Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

piątek, 24 maja 2013

25.05.2013 - Sobota

Marzy mi się święty spokój 

Skończyłam kontrakt, dokładnie w piątek. A od poniedziałku zacznę obserwacje w nowym przedszkolu. Potem wakacje. I uwaga uwaga! Bardzo spontanicznie kupiłam bilet do Polski. Tak więc zawitam w kraju nad Wisłokiem od 4 do 30 lipca. 

We wtorek mieliśmy oficjalne zakończenie roku w operze. Wystroiłam się jak stróż w Boże Ciało w tradycyjny wietnamski Ao Dai [ałjaj: wymowa na Południu, ałzaj: na Północy] , do tego szpilki (ok. 10cm, na pewno wyższej kobiety na sali nie było;). 

 Po lewej popiersie wujka Ho. Ceremonia zaczęła się odśpiewaniem hymnu.

 Na Ao Dai-u kwiat kwitnącej brzoskwini! Noworoczny symbol na Północy. Na Południu to żółta chryzantema. Sama wybrałam materiał i ze znajomą poszłyśmy do krawcowej.

Wczoraj wietnamski nauczyciel ze szkoły średniej (a mój były pracodawca Horizon ma przedszkole, podstawówkę, gimnazjum i szkołę średnią, wszystkie ostatnie roczniki miały „Graduation Cremony” w operze) zachwalał, jak pięknie wyglądam w Ao Dai-u i mówił, że bardzo wiele osób pytało się go później (miałam swoje 5 minut na scenie z moimi przedszkolakami) kim jestem. Odpowiadał: aktorką. W sumie to posiadam kilka aktorskich umiejętności. Zazwyczaj robię dobrą minę do złej gry. 

W czwartek zmieniam mieszkanie. Odliczam dni. Nie chcę już mieszkać w wietnamskim bloku, gdzie ludzie nie potrafią wrzucić śmieci do zsypu, tylko zostawią je zaraz pod drzwiami klatki schodowej. Najbardziej jednak wyprowadzają mnie z równowagi dzieciaki grające w piłkę na korytarzu. Hałas nie jest tutaj traktowany jako zanieczyszczenie powietrza. Człowiek nie posiada prawa do ciszy, nie może jej wymagać. Wczoraj byłam ze znajomą w dużej wietnamskiej restauracji. Siedziałyśmy obok siebie i ledwo ją słyszałam. Klimat jak na weselu po oczepinach. Nazwijmy to radosnym gwarem. 

Praca przedszkolanki też czasami daje się we znaki. W stosunku do dzieci jestem bardzo cierpliwa i wyrozumiała. Co prawda potrafię tez być surowa, dlatego też nie wiem, czemu mnie tak lubią. Jedna japońska dziewczynka, jak usłyszała, że już nie będę jej uczyć zaczęła płakać po nocach. Szkoda mi jej, mam nadzieję, że szybko zapomni. Chociaż wraca do Japonii a nie wydaje mi się, żeby tak miała łatwiej. Będzie wychowywana na małego, posłusznego i niezawodnego robota. A ze mną dzieciaki miały spore pole do autoekspresji i odkrywania świata we własnym tempie i własną ścieżką. 

I wracając do meritum. Dobrze spełniam swoją rolę przedszkolanki, znam jej wymagania i wytyczne (tak przynajmniej myślę). Przez 8 godzin kontroluję swoje emocje. A czasami jest ciężko. Są momenty, w których chciałabym szarpnąć dzieciakiem, nawrzeszczeć i wywalić go z klasy. Oczywiście nie tędy droga. Wtedy biorę głęboki oddech, uśmiecham się i tłumaczę na nowo, w jaki sposób dzieciak ma się zachowywać i dlaczego nie lubię tego, co w tym momencie robi itp. Bywały też ekstremalne akcje, gdzie dzieciak się ze mną szarpie, zaczyna płakać i ja nadal ze stoickim spokojem muszę mu tłumaczyć, co ma zrobić. I gdy wychodzę z pracy biada temu, kto się nawinie na moją drogę. Bardzo szybko tracę cierpliwość i mówię prosto z mostu co myślę, bez kontrolowania swoich wypowiedzi. Dlatego też często potrzebuję chwili dla siebie, gdy będę zupełnie sama i nie będę musiała z nikim rozmawiać. Do tego mieszkam w dużym mieście. Będąc ostatnio na wakacjach nad morzem poczułam jak natura wprowadza człowieka w stan równowagi psychicznej. Spokojny, rytmiczny szum morza, migoczące gwiazdy nad głową. I niczego więcej już nie potrzeba (ok., tylko owocowy koktajl). Niestety nie mam zdjęć, bo zepsuł mi się aparat.

sobota, 11 maja 2013

11.05.2013 - Sobota

Dzisiaj o tej porze miałam być w Nha Trang, kurortowym miasteczku nad morzem. Plan był prosty: wsiadam w nocny autobus a rano spotykam się ze znajomym. Eamona poznałam jeszcze w Hanoi. Z dnia na dzień wyjechał, rzucając pracę i paląc za sobą każdy most. Nigdy nie byliśmy bliskimi znajomymi. Mimo wszystko utrzymywaliśmy ze sobą kontakt. Wróciłam do Europy, żeby przekonać się, że nadal czuję azjatycki niedosyt. Powtórnie wylądowałam w Wietnamie a Eamon, po podobnym epizodzie w Anglii, trafił do Korei, oczywiście Południowej. Mieliśmy spotkać się w okolicach środkowego Wietnamu. Eamona jednak okradli w Hanoi i stracił karty kredytowe. Został bez gotówki w oczekiwaniu aż koreański bank przyśle nowe na adres hotelu. Ja miałam już kupiony bilet, ale nie za bardzo miałam ochotę jechać sama nad morze. Co prawda jeszcze inni znajomi w ten sam weekend będą w Nha Trang i mieliśmy się spotkać. Wczoraj jednak autobus odjechał beze mnie i czuję się z tym doskonale. 

Dzisiaj na spokojnie odebrałam szyty na miarę ao dai, tradycyjny wietnamski strój. Za dwa tygodnie koniec roku szkolnego, dlatego też mam w planach założyć długą tunikę z szerokimi spodniami. 

Wybrałam też nowe oprawki do okularów. Tym razem grube, plastikowe ramy w fioletowym kolorze. 

Zostawiłam też Hondę u mechanika. Bieżnik na oponach jest zerowy a teraz zaczyna się pora deszczowa więc ślizgałam się jak na lodowisku. Mam nadzieję, że teraz będzie lepiej. Honda ma swoje lepsze i gorsze dni, ostatnio na szczęście działa bez zarzutu (nie licząc gasnącego silnika na niskich obrotach). Staram się tankować 95, która oczywiście jest i droższa i mniej popularna od 92. Wyższych oktanów tutaj nie ma. Litr kosztuje ponad dolara. Jak na średnie lokalne zarobki to bardzo dużo. I nadal nie udało mi się jej przemalować . Nieco się boję, że jak ją rozbiorą na kawałki, to ciężko będzie ją poskładać, żeby nadal dobrze działała. Kolor wybrany: fioletowy. Muszę jeszcze zamówić owiewkę na ramę i nowy przedni zderzak, który połamałam na parkingu. Głupia wpadka z własnej winy. Lepiej nie będę opisywać szczegółów, żeby jeszcze bardziej się nie skompromitować. A poza tym uważam się za bardzo utalentowanego i sprawnego kierowcę. Uwielbiam to uczucie triumfu, gdy wracam cała do domu. Ja nadal żyję :). 
 
Zaraz też wychodzę na urodziny jednego dzieciaka z przedszkola. Będą tam też inni rodzice i dzieci więc będziemy mieć szanse spokojnie porozmawiać i pożegnać się. Rodzice 4-latków ubolewają, że odchodzę z przedszkola i powtarzają mi, co dzieciaki im opowiadają na mój temat w domu (oczywiście jak mnie uwielbiają i świetnie się ze mną bawią). Miło słuchać i niesamowicie mnie to motywuje. 

Po powrocie fitness a wieczorem urodziny Natalie, którą poznałam podczas kambodżańskich wakacji w minibusie. 

W ubiegłym tygodniu podpisałam też nową umowę wynajmu mieszkania. Od 1. czerwca zamieszkam w dzielnicy drugiej, nieopodal mojego nowego przedszkola. Trochę skapitulowałam i postanowiłam przeprowadzić się do „białego getta”. Chciałam mieszkać w wietnamskim sąsiedztwie, a wyląduję w willi na strzeżonym osiedlu głównie dla zachodnich ekspatów (w tym rodzin z dziećmi). Mam nadzieję, że to będzie dobra decyzja i będę się tam czuć jak w domu. Zdjęcia dokładnie za 3 tygodnie! 

A do Nha Trang jadę za tydzień, oczywiście phanta rei i wszystko może się do tego czasu zmienić;).
Życzę miłej soboty. U nas upał, upał, upał. Aż mi wyskoczyły piegi na ręce. Teraz obowiązkowo się opatulam za każdym razem, gdy wychodzę na słońce. Koniec opalania.

niedziela, 5 maja 2013

05.05.2013 - Niedziela

Kilka życiowych banałów 

Chciałam ustosunkować się do kilku wiadomości, które ostatnio dostałam.
Pierwsze hasło to: „POTRZEBUJĘ ZMIANY”. 

[Ja zmiany nie potrzebuję. Jak wiadomo zapuszczam korzenie przez następny rok. Zapewne, gdy osiągnę stan względnej stabilizacji i komfortu, na nowo ruszę przed siebie. Ten typ tak ma.]

Czas więc na niedzielne kazanie, tudzież list duszpasterski.   

Nie warto przewracać swojego życia do góry nogami i usilnie chcieć „coś” zmienić. W dodatku większość osób nie ma pojęcia, czym owo „coś” miałoby być. Na pewno czymś innym, niż „to”, co posiadamy w chwili obecnej. Mądrość ludowa nie od dzisiaj głosi: „wszędzie jest dobrze tam, gdzie nas nie ma”, „cudze chwalicie, swego nie znacie”. 

Na początku zastanów się, czy zmiana jest Ci w ogóle potrzebna?
Może wystarczy zaakceptować to kim obecnie jesteś i co posiadasz. I po problemie. Człowiek musi żyć w zgodzie sam ze sobą, w przeciwnym razie tylko niepotrzebnie wprowadza zamieszanie i robi bałagan. Mnie dość długo zajęło pogodzenie się z faktem bycia przedszkolanką. Sama o sobie miałam zupełnie inne wyobrażenie, a tu nagle konfrontuję się z kimś jakże innym.
I dopiero, gdy zaakceptowałam się w roli przedszkolanki i przyznałam się (sama przed sobą), że lubię pracę z dziećmi (ja, wielkomiejski, niezależny singiel) kamień spadł mi z serca. Nie musiałam już walczyć i usprawiedliwiać się, że to zajęcie tylko „na chwilę”, bardziej dorywczo i z obowiązku niż z wyboru. I od tego momentu jest tylko lepiej. Czuję się spełniona w tym co robię, jestem zmotywowana, żeby za każdym razem dawać z siebie jeszcze więcej i jeszcze nigdy nie miałam dnia, w którym bym narzekała mówiąc: „jak mi się nie chce iść do przedszkola!”. Nie, ja nie mam takich dni. Jeszcze nie (a jak zacznę miewać, to wtedy będę się martwić, że coś jest nie tak). Podstawa, to mieć odwagę żyć własnym rytmem i odpowiadać na swoje potrzeby. 

Laska: W ogóle, bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście, ważne pytanie: co lubię w życiu robić. A potem zacznij to robić.
Kuba: A ty sobie odpowiedziałeś na to pytanie?
Laska: Jarać blanty.

No i załatwione. Proste rozwiązania są zawsze najlepsze. Nie ma co filozofować. 

Mogłabym napisać, że warto mieć własne marzenia, albo mieć odwagę marzeń nie mieć i nie czuć się zmuszonym do odhaczania kolejnych pozycji na liście „będę szczęśliwa, gdy…”. Właśnie z marzeniami mam problem. Tak naprawdę to nie mam marzeń . I dobrze mi z tym. Robię to, co lubię, próbuję coraz to nowych rzeczy i często podążam za ciosem. Ostatnio Ania (wietnamska weteranka) poradziła mi: „tej Młoda, zrób sobie bucket list i zacznij wdrażać w życie”. Długo myślałam i myślałam, ale niczego nie byłam w stanie napisać. Mogłabym zamarzyć sobie, żeby wejść na czterotysięcznik, bo mnie jeszcze na żadnym nie było. Może kiedyś się uda, albo i nie. A jak się nie uda, to przecież nic się nie stanie. Nie będę się za to ciąć i płakać, jaka ja to byłabym spełniona życiowo, gdybym taką górkę zdobyła. Mam niezliczoną listę pomysłów, gdy nadarzy się okazja, będę je realizować. Jeżeli okazji nie będzie, zrobię coś innego. Najlepsze jeszcze przede mną. 

Po drugie: doceń to, co masz. 
Podstawa to doceniać i cieszyć się tym, co się ma tutaj i teraz a nie gdybać i idealizować rzeczywistość, której nie znamy. A najgorzej, to dążyć do czegoś, co nawet nie wypływa z naszej potrzeby.

Po trzecie: zacznij od zmiany nastawienia
Nastawienie to podstawa. Czasami nie mamy wpływu na to, co się w życiu dzieje, ale tylko od nas zależy, w jaki sposób te sytuacje zinterpretujemy. Można usiąść i płakać i czekać na Godota, albo stwierdzić: „było, minęło” i starać się coś jeszcze z życia wycisnąć. Wszystko jest w naszej głowie. Bardzo łato jest zacząć narzekać, robić z siebie ofiarę i zrzucać odpowiedzialność na innych. Frustracja 24 godziny na dobę gwarantowana. Można tez inaczej. 

Mitem jest przeświadczenie, że tylko olbrzymia zmiana, najlepiej taka o 180 stopni, jest w stanie zrewolucjonizować życie. I tylko takich wielkich przedsięwzięć należy się podejmować. Wszystko, albo nic. W przeciwnym razie każda inna akcja nie jest warta zachodu. Otóż marna to wymówka.
Najtrudniej jest zacząć walczyć z „drobnostkami”. Zmiana może być banalna, a efekt jest kolosalny. 

Zawsze powtarzam, że nie ma rozwiązań idealnych. Nie można mieć wszystkiego. Nie można mieć poczucia stabilności i bezpieczeństwa a równocześnie czuć ciągły dreszczyk emocji jak wtedy, gdy wprowadzasz się do nowego miejsca. Oczywiście można się starać dostarczać sobie, w tym swoim poukładanym świecie, dodatkowych rozrywek i robić rzeczy niecodzienne, nietuzinkowe, niebanalne. To jest jakaś alternatywa. Musisz sobie odpowiedzieć na pytanie: "czego chcę w tym momencie, na czym mi bardziej zależy?" I wybrać tę opcję. A drugie pytanie: " z czego jestem w stanie zrezygnować?", "czy będzie to dla mnie duża strata?".
Czasami warto mocno stąpać po ziemi i być świadomym konsekwencji swoich wyborów. Albo mieć na to zupełnie wyrąbane i próbować z entuzjazmem przyjmować to, co Ci życie daje, bez narzekania i pretensji tudzież wygórowanych wymagań.