Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

niedziela, 25 maja 2014

Z Photoshopem Ci do twarzy!

W Wietnamie roi się od podróbek i oszustw (scam). Podrabiane są markowe ubrania, plecaki, kosmetyki, sprzęt elektroniczny czy też skutery. Lista jest niemalże nieskończona. To samo tyczy się oszustw, przed którymi ostrzega biblia backpakersów, czyli Lonely Planet. Szemrany taksówkarz może zabrać Cię do hotelu o identycznej nazwie jak ten, który zarezerwowałeś online. A jednak coś nie gra. 

Również Koreańczycy są mistrzami podróbek, a raczej imitacji. Są w stanie stworzyć bliźniacze marki kosmetyków (The body shop -> the face shop) czy też „francuskich piekarni” (Tous les journes). Konfucjanizm, tak silnie oddziaływujący w regionie, nigdy nie promował kreatywności, miał raczej na celu utrwalanie status quo. 

Kiedyś umieściłam zdjęcia z mojej sesji zdjęciowej w Ao Dai-u, tradycyjnej wietnamskiej tunice. Chłopak, młody projektant, który ją zorganizował poprosił mnie o wybranie 20 zdjęć do „Photoshopa”. Już w trakcie robienia zdjęć nie za bardzo byłam zadowolona z fotografa. Nie miał żadnej spójnej koncepcji i niespecjalnie skupiał się na jakości robionych zdjęć. Po zrobieniu zdjęcia mojej twarzy, pokazał mi je na wyświetlaczu aparatu komentując: „po photoshopie będzie dobre”. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy dać mu w twarz. Moja pacyfistyczna natura wzięła górę i postanowiłam zamilczeć.   

Wczoraj odebrałam zdjęcia po przeróbce. Od początku coś mi nie pasowało, więc zaczęłam każde z nich porównywać z oryginałem. I nie mogłam uwierzyć, że zostałam wyszczuplona (widać za rzadko ćwiczę z Chodakowską, MelB i Tiffany), wydłużona (jakby moje 174cm było mało), moja twarz stała się pozbawioną ekspresji białą kulką, a nawet zmieniłam kolor oczu na niebieski! Co jak co, ale oczy mam ciemne po tacie, bracia mają niebieskie po mamie, ale nie ja! A już nie wspomnę o błękitnym, przejrzystym niebie. Cały smog nagle wyparował, szkoda, że moje płuca tego nie poczuły. 

Chłopak nieźle się napracował a ja narzekam i poprosiłam o mniej inwazyjną ingerencję, która będzie skupiać się głównie na właściwej kompozycji. Lubię moje zmarszczki, blizny na czole i moją figurę. Może w oczach fotografa nie jestem ideałem, ale nawet nim nie chce być. Retuszowanie zdjęć jest tutaj chlebem powszednim. Zdjęcia ślubne, które robi się jeszcze PRZED ślubem, wyglądają identycznie. Każda panna młoda ma nieskazitelnie białą cerę, zadarty, szpiczasty nos, podłużną szczękę (tak upragnioną V-line) w dodatku zdaje się być nieco wyższa. I ludzie kochają siebie w tej lepszej, piękniejszej wersji. Może nawet wierzą, że tak wytwornie wyglądają na co dzień. A czy od razu trzeba mówić, że to Photoshop? Nie każdego przecież strać na chirurga plastycznego (w operacjach twarzy prym wiodą Koreańczycy z Południa). Ewidentnie przesadzam. Powinnam sobie wreszcie znaleźć jakieś poważne problemy w moim lekkim życiu. 

  
Tak, od dzisiaj jestem niebieskooka a blizny na czole zniknęły. Nawet nie wiem skąd je mam. Pewnie w dzieciństwie biłam się z bratem. Kiedyś nawet stłukł mi okulary na twarzy. 

Na innych zdjęciach zostałam bardziej odchudzona, oczywiście tych nie pokażę, bo nagle zaczęłam się zastanawiać, czy może ja rzeczywiście nie powinnam przejść na dietę ;). Nawet drzewo jest bujniejsze

.
Przyznaję, błękitne niebo wygląda lepiej, ale ja nie w takim Sajgonie mieszkałam.

Przedszkolne zabawy

 Zielone światło (biegnij) czerwone światło (zatrzymaj się): edukacyjne zabawy w Wietnamie. 

Niczym młoda matka mogłabym rozmawiać godzinami o dzieciach. Zwłaszcza tych w wieku przedszkolnym. Jednakże daleko mi do stereotypu Matki Polki. Pamiętam jak jeszcze w szkole średniej nauczycielka angielskiego wytknęła mi, obserwując moją obojętną reakcję na jej pełne wzruszeń i emocji opowiadanie, że oto jestem: „niewrażliwa”. I tak już mi zostało. W końcu wychowałam się z dwójką braci. 

Za każdym razem podczas zabawy na „świeżym powietrzu” (ten zwrot nijak się ma do koszmarnego zanieczyszczenia), gdy jakiś dzieciak przewrócił się, udawałam, że tego nie widzę. Miał się pozbierać z ziemi i dojść do siebie bez przykuwania zbytniej uwagi, która mogłaby spowodować wybuch płaczu. Jak już dziecko doszło do siebie to pytałam, czy wszystko w porządku. I dumnie odpowiadały, że tak (czasami dzieci mają poczucie winy, że były niezdarne i się wywróciły, potknęły, albo też robiły coś, co było niebezpieczne i wtedy w płaczu szukają usprawiedliwienia, to przynajmniej moja obserwacja). 

Zdarzało się jednak, że zaczynały płakać, bo porządnie się potłukły. Pokazałam dzieciakom co mają robić w takich sytuacjach. Po pierwsze przynieść kubeczek z wodą, chusteczki i zacząć razem oddychać. Należało pokazać dziecku jak ma oddychać: głęboki wdech przez nos i długi wydech ustami. I tak przynajmniej 5 razy. Po maksymalnie dwóch minutach dramat zakończony. Dzieciak w asyście innych podnosił się i zaczynał się na nowo bawić. Wilk syty i owca cała. Dzieciaki stawały się odważniejsze, nie bały się upadków a jednocześnie uczyły się pomagać sobie nawzajem. Często nie musiałam nawet mówić co mają robić, same organizowały całą „akcję ratunkową”. Ja wkraczałam wtedy, gdy lała się krew ;). Ale tylko na początku. Wiedziały, gdzie znajduje się apteczka z plasterkami i umiały sobie go nakleić na palec, czasami nawet zdezynfekować wodą utlenioną. 

Na szczęście cały ten bootcamp zakończył się bez ofiar. Pamiętam jak w dzieciństwie wywróciłam na siebie szafę z kryształami. Obok niej znajdował się stół dzięki czemu mnie nie zgniotła. 

Nie powinnam już dłużej odwlekać pakowania i sprzątania. Obiecuję, że za 5 minut zacznę!

sobota, 24 maja 2014

Wakacje!

Skaczemy na trzy!

W piątek zakończyliśmy rok szkolny. Przez blisko 10 miesięcy pracowałam z 9cio osobową grupą przedszkolaków. Byłam zaskoczona, że dostałam prezenty od rodziców. Jako jedyna nauczycielka w przedszkolu! Tutaj zasypuje się nauczyciela prezentami w ciągu roku szkolnego: dzień nauczyciela, nowy rok, dzień kobiet. To taka forma łapówki w celu faworyzowania dziecka. Na końcu roku już nikt nie ma żadnego interesu więc i prezentów brak. A jednak. Najbardziej cieszą mnie listy od rodziców, laurki od dzieci i serdeczne podziękowania. W wychowanie tych dzieciaków włożyłam całe swoje serce i aż miło popatrzeć jak bardzo się zmieniły, jak wiele się nauczyły. Może im coś z tego zostanie. 

Jak na razie nie mogą się doczekać aż pójdą do szkoły. Nic dziwnego. Zorganizowałam specjalną misję poszukiwania skarbów, która zakończyła się wizytą w szkole (budynek po przeciwnej stronie ulicy). Dzieciaki miały za zadanie podążać za wskazówkami ukrytymi m.in. w ich plecakach i różnych pomieszczeniach przedszkolnych a na końcu odczytać zaszyfrowaną wiadomość, która nas skierowała do podstawówki. Tam czekała na nas grupa pierwszoklasistów z kolejnymi grami. A na końcu plac zabaw. Kto nie chciałby pójść do takiej szkoły?

niedziela, 18 maja 2014

Do sprzedania: Honda Cub z 22 letnią pamięcią niezapomnianych przejażdżek

Znów zaczęli blokować fejsbuka. Oczywiście rozwiązanie można znaleźć w przeciągu jednej minuty wpisując w wyszukiwarkę frazę: „jak odblokować FB w Wietnamie”. Wystarczy zainstalować dodatkowy program, który zmienia adres IP. Dzisiaj w centrum roiło się od policji. Za wszelką cenę chcą utrzymać spokój i zapobiec ewentualnym zamieszkom. A poza tym życie toczy się swoim rytmem. Na ulicach miliony ludzi, miliony skuterów a słońce niemiłosiernie praży. 

Mój ostatni tydzień w Sajgonie. Oddałam temu miejscu dwa lata mojej egzystencji. Przepiękne lata. Nawet sama nie mogę uwierzyć jak wiele się w tym czasie nauczyłam, jak wiele moje oczy widziały. Czasami zbyt wiele. Zbyt wiele biedy, nędzy, przemocy, cynizmu, arogancji i krętactwa. Właśnie dzięki temu jak nigdy cieszy mnie kolejny dzień życia. Mam świadomość, że granica między życiem a śmiercią jest niezwykle krucha. Dopiero w Birmie poczułam, że na próżno łudzimy się posiadaniem kontroli nad własnym życiem. Wszystko, co bierzemy za pewnik, może runąć w przeciągu kilku minut. Nasze zdrowie, bezpieczeństwo, nadzieja. Wbrew całej otoczce młodości, siły i zaradności. 

Niewątpliwie w Wietnamie sportem wysokiego ryzyka jest jazda na skuterze. Za każdym razem, gdy czeka mnie dłuższa trasa wznoszę akty strzeliste do św. Krzysztofa. I nadal żyję. Mogłabym się godzinami rozwodzić nad sposobem zorganizowania ruchu ulicznego. W całym tutejszym chaosie istnieje jego logika. Logika jazdy pod prąd, ciągłego trąbienia, wymuszania pierwszeństwa, taranowania najmniejszych uczestników, wzajemnego blokowania się i przewidywania nieprzewidywalności. Mnie w pewnym stopniu udało się tę logikę pojąć, z czego jestem niezmiernie dumna. Pamiętam, gdy czekała mnie pierwsza jazda na skuterze do centrum, jeszcze w Hanoi. W nocy ze stresu ledwo udało mi się zmrużyć oko. Dzisiaj nie śpię głównie z powodu upałów. Na skuterze czuję się pewnie, nie przeraża mnie ruchliwe skrzyżowanie. Zawsze jednak pamiętam o pokorze i nieustannej czujności. I trzeba będzie to wszystko zostawić za sobą. Również moją ukochaną Hondę Cub. Sprzedam: ciemnozielona Japonka, 22 lata. 


Moja specjalność: odpalanie na kopniak w szpilkach! Powinnam zostać stopą Gino Rossi!

sobota, 17 maja 2014

Sms od premiera

Zupełnie nie znam się na polityce. Wietnam i Chiny od lat toczą spór o Wyspy Paracelskie na Morzu Południowochińskim. Tereny te są bogate w złoża do ropy i gazu. Kolejny sporny archipelag to Wyspy Spratly. Oprócz Wietnamu i Chin prawo do nich roszczą sobie jeszcze Filipiny, Malezja i Brunei. W ostatnim czasie doszło do eskalacji konfliktu. Statki wietnamskie i chińskie regularnie taranują się w tych okolicach. Iskrą na beczce prochu stała się w ubiegłym tygodniu nowozainstalowana chińska platforma wiertnicza. W niedzielę (akurat wtedy, gdy miałam sesję zdjęciową) policja pozamykała wszystkie punkty usługowe w okolicach centrum. Obsługa kawiarni, w której akurat znajdowaliśmy się poinformowała nas, że muszą zamknąć lokal od zewnątrz (my nadal mogliśmy zostać w środku, nikt już inny nie mógł wejść). Okolice katedry i poczty głównej były zupełnie opuszczone. Aż do momentu demonstracji, która miała wyrazić sprzeciw agresywnym działaniom Chińczyków. Wyobraźcie sobie manifestację, która niemalże w biegu przechodzi głównymi ulicami miasta, w dodatku część ludzi w jej środku jedzie na skuterach. Dla mnie całość wyglądała na rządową ustawkę, przecież w państwie komunistycznym tak po prostu się nie protestuje. W dodatku niesione hasła wzywające do solidarności, jedności itp. pasują do każdej możliwej okazji. 

Sytuacja w Wietnamie dość szybko zaczęła wymykać się spod kontroli. Nie należy igrać z masami, a zwłaszcza tymi niewyedukowanymi. Demonstracje, które miały być pokojowe przerodziły się w zamieszki. Ofiarą padły strefy industrialne. Jak Wietnam długi (bo szeroki to nie jest) podpalano i rabowano fabryki. W zamyśle miały to być chińskie fabryki, ale jak odróżnić te tajwańskie i koreańskie? W końcu wszystkie mają jakieś „chińskie” znaki a wzburzonych mas nie można tak po prostu zatrzymać. W Centralnym Wietnamie zginęło 21 osób: 16stu Chińczyków i 5ciu Wietnamczyków. Aby uniknąć dewastacji fabryki wywieszały wietnamskie flagi i slogany popierające roszczenia Wietnamu do spornych wysp. Co się stało, to się jednak nie odstanie. Dziesiątki fabryk spłonęły a setki zostały splądrowane nie wspominając o stratach w produkcji. (W przeciętnej wietnamskiej fabryce robotnik zarabia mniej niż 200$). 

Wczoraj dostałam nawet smsa od premiera, który nawołuje do „wzrostu patriotyzmu w celu obrony świętej suwerenności ojczyzny uciekając się do działań zgodnych z prawem. Złoczyńcy nie mają prawa do wszczynania działań ekstremistycznych, które naruszają interesy i wizerunek kraju”. 

Na fejbuku krąży plakat z przeprosinami dla zagranicznych inwestorów. Naród przeprasza:

Make love not war. Za każde kolejne dziecko zapłać jednak podatek. Ja naprawdę nie ogarniam polityki... Nawet społeczeństwa, powinnam oddać dyplom.

Wzniosłe wybory


Spotkałam ostatnio znajomego, który przenosi się do Maroka. Nie pałał w żaden sposób entuzjazmem. Po prostu tam będzie prowadził projekt. Co więcej, ubolewał, że w Maroku nie będzie miał żadnych ciekawych opcji towarzyskich. Nie ma tam zbyt wielu miejsc, w których można się bawić. Wtedy sobie uświadomiłam, że w Sajgonie jest dziesiątki klubów a ja zawsze chodzę do tych samych. Z setek japońskich restauracji wybieram dwie. I tak naprawdę cały ten wybór jest mi zbędny. Bo przecież mogłabym próbować nowych miejsc, ale po co? Lubię maki w Sushi Miraku, naleśnika z owoców morza w Sushi Barze na Le Thanh Ton. Piję wódkę (niezwykle popularną tutaj polską Belvedere) z sokiem z limonki i imbirem w Blanchy’s. Mogę sobie banalnie poplotkować z barmanką Mai, ostatnio odwiedziła swoją rodzinę w Centralnym Wietnamie. Do Sushi Miraku mam sentyment, ponieważ restaurację prowadzi ojciec mojej ubiegłorocznej uczennicy. Wymówka z brakiem wyboru bierze więc w łeb. Tak samo po pracy, gdy wracam do domu, zazwyczaj słucham mojej ulubionej muzyki. 

Słusznie można zauważyć, że w jakiś sposób musiałam poznać to, co jest teraz znajome a wcześniej było obce. Nie poszukuję każdego dnia. Jedynie okazjonalnie, będąc w humorze odkrywcy, który gotów jest porzucić swoją bezpieczną strefę i nie zraża się rozczarowaniem. 

Nadmierny wybór rozmienia mi jedynie życie na drobne i marnotrawi moją krótką egzystencję. I nie potrzebuję zaprzątać sobie głowy nic nie znaczącymi alternatywami. Właśnie wizualizuję sobie w głowie półkę z pastami do zębów w supermarkecie. Kupno pasty do zębów nie jest kwestią życia lub śmierci, tym bardziej jogurtu czy też rodzynek. Marny byłby ze mnie marketingowiec. Nie lubię wciskać kitu. I oto ludzie są święcie przekonani, że wreszcie posiadają wolność wyboru. I to w pełni wystarczy. Aż mnie duma z tego prawa rozpiera. Jakiego wyboru jednak? Płynu do mycia podłóg w piętnastu możliwych zapachach? Czy też deski do krojenia o ostrych tudzież obłych krawędziach? A co z innymi wyborami? Co z wyborem drogi życiowej, wiary, sposobu wychowywania dzieci, warunków i miejsca pracy, sposobu starzenia się? Tutaj wybór już tak bezkresny nie jest. Bo albo się dostosujesz do społecznych wymogów, albo jesteś patologią, odrzutkiem, anarchistą, albo eufemistycznie: pogubionym, skonsternowanym człowiekiem, który nie potrafi się odnaleźć w jedynej słusznej rzeczywistości. A w czym mam się odnajdywać? W społeczeństwie konsumentów łudzących się posiadaniem wyboru zredukowanego jedynie do możliwości zakupu dóbr rynkowych. 

Poczytuję sobie Baumana, sama sobie jestem winna! W dodatku był agentem. W jednej ze swoich książek cytuje Michela Foucaulta, który snując wywody o tożsamości dochodzi do wniosku, że należy ją tworzyć (tożsamość) tak jak tworzy się dzieło sztuki. A czymże jest owa tożsamość? Odpowiedzią na pytanie: „Kim jestem?”, „Jakie jest moje miejsce w wszechświecie?”, „Po co tu jestem?”. Bauman postuluje, że obecnie każdy musi samodzielnie kształtować własne życie nawet jeśli „cała praca sprowadza się do wybierania i składania zestawu gotowych elementów zapakowanych w płaskie pudełka jak meble z Ikei” [Bauman, Sztuka życia, 102]. Nie wiem czy Foucault byłby takim dziełem sztuki poruszony. Co począć wtedy, gdy chce się złożyć siebie z innych elementów? Przecież trzeba je gdzieś znaleźć.

Snuję sobie takie luźne refleksje, ponieważ powinnam szukać pracy. A szczerze powiedziawszy nie mam na to ochoty. Bo nie mam ochoty pracować. I św. Paweł od razu mógłby rzec, że "kto nie chce pracować, niech też nie je” (co w sumie nie byłoby takim marnym pomysłem, ponieważ przestałam ćwiczyć z Chodakowską a za 3 tygodnie czeka mnie opalanie się na Sri Lance). Gdy czytam wszelakie ogłoszenia o pracę marzę tylko o byciu „dyspozycyjną”, rozkoszowaniu się „pracą pod presją czasu” i „radzeniu sobie w stresujących sytuacjach”. Oj nie, ja chcę mieć święty spokój. Chcę co kilka miesięcy jeździć na długie wakacje i wracać do domu pełna energii i zapału do rozwijania kolejnych pasji. Co kto lubi, ja jednak muszę powiedzieć, że to zupełnie nie dla mnie. Wymyśliłam więc sobie trzy opcje: albo powinnam zostać jednoosobową firmą, bezrobotną, albo też żoną majętnego męża. Przyjmuję zakłady i/lub propozycje matrymonialne. Szczegóły omówimy prywatnie.