Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

poniedziałek, 28 listopada 2011

28.11.2011 - Poniedziałek

Przeprowadzam się!!! Po dobrych dwóch miesiącach życia w wietnamskiej rodzinie nastał ten czas, aby się usamodzielnić i zacząć prowadzić jakieś życie towarzyskie. Mam na myśli takie, które nie kończy się o 22. Oglądałam kilka dni temu mieszkanie. Podstawowe pytania, które zadawałam właścicielce (tłumaczone na wietnamski przez Q, to ona je znalazła) to: czy będę mieć własne klucze? o której godzinie mogę wracać do domu? czy mogę mieć gości? Są to kluczowe kwestie w Wietnamie. Bowiem wynajmujący pokoje praktycznie nigdy nie mają kluczy do głównego wejścia, właściciel zamyka drzwi zazwyczaj o 22 (jak masz szczęście to o 23, ale to rzadkość) i nie można już wejść do środka. Zapraszanie gości do własnego pokoju też nie jest czymś oczywistym. Nie każdy może to robić. Ołówkowe domy przypominają nieco kamienice. Wchodzi się po klatce schodowej do oddzielnych pokoi, często z łazienkami, tak jakby do samodzielnych mieszkań. I co z tego, że wynajmujesz taką „kawalerkę”, jeżeli nadal nie masz swobody. Okazało się, że właścicielka mieszkania, do którego się wprowadzam jest bardzo liberalna. Miała już obcokrajowców (na nich można więcej zarobić, przebicie wynosi tak około 200%, gdy dolce wchodzą w grę zapomina się o zasadach:P) i przyzwyczajona jest, że oczekują większej wolności. Powiedziała, że mogę wracać do domu o której chcę, bez żadnego limitu, będę mieć własne klucze i mogę sprowadzać gości, nawet boyfrienda (a ja spytałam tylko o gości :P). Kiedyś przez 3 miesiące mieszkała u niej para. Każdy, któremu o tym opowiadam robi wielkie oczy. Taka akceptacja nie jest normalna! Praktycznie każdy Wietnamczyk, którego znam musi wracać do domu najpóźniej o 23, nawet ludzie po studiach, pracujący. Wyjątek stanowią osoby wynajmujące samodzielne mieszkania, albo mające liberalnych rodziców. 

Czasami ciężko układa mi się współpraca z Wietnamczykami. Mają ogólnie wyrąbane na dotrzymywanie słowa, trzymanie się terminów itp. Już trzy razy się zdarzyło, że umówiłam się z laskami, że razem gdzieś pojedziemy i tak dzień przed urywa się kontakt. Nikt nie odpisuje na smsy, maile, albo nie odbiera telefonu, Wtedy czytaj znaki: wiadomo, że nici z planów. Jak gdyby nigdy nic okazuje się, że nagle „coś” wypadło i się nie da. Nie informuje się jednak o tym wcześniej, człowiek już stoi przed faktem dokonanym. Trzeba działać spontanicznie. Ja jednakże wyrosłam w kulturze, w której się planuje, ustala itp. więc nieco mnie to irytuje. Ale mądrzejsza o wcześniejsze doświadczenia, zaczęłam robić podwójne plany. W końcu możesz powiedzieć 5 minut przed umówionym spotkaniem: „sorry wodzu, ale nie dam rady”. Często problemy się przemilcza, unika się konfrontacji. Tak jakby miały się same rozwiązać, albo masz stracić energię, żeby jeszcze sobie nimi głowę zaprzątać. Problem po prostu ma zniknąć: jak z dzieckiem: jak zamknę oczy to mnie nikt nie widzi. 

W Ha Noi robi się zimno, czyli temperatura spada poniżej 20 stopni. Ludzie zaczynają chodzić w kurtkach a na stopach japonki!

2 komentarze:

  1. No w końcu, Andź! Gratuluję wolności!!!!!:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie się czyta :)Przeczytałam wszystko jednym tchem czekając aż skończy się burza i będę mogła wyjść na obiad.

    OdpowiedzUsuń