Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

wtorek, 24 lipca 2012

24.07.2012 - Wtorek

POWRÓT

Już ponad 3 tygodnie jestem w Polsce. Pierwszy tydzień po powrocie spędziłam na Podkarpaciu, drugi we Wrocławiu i kolejny ponownie w Rzeszowie i okolicach. Zaczęłam robić kurs na prawo jazdy (kat A!). Normalnie motocykl działa nieco inaczej (i jest dużo cięższy) niż moja wietnamska maszyna. Ale kierując się strategią Sadji mówię: „jazda na motocyklu jest prosta i na pewno się nauczę:)”. 

Na początku nie do końca zdawałam sobie sprawę, gdzie jestem:P. Wydaję mi się, że przeżywam mały wtórny szok kulturowy, który przejawia się m.in. w takich oto spostrzeżeniach:

1. Gdzie są wszyscy ludzie? Dlaczego miasto jest puste i nikogo tam nie ma?

2. Dlaczego ludzie są tacy duzi i grubi? Już dawno nie widziałam tylu zaniedbanych młodych ludzi. Normalnie grube brzuchy, byle jacy, pogarbieni, a o kobietach po 50 to już nie wspomnę. Azjatów naprawdę można podziwiać za ich dbałość o formę. Starsze panie ćwiczą w parku, każdy coś tam truchta, moja starsza sąsiadka każdego ranka dobre 15 min wymachiwała bambusowym hula – hopem. I nie ma narzekania, że coś boli w kolejkach na rehabilitacje. 

3. Dlaczego ludzie mają takie ponure miny? A zwłaszcza starsze baby w tramwajach, które zamiast ust mają odwróconą do dołu podkowę. Mało kto się uśmiecha, jest pogodny. Wręcz przeciwnie. Gdyby ludzie mieli lasery w oczach już bym nie żyła. 

4. Nawiązując do pytania nr 2: Dlaczego kolesie są tak daremni? Myślałam, że w końcu, po 10 miesiącach życia w Azji, będę mogła pooglądać sobie spoko wyglądających kolesi. A tu nic! Zaniedbani, z brzuchami piwnymi, brak mięśni, byle jacy. Chyba Australijscy surferzy w Indonezji mocno zawyżyli poprzeczkę:P. 

5. Skąd się namnożyło tylu hipsterów? Tęskniłam za polską bibą, trafiłam do klubu z hipsterami bawiącymi się do Izabeli Trojanowskiej. 

6. Dlaczego chodzę w za dużych japonkach? W Wietnamie miałam „big size”, dlatego często nie mogłam sobie kupić ubrań, a o butach to już nie wspominam. Kiedyś na nocnym targu rozwaliły mi się japonki i musiałam na szybko kupić nowe. Oczywiście za małe. Ale twardo w nich chodziłam, innego wyjścia nie było. Po powrocie do Polski wygrzebałam z szafy stare buty i okazuje się, że nie dość, że mi pięta nie wystaje, to jeszcze mam tak z pół centymetra luzu! 

7. Dlaczego język polski używany w sferze publicznej jest tak niskiej jakości? Kupiłam sobie „Zwierciadło” do pociągu i normalnie aż mnie oczy bolały od czytania tych tekstów. Byle jaki język, bardzo dużo neologizmów, nieformalnych zwrotów, do tego błędy stylistyczne! To samo w telewizji. Totalna bieda i wiocha. A ja myślałam, że wypadłam z formy. 

Oprócz tego zauważyłam, że pilnuję torby i sprawdzam, czy ktoś jest ją w stanie wyrwać:P. 

W samolocie zagadała do mnie Wietnamka Annie (na widok moich bambusowych kapeluszy). Okazało się, że leci do Wrocławia na Ajsekową praktykę. Podałam jej mój nr telefonu i jak pojechałam do Wro spotkałyśmy się dwukrotnie, pokazałam jej troszkę miasto. Praktyka nie wypaliła. Nie za bardzo ma co robić (moja też nie wypaliła: ja musiałam robić za dużo, tak źle i tak niedobrze:P). Pytałam się Annie o jej spostrzeżenia:

1. Dziewczyna była zaskoczona, że w Polsce gołębie nie uciekają! Wręcz przeciwnie, garną się do ludzi. W Wietnamie taki gołąb byłby samobójcą. Ludzie od razu by go złapali i skończyłby w garze. 

2. Ludzie nie mówią po angielsku (smutna to obserwacja). Annie wraz z innymi praktykantami chciała kupić bilet na pociąg do Berlina. Jak się okazuje, we Wrocławiu na PKP, w kasie międzynarodowej jak i w informacji międzynarodowej NIKT NIE MÓWI PO ANGIELSKU! Annie z ekipą przygotowali więc wcześniej karteczkę po polsku: „Dzień dobry, chcemy kupić  11 biletów do Berlina w dniu…., chcemy zapłacić oddzielnie. Dziękujemy”. Podają kobiecie w okienku (grupa międzynarodowa, karteczkę wręcza Azjatka, w dodatku bilet do innego kraju) i ona czyta i zaczyna pisać na kartce i po chwili im oddaje. Okazało się, ze napisała odpowiedź na karteczce po polsku!!! Cała grupa oczywiście nie miała pojęcia o co chodzi! Normalnie ŻAL. Może myślała, że to wycieczka głuchoniemych. 

3. Na pytanie Gosi, jakie zna polskie słowa Annie odpowiedziała: SPOKO! A skąd zna? Z piosenki: „Koko koko Euro spoko”. Z mojej perspektywy piosenka wcale nie jest obciachowa. Idealnie przekazuje ducha polskiego folkloru. Podróżując po świecie często oglądam „lokalny folklor” i się nim zachwycam, jako czymś zupełnie unikatowym i wyjątkowym. To, co dla mnie jest niezwykle pociągające dla miejscowej młodzieży jest takim samym obciachem jak to nasze koko koko. Praktycznie każdy odpowie, że woli MTV i nie słucha tak archaicznej muzyki. I wcale nie widzą tego, że z perspektywy innej kultury ta ich zacofana muzyka jest czymś najbardziej pożądanym przez turystów i to ona właśnie wzbudza ogromny zachwyt i wywołuje nowe odczucia. Któż inny może się pochwalić takim koko koko? 

Jeszcze do niedawna mogłam powiedzieć, że jestem patriotką (wychowaną w duchu pozytywistycznym). Ostatnio jednak czuję, że miarka się przebrała. Podróżując po Azji i widząc ich szaleńczy rozwój postanowiłam nieco obrazić się na własny kraj i otaczającą mnie beznadzieję, ciągłe narzekanie, marazm i zastój. Tym wszystkim, którzy myśleli, że mieszkałam w bambusowej chacie pragnę powiedzieć, że np. w Wietnamie ciężko jest kupić obudowę do iphona 3, ponieważ na topie jest czwórka. A teraz to chyba czwórka S (i telefony wcale nie są tanie jak barszcz!). Większość uaktualnień na fejsie pochodzi z telefonów. Azjatyccy turyści nie bawią się w papierowe przewodniki, mają tablety.

Staram się też pozbyć niektórych elementów polskiej kultury:
1. Nie narzekam! Albo przynajmniej staram się kontrolować:P. Więc uwaga, proszę przy mnie nie narzekać, bo dostaję szewskiej pasji! Zwłaszcza po tym, co już do tej pory udało mi się w świecie zobaczyć. Odsyłam do radosnego od środka Ediego z Bali. Ludzie mają dosłownie nic i są sto razy szczęśliwsi!
2. Koniec z fałszywą skromnością! „Tak, jestem w czymś dobra, umiem to zrobić!”,  „Pięknie wyglądasz! – Dziękuję bardzo!!!” (A bluzka wcale nie stara i nie wyprana w pervollu). Bardzo długo musiałam się tego uczyć. Często w pracy trzeba robić dobrą minę do złej gry i decydujący wpływ ma wtedy pewność siebie. W naszej kulturze panuje ta pseudo skromność, że niby czegoś nie wiesz, nie umiesz, a później i tak osiągasz maksymalny wynik. Jeżeli nie potrafisz się sprzedać nici z tego, nikt nie da Ci szansy, żeby się wykazać. 

Tak czy owak, gdziekolwiek będę, nadal będę gotować pierogi ruskie i zachwalać uroki polskich dziewczyn (oczywiście odwołując się do własnego przykładu, hahaha!!!).

wtorek, 3 lipca 2012

03.07.2012 - Wtorek

Wzlatujący Smok R.I.P., spoczywaj w spokoju!

Jeszcze rok temu nigdy bym nie przypuszczała, że moje życie potoczy się właśnie w taki sposób. Nigdy nie chciałam odwiedzić Azji. 

Przez ostatnie 10 miesięcy naprawdę dużo się wydarzyło. Pracowałam jako pani przedszkolanka, później jeszcze uczyłam studentów i urzędników w ministerstwie. W międzyczasie musiałam zerwać kontrakt z ajsekiem, przeprowadzałam się 3 razy i organizowałam sobie nowe wizy. Na początku przerażała mnie już sama myśl o załatwianiu formalności. Później wycieczki wizowe stały się długo wyczekiwaną przyjemnością. Podróżowałam po Wietnamie, Laosie, Tajlandii, Kambodży, Malezji i Indonezji. W głowie mam tysiące obrazów, twarzy, wspomnień, zapachów, smaków i dźwięków. 

Słyszę zatłoczoną ulicę w Hanoi, ale też spokojnie uderzające o brzeg fale w Da Nang (Wietnam), muezina nawołującego do modlitwy w Kuala Lumpur (Malezja), buddyjskiego mnicha rytmicznie uderzającego w gong w Vientiane (Laos), kilkudziesięciometrowy wodospad na Bali (Indonezja) i tępo dudniące kroki na wulkanicznym wzgórzu (Jawa, Indonezja). 

Pamiętam smak suszonego mango z Wyspy Jedwabnej (Kambodża), różnice między dziesiątkami różnych bananów w Laosie, kurczaka z szafranem przygotowanego przez Irańczyka Sadje w Malezji, domowych sajgonek z Hanoi, dziesiątek egzotycznych owoców. Czuję zapach lasek wanilii i kadzidełek na Bali.

Gdy zamknę oczy to widzę zapierający dech w piersiach zachód słońca w Sihanoukville (Kambodża), przedzierające się w gęstej mgle przez pola ryżowe kobiety z plemienia Khmong w Sapie (Wietnam), Balijki skrapiające wodą przydomowe ołtarzyki i układające kolejne ofiary u stóp kamiennych posągów w Ubut (Indonezja), mnisze procesje w blasku wschodzącego słońca z koszykami pełnymi kleistego ryżu w Luang Prabang (Laos), podświetlone drapacze chmur w Kuala Lumpur (Malezja) i olbrzymie, gwarne targowisko w Bangkoku (Tajlandia).

Pamiętam uśmiechniętego chłopca sprzedającego mandarynki w Luang Prabang (Laos), kambodżańskie kobiety rozkładające przed nami ręcznie tkane materiały (Kambodża), zmęczone twarze górskich kobiet na targu w Sapie, dumnego balijskiego chłopaka, którego największym osiągnięciem życiowym był zakup własnej łodzi rybackiej (Indonezja), szaloną Rani w muzułmańskiej chuście. 

Wszystko zatrzymuję w głowie, czas ruszyć przed siebie.
Przez ostatnie dziesięć miesięcy spotkałam wielu niesamowitych ludzi. Mam nadzieję, że zostało coś z nich we mnie i będę umiała się tym podzielić.