Jutro wracam do Sajgonu.
Już się umówiłam z Maraj na niedzielne opalanie i pływanie. I sauny też nie
przepuszczę. Teraz siedzę skulona pod kołdrą. Przynajmniej mogłam poczuć ducha
świąt.
Moja zimowa nora w Hanoi.
W tym roku również byłam w ambasadzie. Było bardzo przyjaźnie (alkoholu
też nie zabrakło). Ambasador jest niesamowicie ciekawym człowiekiem, w dodatku
bardzo „normalnym” (to zazwyczaj ludzie na niższych stanowiskach kompensują
sobie marną samoocenę traktując innych z góry). Żona opowiadała o latach
spędzonych w Korei Północnej. Gdy przyjechali do Phenianu musieli spać w skarpetkach
i w czapkach, ponieważ było tak zimno, a nie mieli ogrzewania. Dopiero z czasem
wywalczyli własny agregat prądotwórczy i wodociąg. Mieli więc prąd i wodę niezależnie
od przypadkowych miejskich dostaw. Mieszkali w dzielnicy ambasad (zaledwie
dwudziestu kilku z całego świata). Za każdym razem, gdy chcieli wyjść „na zewnątrz”
musieli napisać oficjalne podanie do władz i czekać na ich zgodę. Ambasador
pochodzi ze środowiska wojskowego. Wyobraźcie sobie „rasowego” dyplomatę
śpiącego w czapce, ponieważ do mieszkania zawiewa śnieg, nie ma opcji. Pani
Ambasadorowa poprzez swoją opowieść chciała nam pokazać, że w Wietnamie można
prowadzić spokojne i bezpieczne życie. Wszystko zależy od układu odniesienia. I
podejścia. Ambasador podawał przykłady
dyplomatów, którzy po przyjeździe do Wietnamu nie są w stanie odczuć niczego
innego poza frustracją. Wynika ona z niemożliwości osiągnięcia swoich założeń i
celów. W takiej sytuacji należy je jak najszybciej przedefiniować. Tylko wtedy
można uniknąć rozczarowania i rozgoryczenia. Trzeba więc zacząć od „siebie”, a
i tak zazwyczaj obwinia się cały świat dookoła. Pod latarnią najciemniej.
Wigilijny stół w ambasadzie. Były śledzie, bigos, pierogi, sałatki, schab ze śliwką, makowiec i sajgonki!
Lubię te świąteczne
wizyty w ambasadzie. W ubiegłym roku właśnie tam poznałam Anię i Grześka z Nga
(a teraz nocuję u Ani). W tym roku właśnie tam mogłam poczuć atmosferę świąt i
spróbować polskich potraw (każdy przynosi jakąś potrawę, my poszłyśmy na
łatwiznę i zamówiłyśmy barszcz w ukraińskiej knajpie). I miodóweczkę też
uwielbiam!
Przeżywam typowe polskie
święta, czyli robię dokładnie „nic” i jem (mając nadzieję, że po powrocie uda
mi się wcisnąć w sportowe dresy;). Do tego odwiedzam znajomych. Wczoraj byłam u
rodziny. Część mnie już pewnie na zawsze w Hanoi pozostanie. Niesamowicie jest wrócić i nadal czuć się „jak w domu”.
Pamiętam ulice, potrafię bez problemów poruszać się po mieście. Ale też cieszę
się, że już mnie tutaj nie ma. Lubię pogodę na Południu. Nie muszę marznąć i
nie muszę aż tyle użerać się z ludźmi. Znajomy, który kiedyś mieszkał w
Sajgonie, stwierdził, że mój „miesiąc miodowy” niedługo się skończy i dopadnie
mnie szara rzeczywistość, jeszcze gorsza niż ta na Północy. Nie wierzę.
Przekonywał mnie, że powinnam wyjechać do Ameryki Południowej, tam będę miała
okazję poczuć się jak mężczyzna w Azji;). Kusząca opcja! Na koniec stwierdził,
że nieważne, gdzie zamieszkam, bo pewnie i tak będę zadowolona. Biorę to za
komplement.
Słit focia z ręki z host siostrą.
Podstawa to być
wymagającym w stosunku do własnego sposobu myślenia. Zawsze najłatwiej jest
myśleć negatywnie, nie trzeba się wysilać, wystarczy tylko dać się ponieść złości.
Nie trzeba szukać rozwiązań, tylko zrzucić całą winę na otoczenie. Najwygodniej zrobić z siebie ofiarę (i oczekiwać od innych współczucia). Powtarzam
sobie, że wiele rzeczy w życiu nie da się zmienić. Jedyne co mogę zmienić to MOJE
nastawienie. Wczoraj musiałam użerać się z kierowcami Xe Omów, czyli
taksówek motocyklowych. Wracałam od rodziny i wysiadłam z autobusu i chciałam
wziąć xe oma i wrócić do domu (ok. 3km). Mówię więc do kierowcy adres i pytam
się, ile chce za kurs. Oczywiście mnie nie zrozumiał. Pieszy obok powtórzył mu
dokładnie to samo, co ja mówiłam i dopiero wtedy zrozumiał. Ok., nie ma
problemu. Kierowcy od razu zaiskrzyły oczka, bo oto wyczuł okazję, aby zarobić na Białej.
Podał więc zupełnie absurdalną cenę [bardzo mnie męczy, że Wietnamczycy cały czas próbują mnie oszukać.
Zdarza się to wszędzie, ale na Północy jakby z większym prawdopodobieństwem].
Podziękowałam więc i poszłam dalej. On
zaczął mnie wołać, ale ja przywykłam do pracy w przedszkolu i potrafię być
konsekwentna (pomimo faktu, że było zimno i nie chciało mi się szukać kolejnej
taksówki). Przeszłam około 500 metrów a on nadal za mną jechał i zachęcał. No
trudno, nie lubię, gdy ktoś robi ze mnie idiotę. Niestety byłam w centrum, w dzielnicy
turystycznej i ciężko znaleźć kogoś uczciwego [z wczorajszej gazety: do
Wietnamu ponownie przyjeżdża zaledwie 5% turystów]. Ostatecznie na rogu stał
kolejny xe om i zgodził się na moją cenę. Problem pojawił się przy płaceniu.
Kolejny cwaniak. Daję mu 40 (czyli dwie dwudziestki) a miałam zapłacić 30. Od
razu stwierdził, że nie ma wydać, i żebym mu dała souvenir. Daję napiwki, gdy
kogoś lubię a cwaniaków nie znoszę. Szukam więc drobnych i znalazłam tylko
piątkę, ale oczywiście mniej nie weźmie i nadal żąda (oj tak, żąda, a nie
grzecznie prosi) o souvenir. Pokazuję więc na sklep i mówię, że pójdę
rozmienić. Kierowca od razu znalazł portfel a w nim kilka dziesiątek. Tak to
tutaj wygląda. Nie można odpuszczać, ale też nie ma co się denerwować. Wreszcie
wróciłam do domu. Po drodze minęłam kierowcę xe oma, który wiózł mnie rano.
Uczciwy i sympatyczny. Z daleka powiedział „hello” i się uśmiechnął. Bo szklanka
jest, albo do połowy pusta, albo do połowy pełna.
Ciekawy wpis
OdpowiedzUsuńDzięki, będę odwiedzać:)