Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

poniedziałek, 3 października 2011

02.10.2011 - Niedziela

Pocałunki
W każdym mieście jest kilka „kultowych” miejsc dla par młodych na ich plenery. W przypadku Hanoi jest to jezioro Hoan Kiem (czyli Jezioro Zwróconego Miecza), obowiązkowy punkt na mapie dla wszystkich turystów. Według legendy w połowie XV wieku przywódca wietnamskiego powstania przeciwko chińskim okupantom otrzymał od żółwia z jeziora święty miecz, za pomocą którego zmusił chińskich najeźdźców do ucieczki. Kiedy po zwycięstwie Lê Lợi (koleś, który otrzymał miecz od żółwia) płynął łodzią po jeziorze, żółw wynurzył się ponownie i zabrał ze sobą miecz.
Ponoć w jeziorze nadal żyje żółw i od czasu do czasu się wynurza (jak potwór z Loch Ness). Ja go nie widziałam. Za to na maleńkiej wyspie na jeziorze, gdzie znajduje się buddyjska świątynia, można zobaczyć żółwia, który padł w 1968 roku. 


I to jezioro stanowi plener wszelkich sesji ślubnych. Zdjęcia są bardzo grzeczne: zero pocałunków. Okazuje się bowiem, że nie wolno całować się publicznie. Jest to wręcz naganne zachowanie. Trzeba znaleźć jakiś kąt, gdzie nikt nie widzi, jakąś małą herbaciarnie, albo najlepiej zamknąć się w domu. Przyglądałam się więc parom na ulicy i rzeczywiście: nikt nie posuwa się dalej niż do trzymania się za ręce, i to też raczej rzadko. I jeszcze podczas jazdy skuterem laski przytulają się do kolesi. 

 
Życie na ulicy
Całe życie toczy się tutaj na ulicy. Na ulicy kobiety przygotowują jedzenie a następnie je sprzedają przechodniom, którzy usadawiają się na malutkich taboretach. Partery budynków zazwyczaj pełnią funkcję małych sklepików, albo i warsztatów czy też punktów usługowych. To w nich szyje się ubrania, robi buty czy też prowadzi własny biznes np. zakład fryzjerski. 


Oczywiście standard jest bardzo różny. Od prowizorycznych garaży do porządnych, czystych miejsc. Uliczni handlarze (sprzedawcy w małych sklepach również) w porze obiadowej (12 -14) po zjedzeniu posiłku zasypiają wtuleni w owoce, książki czy też ubrania. Dzieci na ulicy odrabiają lekcję, grają w piłkę. Ulica żyje niemalże całą dobę. Jest głośno i tłoczno. W sumie nie wiadomo, ile Hanoi ma mieszkańców. Wiki mówi, że 6 mln, spotkane przeze mnie osoby twierdzą, że znacznie więcej. To miasto nie zatrzymuje się ani na chwilę. Cały czas dudni, tętni i jest w ruchu. Spaliny mieszają się z zapachem smażonej ryby, parzonej kawy i ścieków. 
Dzisiaj cały dzień spędziłam w centrum, jedząc i pijąc w ulicznych barach, co de facto przysparza mi dodatkowych emocji, ale czego się nie zrobi, żeby poczuć się jak „miejscowy”, oprócz tego wyszłam z Sui i jej kuzynką więc jak mogłam odmówić picia herbaty z lodem czy jedzenia ryżu z zasmażoną cebulą z gazety? (na szczęście była jeszcze owinięta w folię). 
 


Okazuje się, że te uliczne bary de facto są nielegalne. Niby nie powinno to dziwić. Sui mnie ostrzegła, że jeżeli zobaczymy policję, to wiejemy:). Mówiła, że zdarzyło jej się uciekać z takiego miejsca wraz z innymi „gośćmi”. No niestety nie było policji. Trochę to nielogiczne. Coś, co jest oczywiste i wręcz stanowi wyznacznik kultury wietnamskiej, czyli uliczne knajpy, może stać się pretekstem do interwencji policji. Zapewne tylko po to, żeby mogli otrzymać łapówkę. 

Ciemna blondynka w Wietnamie
Bycie ciemną blondynką o jasnej cerze posiada swoje wady jak i zalety. W autobusie jestem traktowana z taryfą ulgową. Nikt nie każe mi się przesuwać, czasami konduktor każe innym pasażerom ustąpić mi miejsca. Mówię wtedy z uśmiechem: „nie, dziękuję” i stoję sobie dalej. Oczywiście jestem automatycznie zaklasyfikowana jako „turystka” więc nieustannie na mój widok zwalniają taksówki, gdy idę na przystanek autobusowy czekający tam kierowcy motocykli (również „taksówkarze”) próbują mi wcisnąć swoje usługi: „motobaj, motonaj!”. Uliczni handlarze przyśpieszają, aby mnie dogonić i pokazać mi swój asortyment. Często ktoś mi mówi „hello”, albo wręcz rozpoczyna rozmowę. Zawsze uśmiechnięci, podekscytowani i nieco zdenerwowani, bo mają okazję porozmawiać z obcokrajowcem. Zagadują po angielsku, czasami po wietnamsku. Ale to jeszcze nic z prośbami o zrobienie sobie ze mną zdjęcia. Zawsze są to dziewczyny, które szczerzą się do obiektywu, bo będą mieć zdjęcie z „bjutiful” obcokrajowcem.

1 komentarz:

  1. blondynki w Azji ogólnie mają przerąbane heh Ania ty na pewno robisz tam sensacje na każdym kroku!
    PS rób dużo zdjęć, to szybko się wtopisz w tłum ;]

    OdpowiedzUsuń