeliśmy).

Kolorowe lampki muszą być!


A na koniec silna polska reprezentacja z przewodnikiem Strongiem na tle pól ryżowych.


Zdjęcia: Marta&Iwona