Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

niedziela, 30 marca 2014

Bez łodzi ani rusz!

Część wiosek położona jest bezpośrednio przy Jeziorze Inle (Birma) i prowadzących do niego kanałach. Aby dostać się z lądu do domu należy więc przejść po długim, drewnianym pomoście a następnie popłynąć łodzią. Nawet do sąsiadki, żeby pożyczyć sól, trzeba popłynąć

 Przy każdym domu cumuje przynajmniej jedna łódź. Wiosłować potrafi nawet małe dziecko.

Dzieci skończyły lekcje (na lądzie) i teraz czekają na przystani na swoich rodziców, którzy podpływają łodziami. Zazwyczaj biorą po kilkoro dzieci i "rozwożą" je po sąsiedztwie. [Widok z restauracji po drugiej stronie kanału, gdzie serwowali najlepszą na świecie sałatkę z awokado. W drodze powrotnej chciałyśmy pomóc w wiosłowaniu, jednak okazało się, że wiosłowałam w przeciwnym kierunku a Thao chcąc przycumować łódeczkę prawie wpadła do wody. Ach te żółtodzioby ;)].

W wodzie z jeziora myje się naczynia, pierze ubrania i kąpie się. Do tej samej wody odprowadzona jest rura z toalety. Wodę pitną czerpie się natomiast z "wodociągu". Olbrzymie wyzwanie dla ludzi i przyrody stanowi używanie środków chemicznych (mydła, szampony, proszki do prania, płyny do mycia naczyń), do których jeszcze kilka lat temu nie było dostępu.

Dzieciaki przypłynęły na przystań, żeby ze sobą pogadać. W mojej wiosce chodziło się na przystanek. 

Poranny połów. Rybacy wiosłują nogą! 

Dokarmianie ptaków. Ludzie rzucają w górę ziarna a ptaki wyłapują je w locie. Tak samo krążą nad łodziami wypełnionymi rybami.

Zdjęcia by Ania & Thao

środa, 19 marca 2014

U prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki, przędą sobie, przędą jedwabne niteczki

Przy Jeziorze Inle (Birma) znajduje się wiele przędzalni, w których wytwarza się naturalne nici. Największą perełką jest nić, którą pozyskuje się z łodygi lotosu.

 Po złamaniu lotosowej łodygi ciągną się z niej delikatne włókienka, które następnie roluje się palcami na drewnianym blacie. Jest to niezwykle czasochłonna praca. Z otrzymanej nici tka się zazwyczaj szale, które w zimie trzymają ciepło, a w lecie chłodzą.

 Znacznie tańszą i wydajniejszą opcję stanowi jedwab. W zakładzie nieprzerwanie słychać stukot bambusowych nóżek przędzarki.

Z niepozornie wyglądających nici powstają, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, różnobarwne tkaniny z wymyślnymi wzorami. 

Wszelakie zakłady rzemieślnicze nad Jeziorem Inle mogą zwiedzać turyści. W każdym z takich miejsc zatrudniony jest młody "przewodnik", który płynnym angielskim wytłumaczy wszelkie etapy produkcji a następnie zaprowadzi do sklepu. Tak się złożyło, że mam nowy obrus, który może również służyć za szal i mały kocyk ;).

Zdjęcia by Ania

poniedziałek, 10 marca 2014

W drodze do jeziora Inle

Jedną z głównych atrakcji turystycznych Birmy jest jezioro Inle. Postanowiłyśmy tam pojechać, a dokładniej mówiąc: dojść. W czteroosobowej grupie (Thao, ja, Izraelczyk Yangon oraz miejscowy przewodnik Mo Mo) wyruszyliśmy na trzydniowy treking mijając małe wioski zamieszkane przez birmańskie grupy etniczne zajmujące się głównie uprawą ziemi.

 Kobieta przebierająca chilli. W tym roku plony są wyjątkowo udane, a co za tym idzie ceny skupu niemiłosiernie niskie. Oprócz chilli miejscowi uprawiają imbir, czosnek i zboża.

 W dzień paliło przeraźliwie słońce słońce a w nocy temperatura spadała do kilku stopni, tak, że z ust buchała para.

 Dzieciaki idące po wodę w tradycyjnych birmańskich spódnicach longyi. Jest to wersja unisex. Noszą ją chłopcy i dziewczęta, tylko nieco inaczej ją wiążą. Jest to około dwumetrowy kawałek materiału ze zszytymi końcami (w pionie;). Zawija się go wokół bioder.

 W przeciętnym domu jedynym meblem jest drewniana skrzynia pełniąca funkcję szafy. Można do niej włożyć ubrania i koce należące do całej rodziny. Stół i krzesła są zbędne. Wystarczy mata na podłodze.

 Kuchnia jest odrębnym pomieszczeniem. Znajduje się w niej palenisko (po prawej) i łóżko (na środku). 

 W wiosce nie było ani prądu, ani bieżącej wody. Każdego ranka ludzie chodzili do źródła, żeby jej zaczerpnąć. Gdy doszliśmy do jeziora Inle i po raz pierwszy od trzech dni mogłyśmy wziąć prysznic. Aż miałam wyrzuty sumienia, że tak marnotrawię wodę. 

 Kaktusy zamiast ogrodzenia i żadne bydło na pewno nie przejdzie. 

 Gigantyczne aloesy. Miejscowi raczej ich nie wykorzystują. W Wietnamie popularne są soki i jogurty z aloesem. 

 Rytuał picia herbaty zapewne pozostał po Brytyjczykach a może to i wpływy Chińskie. Gdziekolwiek się nie pójdzie, zawsze dostanie się filiżankę.

 No cóż, trasy w całości nie przeszłam, musieli mnie odwieść na skuterze (pisałam o tym wcześniej). Pewnie jeszcze dwa lata temu bym spanikowała, że jest źle. A wtedy cytowałam sobie w myślach Szymborską: "Umrzeć, tego nie robi się kotu" martwiąc się o mamę, która zapewne rozpaczałaby po mojej śmierci. Na szczęście żyję :).

 Miałam słabość do gigantycznych aloesów. 
Ostatnimi czasy, gdy podróżuję zakrywam się od stóp do głów chroniąc się przed silnym słońcem jak i starając się nie przykuwać do siebie zbyt dużej uwagi (zwłaszcza w mało turystycznych miejscach).

 Ozdrowiałam! Co prawda drugiego dnia patrzyłam głównie na swoje buty i odliczałam kroki do wioski, w której mieliśmy nocować. I w całej tej przygodzie niesamowite było wsparcie Thao i Yangona. Cały czas wszyscy się śmialiśmy, bo raczej nic innego nam nie pozostało. Znajdowaliśmy się w małej, odizolowanej wiosce, bez wody, prądu i możliwości wydostania się z niej po zmierzchu. 

 Posługując się wskaźnikami ekonomicznymi (np. PKB) można stwierdzić, że ludzie w Birmie żyją w ekstremalnym ubóstwie, na pewno jednak nie duchowym. Każda napotkana osoba uśmiechała się serdecznie od ucha do ucha.

 Dzieciakom dużo do szczęścia nie potrzeba, wystarczy pusta butelka i prowizoryczna piłka i już mogą się bawić w kręgle! 

 W wiosce, w której nocowałyśmy ostatniego dnia sąsiedzi kopali studnię. Mężczyzna kruszył biały kamień kilofem a kobiety wynosiły żwir na pobliską piaszczystą drogę. Postanowiłyśmy pomóc i w ten oto sposób każda ze stron miała niezły ubaw. Na zdjęciu Thao próbuje swoich sił na migi.

 Dziewczynka po prawej ma wplecioną gałązkę we włosy, która działa jak perfumy ;).



 Żniwa

 Matki pracowały przy cepach i przesiewały ziarno a dzieciaki beztrosko skakały po snopkach.

Poranne zbieranie ofiar przez młodych nowicjuszów. O poranku było przeraźliwie zimno!

niedziela, 9 marca 2014

Profilaktyka antymalaryczna

Wczoraj zadzwonił mój brat i mówi: "przyszła mi jakaś dziwna paczka z Częstochowy, co to jest?". Zapomniałam mu powiedzieć, że podałam mu przez znajomą (która mnie odwiedziła w Sajgonie, jak zawsze zapraszam;) birmańskie papierosy, wyglądem nieco przypominające cygara.

 Miejscowy papieros to tzw. cheroot, czyli rolka tabaki. Zmielony tytoń owija się w liście a następnie skleja. Do środka można włożyć dodatkowe przyprawy: np anyżek czy też brązowy cukier (słodka wersja popularna wśród kobiet). 

W czasach kolonialnych wierzono, że birmańskie cygara służą profilaktyce antymalarycznej. Mocny aromat przyćmiewał zapach potu i tym samym odstraszał komary. I jak tu nie palić? Dla zdrowia!

Ręcznie skręcane papierosy są znacznie tańsze od markowych. Dziennie jedna osoba jest w stanie wyprodukować około 500 sztuk. Tytoń pochodzi z Mandalay a liście rosną przy Jeziorze Inle. Są popularne zwłaszcza wśród starszych ludzi.

sobota, 8 marca 2014

Słoneczny rytuał w Bagan


W Bagan (Birma) zadałam sobie pytanie: "Kiedy po raz ostatni byłam świadkiem wschodzącego słońca?". I to nie przypadkiem, bo akurat przebudziłam się nad ranem, albo jechałam na lotnisko czy gdzieś na wycieczkę poza miasto. Otóż liczy się tylko wschód słońca świadomie wyczekiwany i celebrowany w pełnym skupieniu. Długo się namyślałam i nic. Nie pamiętałam. Wiem, że chciałam oglądać w Ankorze w Kambodży, ale za późno wyjechałam z hotelu. A czy oprócz wakacji zdarzyło mi się kiedyś obudzić przed świtem, żeby podziwiać jak zdumiewająco rozpoczyna się nowy dzień? Otóż z przerażeniem stwierdziłam, że nie. Nie mam pojęcia ile lat temu widziałam wschód słońca.


Nawet nie miałam pojęcia jak on będzie wyglądał. Po ciemku, z latarkami w dłoniach, wspięłyśmy się na szczyt pagody. Z minuty na minutę przed naszymi oczyma zaczęły się wyłaniać niezliczone wierzchołki buddyjskich stup. Mrok przemieniał się w światłość a przy ziemi falowały poranne mgły. Z każdej możliwej strony otaczały nad świątynie. Uśmiechałyśmy się do własnych myśli nie mogąc się doczekać atrakcji, które miał nam przynieść nowy dzień, który tak ceremonialnie zaczynał się na naszych oczach.  Po chwili zadumy postanowiłyśmy wrócić do miasteczka, żeby zjeść śniadanie. Nasz riksiarz pokazał nam na dłoni "pięć minut". Ku naszemu zdziwieniu zobaczyłyśmy gorejące, czerwone słońce szybko wznoszące się ponad horyzont! Otóż tak wygląda wschód słońca! 

 Bagan położony jest w centralnej części Birmy. Jego historia sięga XI wieku kiedy to król Anwrahta (niczym Mieszko I o wiek wcześniej na terenach polskich;) zapoczątkował buddyzm (Theravadę). Władca od razu zarządził wybudowanie licznych świątyń. Niektóre źródła mówią o 13 000 a inne o 4 400! Większość z nich uległa zniszczeniu podczas najazdu Mongołów i wskutek trzęsień ziemi. Obecnie liczbę świątyń w Bagan szacuje się na około 2 200!
[Na zdjęciu wznoszące się balony, jedna z głównych atrakcji turystycznych w Bagan].
.
Po kompleksie świątynnym, liczącym około 40km kwadratowych, można poruszać się na rowerze, rikszą czy też bryczką. 

W Bagan występują dwa podstawowe typy budowli: pagody i świątynie. Pagody są bogato zdobione i są miejscem kultu, można je obejść dookoła, ale nie da się wejść do środka. Wejść można do świątyni, które służą wiernym do medytacji. Wnętrze powinno być proste i surowe, żeby nie rozpraszać medytującego.W środku znajduje się posąg Buddy, który stanowi wzorzec do naśladowania.

 Przed wejściem do świątyni zawsze należy zdjąć buty. W czasach kolonialnych (Birma była częścią Indii Brytyjskich) buty właśnie stanowiły zalążek ruchów nacjonalistycznych. Brytyjczycy odmówili zdejmowania butów (w końcu kolonizatorzy musieli sobie jakoś wytłumaczyć swoją wyższość) i tym samym przyczynili się do protestów, na czele których stanęli mnisi. Aby stłamsić wszelkie przejawy oporu Brytyjczycy od razu skazywali mnichów na dożywocie. Jeden z nich, U Wisara, zmarł w więzieniu po 166 dniach strajku głodowego, którego powodem był zakaz noszenia mnisich szat za kratami.

Bagan w dalszym ciągu jest bardzo skromny i autentyczny. Godzinami mogłyśmy rozmawiać z ludźmi i razem z nimi się śmiać. Nie mam pojęcia czy dobry poziom angielskiego to jeszcze pozostałość po czasach kolonialnych czy przyczynił się do niego wzmożony napływ turystów. A zapewne to i to;).

Budda z małym Buddą w brzuchu. Chyba nie ma bardziej pokojowej filozofii niż buddyjska właśnie. Jest to system, który kieruje ludzi ku własnemu wnętrzu (a nie każe zbawiać i nawracać innych nauczając ich jedynych słusznych zasad). Każdy ma zacząć od siebie: pomóż w pierwszej kolejności sobie a jak ci się to uda to dopiero innym. Buddyści skupieni są na robieniu dobrych uczynków (merit making). I dzięki temu właśnie sami mogą zyskać korzyść (zawsze utrzymywałam, iż altruizm nie istnieje, jest to pożyteczny dla innych egoizm). Czyniąc dobry uczynek przyczyniają się do osiągnięcia szczęścia w obecnym, jak i w przyszłym życiu. Sam akt oczyszcza umysł czyniącego. Dobrym uczynkiem jest również radość ze szczęścia innych. Nie dla zawistnych! Ciesz się więc pomyślnością Twoich bliźnich a dzięki temu i Tobie będzie się znakomicie powodzić. Im więcej szczęśliwych ludzi tym lepiej! Bo dzięki temu i my sami możemy tacy się stać;). I w tym szczęściu pewnie przejawia się aspekt wspólnotowy. Wspólnota ludzi szczęśliwych!
Jedna ze spotkanych Couchsurferek stwierdziła, że w życiu wystarczy czynić dobro a ono do Ciebie wróci. Jeżeli chcesz więc, żeby Ci się dobrze działo trzeba samemu wcześniej wprowadzić trochę dobra do obiegu (a później go nie zatrzymywać). Bo życie jest raczej banalne, tylko my sami jakoś niepotrzebnie je komplikujemy...

W Bagan spędziłyśmy 3 dni. Każdego ranka wstawałyśmy, aby podziwiać wschód słońca. Później wracałyśmy na śniadanie, po śniadaniu targ i kupowanie pamiątek (przepiękne wyroby z laki, mam śliczny serwis herbaciany;). W godzinach południowych było niesamowicie gorąco, więc praktycznie można było zapomnieć o zwiedzaniu i jeździe na rowerze. Wtedy właśnie szukałyśmy jakiejś odosobnionej świątyni, wspinałyśmy się na górny taras i wygodnie układałyśmy się do popołudniowej drzemki. Nie ma nic piękniejszego niż obudzić się wypoczętym w majestatycznej ciszy na uświęconej tysiącami pagód ziemi. [Miejscowi też spali na szczytach, albo na ziemi w cieniu grubych murów]. Po drzemce powrót do miasteczka na obiad i koktajl owocowy. Już około godziny 17nastej wyjeżdżałyśmy na ostatni spektakl dnia: zachód słońca!

Świątynie w Bagan zbudowane były z drewna, piaskowca i cegły. Do dnia dzisiejszego przetrwały te ostatnie. Wiele z nich wymaga prac konserwatorskich, część z nich prowadzona jest nieudolnie i zamiast ratować raczej niszczy. UNESCO chce pomóc, ale do tanga trzeba dwojga. Rząd i tak swoje wie.

Nadszedł czas na popołudniowy spektakl. Mgły i cienie powoli przesuwają się między świątyniami. Niebo zaczyna mienić się licznymi kolorami.

I dziesiątki ludzi siedzą w skupieniu i ciszy. Nikt nie spuszcza wzroku. Jaki był ten dzień?

Słońce zachodzi. Czyni to już od wieków nie wzruszając się naszymi dramatami. Dzisiaj zaszło i zajdzie jutro. Lepszej okazji do czerpania z życia pełnymi garściami nie będzie! Barbarzyństwem jest mieszkać w 10 milionowym mieście i nigdy nie móc doświadczyć tak podniosłej chwili. Chyba tylko żyjąc blisko natury nasze oczy mogą mienić się takim samym żarem jak ta gorejąca kula. I niech to będzie pasja do życia!

Zdjęcia by Ania i Thao