Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

niedziela, 13 listopada 2011

14.11.2011 - Poniedziałek

Czasami zdarza mi się tutaj analizować (a raczej próbuję) różne zachowania społeczne w kategoriach wartości Ingleharta. To taki socjol, który zajmuje się przemianami w systemie wartości kolejnych pokoleń. Koleś prowadził badania na wszystkich kontynentach i próbuje znaleźć jakieś wspólne tendencje w przemianach wartości dla państw na różnym etapie rozwoju.  Jego teoria wychodzi od piramidy potrzeb Maslowa. Aby przejść na kolejny poziom, należy zaspokoić niższą potrzebę w hierarchii: od potrzeb fizjologicznych, przez potrzeby bezpieczeństwa, przynależności, szacunku i uznania, do potrzeb samorealizacji. Pewnych rzeczy po prostu się nie przeskoczy:P (pamiętam, jak byłam na superwidowisku Opery Wrocławskiej na Wyspie Słodowej. Była już jesień i tego wieczoru wiał okropny wiatr i było niesamowicie zimno. Pomimo super ceny biletów jak na superwidowisko przystało ani połowa widowni nie doczekała do końca. Większość wyszła w połowie. Trudno było skupić się na przedstawieniu, gdy zamarzały kończyny). No w sumie banalne i oczywiste, ale socjole zawsze lubią mącić.

Inglehart na tej podstawie sformułował dwie hipotezy: niedostatku i socjalizacji. Pierwsza z nich głosi, jak sama nazwa sugeruje, że największą subiektywną wartość przypisujemy rzeczom, które są trudno dostępne. Teraz wiadomo czego mi brakuje: chcę mieć skuter!!! Nie chcę już jeździć rowerem!
Druga podkreśla znaczenie socjalizacji, czyli okresu wychowania, dorastania, momentu, w którym kształtujemy swój system wartości. W ten sposób zmiany w hierarchii wartości nie będą następować natychmiastowo wraz ze zmianą warunków np. ekonomicznych, będą następować z opóźnieniem. Człowiek wychowany w głodzie już do końca życia będzie cenił każdy okruszek chleba, nawet wtedy, gdy już będzie miał go wystarczająco.  

Te hipotezy mają olbrzymie znaczenie, jeżeli chcemy wyjaśnić przemiany mające miejsce w społeczeństwach rozwiniętych i niby też są pomocne w przewidywaniu tendencji w społeczeństwach rozwijających się. Inglehart wyróżnił dwie grupy wartości: materialistyczne i postmaterialistyczne. Te pierwsze związane są z zapewnieniem poczucia bezpieczeństwa fizycznego i ekonomicznego. Ludzie będą więc sobie cenić stabilną pracę, dobre zarobki, socjal państwa itp. Wartości postmaterialistyczne to te, które stają się ważne po osiągnięciu przez ludzi bezpieczeństwa ekonomicznego. Ogólnie pewnych rzeczy nie przeskoczysz, musisz coś wcześniej osiągnąć, żeby wspiąć się dalej. Teraz wskakujemy na wyższy poziom i walczymy o prawa mniejszości (z tęczą i bez), dbamy o środowisko (Rospuda i te sprawy, recycling) i żądamy wolności słowa i ekspresji artystycznej dla wszystkich.
Sądzę, że w Polsce takie postmaterialistyczne tendencje można obserwować na przykładzie pokoleń transformacyjnych, w tym i mojego (1987!). Wystarczy spojrzeć na nas i naszych rodziców. Przynajmniej dla moich dużą wartość stanowi bezpieczeństwo finansowe. W swojej młodości nie mieli pieniędzy, nie mogli nabywać towarów. Ja praktycznie od dziecka konsumowałam: lalki Barbie, gumy Turbo, kasety magnetofonowe Majki Jeżowskiej, świecące buty, sukienki itp. Nie powiem, żeby to był jakiś cudowny dobrobyt, ale źle nie było. Kolejne pokolenia będą konsumować jeszcze więcej. W myśl teorii potrzeby materialistyczne zostają zastąpione potrzebami wyższego rzędu (tak jak u Maslowa: mam już pełny brzuszek, to chcę czegoś więcej). Bezpieczeństwo ekonomiczne i fizyczne mam już zapewnione, mogę więc poszukać nowego celu: samorealizacja (przecież chcę mieć ciekawą pracę!), interesuje mnie ekologia, prawa kobiet itp. Oczywiście jest to teoria, a każda teoria to typ idealny, nieco wyizolowany od czynników zewnętrznych. W Polsce akurat mieszają się wszelakie wartości, dochodzą jeszcze wartości przedmaterialistyczne takie jak rodzina, religia itp. 

I po tym przydługawym wstępie chciałam nawiązać do społeczeństwa wietnamskiego (bo według wzoru zapewne gdy się wzbogacą tradycyjne wartości typu rodzina, więzi grupowe, religia zostaną zastąpione nowymi).

Pęd do materializmu widać na każdym kroku. Wszyscy chcą zarabiać, kupować lepsze gadżety, mieć kiedyś samochód (obecnie samochody są bardzo drogie, jeszcze kilka lat temu wcale ich w Wietnamie nie było: tylko skutery i rowery). Znajoma Q stwierdziła, że chciałaby mieć lepsze ubrania, np. z Mango. Jak była nastolatką (a teraz ma 30 lat) to pamięta panującą wtedy biedę. Nie piła mleka, mogła kupić sobie nowe spodnie raz w roku i to takie z materiału, o jeansach mogła wtedy tylko pomarzyć. Obecnie ma jakieś 30 par spodni!  Jej mama często sama nie jadła, aby móc podać coś dzieciom na talerzu. Bardzo chciałaby mieć to, na co nie miała szansy w młodości. 

Ludzie często chcą się wzbogacić „tu i teraz” nie myśląc w perspektywie. Najważniejsze jest wyciągnąć tak dużo kasy jak się da. Znajomy (ze Stanów) pracuje w agencji turystycznej i często opowiada, że biura podróży głównie chcą zbijać kasę na turystach. Organizują wycieczki, za które trzeba naprawdę sporo zapłacić (a tutaj zazwyczaj za atrakcje dla turystów płaci się dolarami, cena dla Wietnamczyka i dla Białaska jest zupełnie inna) a oferowana jakość nie zawsze jest adekwatna: np. podstawiają rozkraczony autobus, nocleg jest w jakimś hotelu o niskim standardzie itp. I za nic w świecie nie czają bazy, że jeżeli nadal tak będą robić to im nie wyjdzie na zdrowie, bo nikt ich usług dalej nie poleci. Ci zamożni turyści po powrocie do swoich jeszcze zamożniejszych krajów nie powiedzą swoim znajomym: „byłam w Hanoi, musisz tam pojechać, jest super!”. Uwagi, które słyszę to raczej: „wszyscy chcą mnie naciągnąć, oszukać, nabić sobie mną portfel”. Turysta, białas to synonim dolara, więc trzeba go skubnąć. I nieważne, że jak będziemy tak skubać to ich odstraszymy. Brakuje abstrakcyjnego myślenia, brania pod uwagę konsekwencji swoich działań. Przejawia się to na każdym kroku. Chociażby w ruchu ulicznym, handlu, usługach itp. 

Ekologia należy do wartości postmaterialistycznych więc nie ma mowy, żeby ludzie myśleli o ochronie środowiska, gdy każdy jest zatroskany, żeby jakoś przeżyć z dnia na dzień a wyższe warstwy społeczne mocno są zaabsorbowane próżniaczym życiem na pokaz (w ogóle Europa jest bardziej zrównoważona. Idee sprawiedliwości społecznej, socjal itp. Tutaj przeskok między poszczególnymi grupami jest olbrzymi. Są ludzi, którzy zupełnie niczego nie posiadają, szorują buty i żyją z dnia na dzień i inni, którzy wożą się super samochodami po mieście, posyłają dzieci do szkół, w których płaci się w dolcach).
Jeszcze nikt nie myśli w skali makro, bo dlaczego martwić się środowiskiem, jeżeli człowiek własnych problemów ma co nie miara? Przecież trzeba jakoś przeżyć, coś dać dzieciom zjeść! O ekologii raczej nikt tu nie słyszał. Wszyscy jeżdżą skuterami, nawet 200 metrów, to już za duża odległość, aby ją pokonać pieszo. Pełno jest tutaj wszelakich, zbędnych opakowań. Wszystko pakuje się „na bogato”, w worki foliowe, styropianowe pudełeczka, do tego folia aluminiowa, karton. Rzucanie śmieci wprost na ulice to też norma. Przez miasto przepływają otwarte kanały ze ściekami, w jeziorach „pływają”, a może raczej dryfują śnięte ryby. Wieczorami odór ścieków jest najgorszy. 

Rodzina jest najważniejsza! Inglehardt w sumie ciekawą tezę napisał, że rodzina, religia itp. ważne są w społeczeństwach o niskim poziomie bezpieczeństwa egzystencjalnego (czyli np. ekonomicznego, socjalnego). I pewnie sporo w tym racji (pewnie też w sytuacji silnej identyfikacji grupowej: tak przecież jest z Żydami: duże znaczenie społeczności, a może to jednak wynika z jakiegoś mitycznego poczucia braku bezpieczeństwa?). Gdy już nie musimy się zanadto martwić o nasze życie, mamy pieniądze, kupimy sobie zdrowie w dobrym szpitalu (nie jesteśmy już zdani na opiekę dzieci), wyjedziemy na wakacje, to te wartości nie są już tak ważne, ich znaczenie zanika. Religia przestaje być wyznacznikiem wartości, co wcale nie oznacza, że zanikają troski egzystencjalne (ludzie szukają własnej ścieżki, indywidualnych rozwiązań: trochę jogi, trochę amerykańskich przewodników, dieta zgodna z grupą krwi, feng shui itp.). Tak czy owak, sytuacja ekonomiczna na pewno błyskawicznie nie ulegnie zmianie, brakuje tutaj poczucia bezpieczeństwa, inflacja w skali roku sięga ponoć ok. 20%! Trzeba się więc trzymać razem, zwłaszcza, gdy państwo nie opiekuje się swoimi obywatelami i nie zapewnia im opieki socjalnej. Kto inny Ci więc pomoże? Tylko swoi! Jak już będziemy mieć kasę, to spokojnie umrzemy w „Domu Spokojnej Starości” (jak na zgniłym zachodzie).
Rodzina odgrywa tutaj OLBRZYMIĄ rolę. Często jestem zaskoczona, wręcz wzruszona w jaki wiele ludzi w moim wieku mówi o swojej rodzinie. Jest to dla nich podstawowa wartość. Moja host siostra wie, że będzie zajmować się swoimi rodzicami na starość a jej marzeniem jest kupić ojcu samochód. Teraz będzie się starać i uczyć, bo to było właśnie marzenie dziadka. Chciał dożyć momentu, w którym ona pójdzie na studia a jej brat do szkoły średniej. Niestety zmarł wcześniej, ale jeszcze za życia zasadził sad i drzewko papai pierwszy raz zakwitło właśnie w momencie, gdy zaczęła studia a jeszcze jakieś inne wtedy, gdy jej brat poszedł do szkoły. To właśnie jest symbolem obecności dziadka w ich życiu. Jedna z nauczycielek (rok starsza ode mnie) rzuciła pracę w Ha Noi i postanowiła wrócić do domu rodzinnego na prowincji, żeby pomóc swojej matce i siostrze. Teraz pracuje w wiejskiej szkole, ale jest w domu i czuje się lepiej. Często, gdy pytam się o czyjeś plany, marzenia to ludzie (młodzi) zaczynają stwierdzeniem: „moja rodzina, moja mama itp.” nawet jeżeli temat dotyczy kwestii jednostkowych w rozumieniu europejskim. Rodzina to priorytet. Mam jedną znajomą, która chce wyruszyć w kilkumiesięczną podróż po Indiach, zmieniła ostatnio pracę i ogólnie chce realizować „swoje” potrzeby. Gdy to zakomunikowała w domu od razu rozpętała się burza. Rodzina stwierdziła, że jest egoistką i nie może się w ten sposób zachowywać. Przecież to oni jej wybrali i opłacili studia i powinna pracować właśnie w tej branży, co z tego, że nie lubi? Przecież tak jest lepiej! Wszyscy więc mają bardzo mocno wpojone wartości rodzinne. Jest to coś niezmiennego, stałego. To do rodziny możesz się zwrócić, gdy masz problemy, zawsze cię wesprze. Wujek innej dziewczyny opłaca jej i siostrze studia, ponieważ jej matki (a siostry kolesia) na to nie stać. Sam ma własne dzieci, ale też wspomaga dzieci siostry. I to wszystko jest takie oczywiste. Jeżeli jest jakiś problem, możesz do najdalszego kuzyna uderzyć w środku nocy i musi ci pomóc, w końcu to rodzina! Oczywiście w skali mikro jest to cudowne. A w skali makro niesie to istotne konsekwencje dla organizacji życia społecznego a mianowicie: nepotyzm. Raczej się tego nie da uniknąć. Zawsze coś kosztem czegoś. Jak bowiem odmówić pracy rodzinie? No nie ma opcji, trzeba sobie pomagać, liczą się więzi, a nie kompetencje, zresztą kto tu mówi o kompetencjach w państwowych instytucjach? A sektor prywatny dopiero raczkuje. 

Oj, jaki dłuuugi post:P. Ciekawe kto dotrwał do końca. Na pewno zrodzony w bólu (brzucha) ;) 

Dla rozrywki zdjęcia murów z numerami do fachowców. Chcesz wyremontować dom? Zadzwoń! Gorzej jak to spotkało właśnie Twoją elewację. Ludzie się wkurzają, ale przecież nic nie mogą zrobić! No bo w jaki sposób? (Zasugerowałam, że można przecież umówić się z kimś na remont i go wtedy oklepać ;)

Wietnamscy fachowcy tagują miasto!!!



2 komentarze:

  1. Długie posty rulez, не переживай :)
    U mnie też Inglehardt się sprawdza, dzięki, że mi go poleciłaś jeszcze na studiach (kiedy to było!)

    OdpowiedzUsuń
  2. Andź, myślę, że masz świetny temat na kolejną publikację.:)

    OdpowiedzUsuń