Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

niedziela, 20 listopada 2011

20.11.2011 - Niedziela


Jesień w Ha Noi:) Temperatura utrzymuje się pewnie gdzieś w okolicach 25 stopni, ale trzeba uważać, bo wszyscy teraz chorują. Zdjęcia z targu dla lansu. Nie mogłam się oprzeć i wrzucam te w maseczce. Co prawda zakładam ja tylko w ruchu ulicznym podczas jazdy na rowerze. Niektórzy chodzą w nich cały czas. 



 Ostatnio próbowałam się zorientować jak poprawnie jeść pałeczkami. W końcu opanowałam „obsługę”, oczywiście mistrzem nie jestem, ale chyba już jest ok. Teraz chciałam wejść na wyższy level i zapoznać się z niuansami, dobrymi manierami itp. Okazuje się, że co kraj to obyczaj i wszędzie jada się inaczej. Pytałam się różnych ludzi, jakie obowiązują zasady i oni stwierdzili, że w sumie to nie ma zasad, każdy kieruje się raczej wygodą. Tak czy owak, istnieje jedna podstawowa zasada: nigdy nie wbijać pałeczek do miseczki z jedzeniem, bo wtedy wyglądają jak kadzidełka, które zapala się na znak pamięci o przodkach. Jest to ponoć bardzo zły znak. Nie należy również nabijać jedzenia na pałeczki, trzeba je łapać jak w szczypce. Zabawne jest jak zguglałam zasady jedzenia pałeczkami różnice między poszczególnymi krajami były olbrzymie. Ogólnie Wietnam jest liberalny. Można tutaj jak odkurzacz wciągać ryż z miseczki, przybliżając ją do ust i popychając ryż pałeczkami. Chyba w Japonii jest to oznaką braku dobrych manier. U mnie w domu zawsze tak robią i zawsze niesamowicie mnie to bawi jak szybko można pozbyć się ryżu z miseczki:). Pałeczki mogą być wykonane z przeróżnych materiałów. Dominuje drewno. W domu mamy tzw. „koreańskie”, czyli metalowe. Łatwiej je myć, są bardziej higieniczne i trwałe a moja rodzina na bzika na punkcie czystości. Z czego się oczywiście cieszę:). A z minusów: są ciężkie i jedzenie bardzo łatwo się z nich wyślizguje, zwłaszcza makaron ryżowy, owoce morza itp. 

Wczoraj wybrałam się z Martą do wioski ceramicznej. Z suwenirów kupiłam sobie talerz ozdobny z motywem zrywania kokosów (akurat się nada do domku na wsi). Więcej nie mogłam, bo ceramika jest za ciężka. W centrum znajdowało się duże targowisko, wszędzie pełno dzbanów i zastaw. Dominowały te same wzory i motywy, dość masowe, ciężko było znaleźć jakieś unikaty. Można było zapewnić sobie inne atrakcje: np. ulepić własny kubek i go pomalować, ale jakoś wolałyśmy pochodzić po wiosce. Wstąpiłyśmy też do pagody, gdzie akurat kobiety odprawiały modły, zaglądałyśmy do garaży, przyglądałyśmy się ospałemu życiu wioski, zabawie dzieci, przewożeniu ceramiki i gliny. Postanowiłyśmy też coś przekąsić w miejscowych "knajpach" (zdjęcia poniżej).










Niedawno rozmawiałam ze znajomą Wietnamką na temat jedzenia kotów i psów. Nieco się zaskoczyłam, bo myślałam jakoś naiwnie, że takie psy specjalnie się na rzeź hoduje. Tak jak mamy świnie i świnki wietnamskie (hehe, taka zbieżność). A okazuje się, że zjada się praktycznie wszystkie gatunki. Rodzina zjada swoje „zwierzątko” wtedy, gdy już jest stare i za niedługo umrze. Przecież taki pies się wtedy cieszy, że może się jeszcze przydać i nakarmi rodzinę. Lepiej jest, żeby go zjeść podczas uroczystej kolacji niż go zakopać w ziemi. Taka potrwa jest wyjątkowa, poszczególne części psa dzieli się między członków rodziny według ich prestiżu i z konkretnym przesłaniem: na przykład oczy, żeby ktoś dobrze widział. W rodzinnym mieście Tao ludzie praktycznie nie mają psów, bo kiedyś im pokradli. W rodzinie Tao mieli kiedyś jeszcze kota, ale był strasznie wredny i uparty, wszystkich denerwował więc wujek zaproponował, że pozbędzie się tego problemu. Jak powiedział tak zrobił, ponoć był smaczny. Od razu pomyślałam sobie o problemie z bezpańskimi psami w Rumunii czy też na Ukrainie. Rozwiązanie jest raczej banalne. Ależ te kultury są różne i determinują nasze nawyki żywieniowe. Przecież jedzenie królików też może być straszne! Wczoraj na przykład na kolację jadłam placek z jakichś robali. Normalnie widziałam larwy. Oczywiście zarzekali się, że to nie są robale, tylko jakieś rybki, czy też inne stadia rozwoju ryby pojawiające się w rzece na przełomie października i listopada. Tak czy owak dla mnie to były długie i białe robale!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz