Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

wtorek, 25 października 2011

26.10.2011 - Środa

Ruch drogowy i uliczne knajpy to dwa podstawowe tematy, o których mogłabym opowiadać godzinami. W dalszym ciągu zupełnie mnie zaskakują i nigdy nie mogę się „napatrzeć”. Mieszkańcy Hanoi są świadomi, że ich największym problemem jest zakorkowane miasto. Oczywiście pomysłów jakby to rozwiązać brak. Ciężki orzech do zgryzienia. Nie wiem, w jaki sposób funkcjonuje ruch w innych dużych azjatyckich miastach. W Hanoi pieszych praktycznie nie ma. Chodniki są pozastawiane skuterami (w końcu muszą gdzieś zaparkować). Dodatkowo, pełno na nich małych taborecików, warsztatów itp. Chodnik stanowi niejako przedłużenie domu. Jest takim tarasem. To na nim dzieci grają, odrabiają lekcje, matki gotują jedzenie, ojcowie naprawiają skutery, sprzedawcy nagabują do kupna ich towarów. Chodnik to takie połączenie sfery publicznej i prywatnej. 

Chodzić po chodniku jest więc bardzo ciężko. Praktycznie w całości jest już „zajęty”, więc trzeba się przenieść na jezdnię. A jeżeli już idzie się jezdnią, to dlaczego by po niej nie jechać? I z takiego założenia wychodzą tutaj wszyscy. Bardzo mało osób chodzi. Wszyscy jeżdżą, a jak już chodzą, to tylko dlatego, że właśnie zmierzają na parking, gdzie zostawili skuter. Prawy pas też niejako należy do chodnika. To na nim ustawiają się uliczni sprzedawcy. W momencie, gdy ktoś zauważy interesujący go towar: np. kokosy, wtedy szybko zatrzymuje się i wybiera najładniejsze sztuki. Prawy pas to pas „wolny”, po którym poruszają się rowerzyści i kierowcy piszący smsy, albo szukający jakiejś konkretnej miejscówki, osoby jadące pod prąd. To na nim zatrzymują się taksówki, które właśnie wypatrzyły potencjalnego klienta. Tak czy owak, osobom korzystającym z prawego pasa nie należy zbytnio ufać, bo mogą bardzo szybko zmienić zdanie i na nowo włączyć się do ruchu, bez wcześniejszego zasygnalizowania takiego zamiaru. Ostatnio jadąc rowerem przypomniałam sobie „zasadę ograniczonego zaufania”, którą musiałam tutaj zweryfikować i zamienić raczej na „zasadę braku zaufania”. Normalne jest, że w momencie skrętu w prawo, zanim taki manewr się uda, zdąży Cię właśnie z prawej wyprzedzić kilka skuterów (bo niby dlaczego wyprzedzać z lewej?), wyprzedza się tutaj nie „na trzeciego”, a raczej na „dziesiątego”. Co mnie często zadziwia, to mimo wszystko spokój kierowców. Każdy się wpycha, wymusza pierwszeństwo, ale jakoś bez większych emocji. Nikt na nikogo nie krzyczy, że właśnie zajechał mu drogę czy wręcz doprowadził do zderzenia. Wszelkie stłuczki kończą się pokojowo. W ciszy każdy wstaje, podnosi swój skuter z jezdni, siada na niego ponownie i jedzie dalej, okazjonalnie tylko łapiąc się za głowę, czy też pocierając kolano. Ja natomiast czasami bluzgam pod nosem, albo pod „maseczką”: „No jedź frajerze; nie wpychaj mi się idiotko; pomyśl trochę!”. Więc daleko mi jeszcze do zrozumienia lokalnej kultury. Tak czy owak, pracuję nad odpowiednim nastawieniem i „wyczilowaniem” :P. 

Marta, inna Polka, też uczy w tej samej szkole co ja, regularnie chodzi na piechotę do pracy, czym wzbudza spore zdziwienie. Kiedyś, gdy musiałam się udać do innej placówki szkoły pytałam o drogę sekretarek i one stwierdziły, że to za daleko, żeby pójść piechotą, trzeba wziąć taksówkę, bo będzie jakieś 3 – 4 kilometry. Ja rzuciłam okiem na mapę i uparłam się, że przejdę ten kawałek. No i nie zeszło mi nawet 15 minut, wliczając w to czas poświęcony na przechodzenie przez ulicę, więc dystans nie był większy niż 1 km. Oczywiście pojęcie odległości, tak jak wszystko w naszym postmodernistycznym rozumieniu rzeczywistości :P, jest względne. W sumie nie dziwię się, że nikt nie chodzi. Czasami jak z kimś spaceruję, to od razu narzeka, że bolą go nogi. Jeżeli ma się na stopach tandetne chińskie buty, które sprawdzają się jedynie na skuterze, to przecież nic przyjemnego maszerować po drodze. Dodatkowo wilgotność powietrza jest naprawdę olbrzymia. Od razu człowiek robi się cały mokry i staje się bardzo zmęczony. Ludzie więc wolą tłoczyć się w autobusie i przejechać jeden przystanek a nie chodzić pieszo. Gdy mówię, że dystans z domu do pracy pokonuję w 45 minut, to każdy jest w szoku! Tak długo jechać na rowerze! Już dawno przecież powinnam sobie zafundować skuter. Ale tak naprawdę w godzinach szczytu osiągam podobny czas jak skutery, po prostu każdy stoi w korku, nie ma wyjścia. Jeżeli nie ma wielkiego ruchu, wtedy wyrabiam się w 30 minut!  

Z innych nowinek: mam bambusowe hula hop! Czasami śpię w stoperach, bo hałas jest nie do wytrzymania a mnie jest bardzo łatwo zbudzić. 

Czytałam kiedyś relację laski, która studiowała w Hanoi i pisała o wilgotności powietrza w zimie. Jej torebki i buty w szafie zaczynały pleśnieć, a ubrania nigdy nie były zupełnie suche. Teraz mamy jesień, w dalszym ciągu jest bardzo ciepło. Praktycznie cały czas chodzę w letnich ubraniach. Jeżdżąc na rowerze wszelkie potrzebne rzeczy pakuję do plecaka, a następnie wsadzam go do koszyka. Przywiozłam tutaj jeszcze skórzaną torebkę z Maroka (zakupioną jednak w Hiszpanii :P) i rzuciłam ją w kąt pokoju. Ostatnio sprzątam i nie mogłam uwierzyć: była cała pokryta lekką pleśnią! Masakra, to samo ze skórzanymi butami. Teraz więc staram się je zostawiać na przeciągach:).

1 komentarz: