Wróciłam do kraju nad
Wisłą i Wisłokiem. Może mój akcent nie przypominał tego z Chicago, ale moje
zachowanie już tak. Zmieniłam miejsce fizycznie, ale w dalszym ciągu postępowałam
jakbym mieszkała w Wietnamie. Żyłam przyzwyczajeniami spontanicznego backpakersa
i rozkapryszonego postkolonialisty.
Byłam w Polsce, ale moja
głowa została w Azji. To taki wygodny stan pośredni, na który można zrzucić
całą odpowiedzialność za własne życie, unikając tym samym konfrontacji z samą
sobą. Wystarczyła drobna irytacja czy niepowodzenie i już sięgałam po koło
ratunkowe w postaci zdania: „Co ja tutaj robię?! Wracam do Wietnamu!”. Wtedy
jeszcze nie rozumiałam różnicy między „rozwiązywaniem problemów” a „ucieczką
przed problemami”. Otóż te wyrażenia nie są tożsame.
Zmiana otoczenia wcale
nie zmieni niczego w głowie. Ucieka się z tą samą zawartością. Różnica jest
tylko taka, że przez pierwsze miesiące przy życiu trzyma adrenalina. Gdy jej
poziom opadnie, jak bumerang powraca pytanie: „więc co dalej?”. Dochodzi się do tej samej ściany, tylko z
innej strony. I albo po raz kolejny mogę się od niej odbić i wystrzelić jak z
procy w przypadkowym kierunku, albo mogę spróbować ją przebić. Przebić mur
głową. Bo w głowie jest odpowiedź.
A trzeba koniecznie przebijać mur? Z czasem okazuje się, że ten mur po prostu znika.
A trzeba koniecznie przebijać mur? Z czasem okazuje się, że ten mur po prostu znika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz