Życie na wsi nie do końca
było ascetyczne. Na pewno ilość bodźców była ograniczona. Nie osiągnęłam żadnej
nirwany. W sumie to nawet nie miałam takiego planu. Początkowo na wsi miałam zostać
przez 3 miesiące. Przedłużałam swój pobyt i dziwiłam się, że jest mi tam po
prostu dobrze.
Mam licznych znajomych na
emigracji i bardzo szybko znajdujemy wspólny język a raczej wspólne troski i
lęki. Powrót do Polski to nie jest żadne objawienie a priori tylko osobisty wybór. Wybór trzeba poprzeć argumentami. Będą przeróżne za i przeciw. Nigdy nie będzie
jednoznacznej sytuacji, klarownego „zysku”. Będą również i straty. Nie można po prostu krzyknąć "va banque!". Życie to nie teleturniej, w którym jest jedna bramka z najlepszą nagrodą a reszta to zonk.
Powrót to DECYZJA. I albo ją zaakceptuję, co pozwala pójść
naprzód, albo będę żyć na granicy niekończącej się tęsknoty i frustracji.
Pierwsza opcja skupia się na możliwościach, druga na posępnym patrzeniu za
siebie. Jeśli nie akceptuję wyboru, to znaczy, że powinnam wrócić do
punktu wyjścia i zdecydować inaczej. Nie twierdzę, że mam zawsze uparcie trwać
przy jednej opcji. Nie chcę jednak otwierać relatywistycznej puszki Pandory, w
której znajdują się niezliczone alternatywy. To dalej prowadzi donikąd. A „donikąd”
nie jest moim celem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz