Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

poniedziałek, 21 listopada 2011

21.11.2011 - Poniedziałek

Z niuansów: ostatnio znajomy Wietnamczyk stwierdził, że podaję wszelkie odległości w minutach a nie w kilometrach: np. pół godziny autobusem do centrum, 40 min z domu do pracy rowerem a w Wietnamie powinnam raczej powiedzieć: 5 kilometrów. W sumie kilometry nie działają na moją wyobraźnię, zwłaszcza w mieście. Przecież można utknąć w korku i nadal nie wiem, ile czasu potrzebuję, żeby gdzieś dojechać. A przecież po europejsku planuję, umawiam się, wyznaczam godzinę spotkania. Tutaj ludzie mają do tego bardziej liberalny stosunek. Zawsze można powiedzieć: sorry, spóźnię się pół godziny, bo jest duży ruch na mieście. A ruch jest codziennie, można ogarnąć mniej więcej o której godzinie należy wyruszyć, żeby przybyć na czas. Ale to nadal europejski sposób myślenia.

Sieci towarzyskie
Rozmawiałam z Q na temat kultury organizacyjnej w przedsiębiorstwach. Ona pracuje w budżetówce, ale sądzę, że sfera prywatna jeszcze tak bardzo się nie różni. Ostatnio rodzice jednego z uczniów zaproponowali mi poprowadzenie warsztatów dla absolwentów z prowincji. W sumie dokładnie nie wiadomo o co c’mon, być może zaczniemy w grudniu. Spotkałam się z nimi dwa razy (pierwszym razem na szybko jakieś 40 min, drugim razem zaprosili mnie do firmy). Nie po to jednak, aby omówić szczegóły, ale po to, żeby się lepiej poznać. Przez godzinę więc pociskaliśmy gadki szmatki, a gdy zapytałam, czy mogą mi przesłać plan zajęć, żebym mogła jakoś pokombinować z materiałami, to koleś stwierdził, że mi go wyśle wkrótce, na razie jest bardzo zajęty z innymi klientami. Podstawa to poznać się lepiej, wiedzieć z kim ma się do czynienia, napić się razem kawy, zjeść obiad. Często organizują więc spotkania biznesowe, które mają na celu umożliwić poznanie się pracowników z różnych firm. Dzięki temu mają już znajomych i w razie czego, mogą z nimi wchodzić w relacje biznesowe. Najważniejsze jest tworzenie sieci znajomości. 

Q opowiadała, że często niektórzy klienci przychodzą osobiście do szefa, żeby ten mógł ich poznać, dzięki czemu będzie wpierał ich kontrakt. Oczywiście wszystko wraca do firmy, ponieważ zadowolony kontrahent zechce się odwdzięczyć. Jeżeli ktoś się nie pofatyguje, żeby zagadać z szefem, zaprosić go na lunch ma raczej marne szanse na powodzenie swoich interesów. Firma Q, jak większość firm w Wietnamie, organizuje wiele imprez dla swoich pracowników, kolacji z innymi firmami itp. Wszyscy wtedy piją i się bawią. Q nie przepada za firmowymi imprezami, więc na nie nie chodzi, czym wzbudza do siebie niechęć szefa i słyszy zarzuty, że chce się odciąć od firmy, odizolować, nie identyfikuje się z nią. W comiesięcznym rozliczeniu nie dostaje dodatkowych punktów za spotkania towarzyskie, więc nie dostaje premii. Inni pracownicy aktywnie udzielający się po godzinach są doceniani przez szefa, nieważne, że w pracy są niekompetentni, źle spełniają swoje obowiązki. Q nie lubi imprez, bo wtedy musi pić alko: musi pójść do każdego z szefów i napić się z nimi. Stwierdziła, że szefowie to dopiero mają przerąbane, bo muszą się z każdym napić, a zdarza się, że mają imprezy 5 razy w tygodniu:P. Co więcej, szefowie po firmowych kolacjach wychodzą jeszcze na karaoke i wtedy dzwonią po ładniejsze dziewczyny z biura. Q nazywa to firmową prostytucją :P.  Oczywiście nie wszystkim pracownikom to przeszkadza, jednak Q mieszkała przez rok w Europie (studiowała i pracowała) więc jest bardziej indywidualistycznie nastawiona do życia. Chce spędzać czas z mężem, podróżować i odpocząć.

2 komentarze: