Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

środa, 27 czerwca 2012

28.06.2012 - Czwartek




Wracając jeszcze do Ediego, zapomniałam wspomnieć, że jego największym marzeniem w życiu jest „mieć wystarczająco” (to have enough). Jest to najtrudniejsze zadanie, czuć satysfakcję z tego co się ma, chcieć więcej, ale nie gonić ślepo za kolejnymi dobrami.


Uwielbiam robić zakupy na targu. Na początku tego nie znosiłam. Tak samo było z targowaniem się. Teraz odczyniam ten rytuał z przyjemnością.Niesamowite jest to, że na każdym kroku ma się kontakt z drugim człowiekiem. Chodzi o interakcje, o spontaniczne rozmowy, polecanie towarów, udzielanie porad. Gdy opowiadałam, że w Europie w marketach mamy kasy samoobsługowe i nawet nie musisz się z nikim przywitać wchodząc do sklepu Soe (Couchsurferka) nie mogła uwierzyć: "jak to, nie ma sprzedawcy?".




Ostanie obróbki i "kebaya" (tradycyjna bluzka z Bali) będzie gotowa! Uwielbiam kupować lokalne ubrania:). To są moje pamiątki z duszą!

Hello Mister!: z Bali na Jawę

Ja Jawie spędziłam tydzień. Opuszczając o 6 rano balijską Kutę (Mekkę Australijskich turystów) jeden z przechodniów zapytał się: „going home to Australia?” (Wracasz do domu do Australii?). No niezupełnie. Wyleciałam z Denpasar do Surabaya. Surabaya jest to drugie co do wielkości po Jakarcie miasto w Indonezji. 

Z lotniska odebrała mnie Soe (jak ja uwielbiam Couchsurfing!). Soe urodziła się na Jawie, ale jej dziadkowie pochodzą z Chin. Nie zna mandaryńskiego ponieważ w Indonezji w latach 1965 – 2007 panował zakaz posługiwania się tym językiem. W przypadku jego łamania groziły represje. Soe mówi w bahasa Indonesia i po angielsku. Jej siostra ostatnio zaczęła się uczyć mandaryńskiego. 

Z ciekawostek: w indonezyjskim dowodzie osobistym każdy ma wpisane wyznanie! Deklarujesz tak jak kolor oczu. Nie można zostawić pustej rubryki. Masz do wyboru: muzułmanin, buddysta, hinduista, katolik lub też protestant.

Surabaya jakoś mnie nie zachwyciła. Duże (2,7mln), brudne miasto. W dodatku Bule (Biały) to rzadkość więc wzbudzałam zbyt duże zainteresowanie. A ja uwielbiam wtapiać się w tłum i go podglądać bez zmieniania tej rzeczywistości swoją obecnością.
 Riksza rowerowa. Można je zobaczyć wszędzie. Bardzo dużo osób zachęcało mnie do przejażdżki: "Hello Mister!!!"

 Drzemka na straganie z bananami.

 W dzielnicy arabskiej na targu.

 Hijab, można go nosić na wiele sposobów. 

 Obmywanie nóg przed wejściem do meczetu. Ja oczywiście nie mogłam wejść. Nie chodzi nawet o ubiór, co o wyznanie. Do środka mogą wejść tylko Muzułmanie.

 Ciężka, codzienna praca.


 Kąpiel w rzece, albo prędzej w ścieku. 

 Jedna z głównych atrakcji w Surabayi: zwiedzanie łodzi podwodnej. Ja naprawdę mam KLAUSTROFOBIĘ!! Na pewno nie zostanę marynarzem, czy też marynarką:P.

 Stanowcze nie dla rikszy!Powinnam mieć taką koszulkę, może by mnie zostawili w spokoju:P.

Jogjakarta!!! 

W mieście miałam zostać dwa dni, ostatecznie spędziłam cztery. Nocowałam u Rani. Niesamowita dziewczyna, bomba energetyczna w hijabie (muzułmańskiej chuście na głowie). Mogłyśmy rozmawiać godzinami "o życiu", zwłaszcza o religiach i panujących w nich zasadach. Chyba zacznę szukać pracy w Jogjakarcie. Pokochałam to maleńkie (jak na azjatyckie warunki: 400tys.) miasteczko.

 Miasto było pod holenderskim protektoratem.W centrum można więc zobaczyć pozostałości po Holendrach.

 Przystanek autobusowy, równie skomplikowany jak stacja metra z kartami i bramkami.

 Holenderska architektura. 

 Wieczorna modlitwa, twarzą w stronę Mekki. Białe ubrania mają symbolizować prostotę. Każdy wygląda tak samo i nie ma różnicy między modlącymi się. 

Borobodur

Buddyjska świątynia, największa w Południowo Wschodniej Azji, z przełomu VIII i IX wieku. Borobudur jest jednym z największych obiektów kultu buddyzmu na świecie. Swoją konstruklcją przypomina piramidę. Ma budowę tarasową, na pięciu czworobocznych tarasach dolnych znajdują się reliefy przedstawiające sceny z życia Buddy i ówczesne historie.

 Każdy zwiedzający dostaje "Sharon", kawałek materiału do przepasania się przez biodra. 

 Borobodur (Świątynia Wzgórze), usytuowana jest w malowniczej okolicy między łagodnymi pagórkami.

 W sumie w świątyni znajdują się 72 posągi Buddy.


 Na szczycie świątyni znajdują się stupy (konstrukcje zawierające relikwie). 

 Wieczorne wyjście z dziewczynami z akademika do "strasznego domu". Super mieć dwadzieścia kilka lat i móc robić wszystko (jeszcze wypada)! W środku płakałam ze śmiechu, wcale nie było tak strasznie:P. Bo zawsze najważniejsze jest "z kim", nie tylko "co" i "gdzie".

Rani, najlepszy kierowca pod słońcem. Jeździ dopiero od miesiąca. Podstawa to pewność siebie i wszystko jest możliwe. Jeszcze nigdy się tyle nie uśmiałam na tylnym siedzeniu! Czasami musiałam wręcz podkurczać nogi, żebyśmy mogły się zmieścić między samochodami.

Wyprawa na Wulkan Merapi 

Gunung Merapi, czyli Góra Ognia jest to czynny wulkan w środkowej części Jawy. Znajduje się na wysokości prawie 3000 m.

 Okoliczne wioski położone są na wysokości ok 1700m. My postanowiłyśmy przejść około 5km wzdłuż olbrzymiego rowu wyżłobionego przez lawę.

 Salak, krzewiasta palma występująca jedynie w Indonezji o owocach przypominających wężową skórę!

 Salak ma smak równocześnie słodki i kwaskowaty. W środku znajduje się brązowa pestka.

 Niebo było zachmurzone a może raczej zadymione (w końcu to czynny wulkan) więc nie mogłyśmy zobaczyć szczytu.Ostatnia erupcja miała miejsce 2 lata temu (2010r). W jej wyniku śmierć poniosło ok 100 osób.


 Lawa spływała w kierunku miasta. W czasie ostatniej erupcji ewakuowano 100 tys osób. Rani była wolontariuszką w jednej ze szkół.


 Księżycowe krajobraz. Skały były miękkie, pod nogami czułyśmy "gąbkę".

 A po wulkanie wybrałyśmy się do restauracji serwującej potrawy grzybów. 

Prambanan 

 Prambanan to hinduistyczny zespół świątynny zbudowany w IX wieku. Poważnie ucierpiał w 2006 roku wskutek potężnego trzęsienia ziemi.

 Prambanan odwiedziłam z niedzielę. Wśród zwiedzających dominowały więc rodziny z dziećmi. Dlatego też to rodzice najczęściej prosili mnie o zdjęcie z dziećmi. Po raz kolejny byłam więc białą gwiazdą. Nie ukrywam, że w Indonezji bardzo to lubię;). Zawsze się uśmiecham, jestem miła, staram się zagadać. Wszyscy są grzeczni, nieco stremowani, w końcu z Bule gadają. Zupełnie inny klimat niż w Wietnamie, gdzie celowo unikam robienia sobie ze mną zdjęć i często odmawiam. 

W Prambanan podeszły do mnie 3 uczennice chcące poćwiczyć angielski. Dość długo ze sobą rozmawiałyśmy. Nie można w inny sposób zrozumieć odmiennej kultury jak tylko przez ludzi. Właśnie kontakt z ludźmi w podróżach cenię sobie najbardziej. Wszystko inne możesz sobie wyguglać:P. Na zdjęciu Finita, Nufus i Nayla. Mają po 17 lat. Od 13. roku życia mieszkają w bursie. Codziennie wstają o 3 nad ranem (albo dla mnie:  o 3 w nocy!) i przygotowują się do modlitwy. Później sprzątają, zaczynają gotować i o 7 idą na lekcje. Ich marzenia to: dotknąć śniegu, zobaczyć pustynię, podróżować, założyć szkołę dla dzieci z biednych rodzin, gdzie będą mogły uczyć się za darmo (przecież też są zdolne, a nie mają takiej szansy jak one) i wejść do raju (enter the paradise). A do tej pory najbardziej są dumne w życiu z przyjaźni, które mają. Czasami przyjaciele mogą cię irytować i drażnić, ale podstawa to zawsze trzymać się razem! 

 Życie jest piękne! Słońce, błękitne niebo, zielona trawa i widok na Prambanan. I czegoż mi więcej potrzeba?

 
 Typowa indonezyjska łazienka. od prawej: toaleta i prysznic. Nabierasz wodę z dużego kubła i się polewasz.

 W knajpie zawsze samemu należy wypisać zamówienie. Dostajesz menu, kartę zamówienia i długopis.

 Lokalna rozrywka: przejażdżka "rowerem" wokół placu z bliźniaczymi drzewami.



Kolejna rozrywka: na placu rosną dwa drzewa oddalone od siebie o około 10 metrów. Należy więc przejść między nimi  z zamkniętymi oczami, zaczynając około 40 metrów wcześniej. Podstawa to trafić między drzewa. Mnie się udało. Ponoć szłam jak burza w idealnie prostej linii. Ponoć to dobrze świadczy o człowieku:P. Wcześniej możesz pomyśleć życzenie.

 W Jogjakarcie akurat trwał festiwal mniejszości etnicznych więc mogłyśmy oglądać występy wszelakich grup. Na zdjęciu dziewczyna z Sulawesi i chłopak z Papui.

Jakarta!

Moim ostatnim przystankiem na Jawie była Jakarta, stolica. Olbrzyyyymie miasto. Gdy Sheilla (Couchsurfing) odebrała mnie z dworca utknęłyśmy w korku: prawie 2,5 godziny!!!

 Ktoś domalował pieszemu laskę, robiąc z niego staruszka. Na początku się obruszyłam, że to przecież dyskryminacja! Hehe

 Eric, trzecia osoba w samochodzie. W godzinach szczytu w centrum obowiązuje zasada: trzy osoby w jednym samochodzie. Na drodze dojazdowej stoją nawet "ciecie", zatrzymujący samochody. Płacisz im za to, aby mieć trzecią osobę w samochodzie i tym samym możesz wjechać do centrum!
Eric to 22 letni student. Muzułmanin. Pije, pali itp, ale też codziennie się modli. Pytałam się czy woli dziewczyny noszące hijab (chustę) czy też te bez. "Girllfriend" lepsza jest bez chusty, ale na żonę znajdzie sobie taką w hijabie:P. Wraz z Sheillą planowali gdzie by tu się wybrać na "ostatkową" imprezę przed Ramadanem.

 Sheilla była na Ajsekowej wymianie w..... Rzeszowie!!! Ależ ten świat mały. Pracowała m.in. w ośrodku caritasu w Myczkowcach. Dzieci mówiły na nią: "Pokahontas".
Sheilla była zdziwiona, że w Europie studenci pracują. W Indonezji nie za bardzo mogą. Dodatkowa praca w knajpie czy też w sklepie to obciach i kojarzy się z niższą klasą społeczną a do firmy nikt Cię nie przyjmie bez tytułu. 

 W "małej Indonezji". Park etnograficzny domami z typowymi dla poszczególnych części Indonezji.


"Niezależna policja" (independent police), stoją na skrzyżowaniach i pomagają włączyć się do ruchu. Oczywiście musisz im za to zapłacić, czasami jak się wkurzą, mogą Ci nawet zarysować samochód. 

czwartek, 21 czerwca 2012

21.06.2012 - Czwartek

You just need to feel happy inside!

Już wiem o co chodzi z kogucimi walkami! Jest to element kultury balijskiej. Kogucie walki często kończą przeróżne uroczystości. Koguta należy trenować od pisklęcia. Balijczyk Edi przegrał dzisiaj na zakładach 500 tys. Rupii (ponad 50$, tyle zapłaciłam za 4 dni noclegu, więc całkiem sporo jak na lokalne warunki). Jego kogut nie miał szczęścia i przegrał. Zapewne do tej pory nie zostało już po nim śladu, ponieważ skończył w rosole. Ptaki walczą z przywiązanym do łapki nożem o długości palca wskazującego. Kogut Ediego był jeszcze młody i rywal pokonał go w mniej niż 10 sekund! Edi ze spokojem przyjął porażkę. Bywa. Ktoś musi przegrać, żeby ktoś inny mógł wygrać. Ryzyko wpisane jest w zakłady. 

Edi zajmuje się kogucimi walkami głównie dla rozrywki. Normalnie pracuje w sklepie ze sprzętem do nurkowania i zabiera turystów na trekking. Do tego wypożycza bratu łódź, którą wypływa na oglądanie delfinów. Zyskiem dzielą się po połowie. Łódź to największy życiowy skarb Ediego. Przez dwa lata ciężko pracował i odkładał pieniądze, żeby ją kupić.

Edi to prosty, szczery, 24 letni chłopak. Od dziecka pracował na plaży sprzedając bransoletki turystom. Życie dla niego oznacza ciągłe wyzwanie. W ten sposób nauczył się nurkować a obecnie zajmuje się trekkingiem. Dodatkowo chce się nauczyć niemieckiego. Na razie potrafi powiedzieć: „Dzień dobry, co słychać? Może oglądanie delfinów jutro? Ładna pogoda”. Przytoczył nawet metaforę o lataniu. Chce wznosić się coraz wyżej, ale wie, że nie można szybować za wysoko. Upadek bywa wtedy zbyt bolesny. Każdy powinien znać swoje miejsce i możliwości. 

Skromny chłopak, którego największym skarbem jest własna łódź, jest nieustannie uśmiechnięty. W życiu bowiem należy po prostu czuć się szczęśliwym od wewnątrz („you just need to feel happy inside”). W kulturze balijskiej, jak twierdzi, typowe jest ukrywanie problemów. Często ludzie starają się pozytywnie prezentować w oczach innych, a okazuje się,  że w domu zupełnie im się nie układa. Edi jest zdania, że problemami należy się dzielić z innymi. Sam sobie człowiek nie pomoże. Inni są w stanie go wesprzeć, a nawet czasami podsunąć rozwiązanie problemu. 

Z Edim pożegnałam się słowami: „muszę iść, jestem umówiona na skypie”. Edi zapytał się, gdzie ja teraz będę miała możliwość skorzystania z Internetu. Moją odpowiedzią było: „MAM WŁASNY KOMPUTER”. Takiej opcji zupełnie nie wziął pod uwagę. Niektórzy mają komputer, inni drewnianą łódź. 

Chłopak, który praktycznie niczego nie posiada, ma sobą tyle do zaoferowania jak mało kto. Nie narzeka, nie jest pretensjonalnie nastawiony do życia. Po prostu jest szczęśliwy od wewnątrz. I kto tak potrafi?

A na koniec zdjęcie zrobione przez Matta z porannego oglądania delfinów w Lovinie:

 

sobota, 16 czerwca 2012

17.06.2012 - Sobota

W poszukiwaniu delfinów i wodospadów!

Muszę szczerze przyznać, że dzisiejszy dzień zupełnie mnie zaskoczył. Nie bez przyczyny mówią o Bali: Paradise (raj)! A już myślałam, że wyspa jest przereklamowana:P.

Jedną z turystycznych atrakcji w regionie jest wypłynięcie łodzią o wschodzie słońca aby zobaczyć delfiny. Nie chciałam za bardzo poszukiwać delfinów, po co mam im zakłócać spokój? Przekonał mnie jednak Matt i już o 6 rano wsiadaliśmy do łodzi. Powoli wznoszące się słońce odbijało się w spokojnej, cichej tafli morza. Mieliśmy szczęście i delfiny przepływały akurat obok naszej łodzi, tak, że płynęliśmy równolegle z nimi. Całe stadko wyskakiwało ponad powierzchnię morza, dorosłe i młode. Piękne ssaki.
A teraz kulisy: czułam się czasami jak rekin wypatrujący ofiary. Jak tylko pojawił się jakiś delfin od razu rzucało się na niego przynajmniej z pięć łodzi! W sumie pewnie było około 40 łodzi. Zabawne było jak szybko potrafiły zmieniać kierunek. Wystarczyło, że jedna zaczęła szybciej płynąć w hipotetyczne miejsce z delfinami, kolejne już ją goniły.

Po delfinach wyruszyłam na skuterze z prowizoryczną mapą w poszukiwaniu wodospadów. Spokojnie przejeżdżałam przez balijskie wioski, pola ryżowe aż wreszcie dotarłam! Widok zapierał dech w piersiach!

 Wschodzące słońce i wyczekujące na delfiny łodzie zapakowane turystami.

 Łódka przypominała bardziej czółno. Wąska łupinka wspomagana bambusowymi podpórkami.

We wschodzącym słońcu łodzie przypominają gigantyczne pająki;P.

 A na drugim planie pan kierowca łódki.

 Suszące się laski wanilii.

 Dzisiaj właścicielka hotelu namalowała mi prowizoryczną mapę, w jaki sposób dotrzeć do wodospadu. Mapa nie była do końca poprawna, a i ja również nie grzeszę dobrą orientacją w terenie. Na początku znalazłam zupełnie inny wodospad! 

 Uwaga: przejście dla pieszych, a może dla goryli?

 Góry, pola ryżowe, palmy kokosowe i bananowce: krajobrazy mijane po drodze.


 Słit focia z ręki na skuterze: "Jadę!!!". Jak dobrze, że się wyćwiczyłam w Hanoi:). Okolica przepiękna. I to niesamowite poczucie swobody! Nieważne gdzie, byle przed siebie! Mijani ludzie często życzliwie krzyczeli "hello" i chętnie wskazywali drogę, niektórzy po angielsku, inni używali gestów.

 I oto wodospad, którego szukałam. Widok zapiera dech w piersiach. Jeszcze nigdy nie wiedziałam tak olbrzymiego wodospadu.

A obok niego był jeszcze kolejny, wszystko w głębokiej przepaści.

 A na szlaku: pustki. Nie było praktycznie nikogo. O wodospadzie nie piszą w przewodnikach:P. Trzeba wypytać miejscowych.

 Suszące się goździki i "coś" jeszcze.

 Zaniedbana świątynia.

 Bramy na drodze.


 Lokalni ludzie na plaży pracują: sprzedają bransoletki, zachęcają do wypłynięcia na oglądanie delfinów, nurkowanie i snorkeling, proponują masaż oraz... zakłady! Walki kogutów! Obstawiasz który wygra:) Koguty już się niecierpliwią pod bambusowymi kloszami!

Mój skuterek:) Spisał się na medal!