Wpis dla wytrwałych:
Ostatnio spotkałam się z Pauliną. Paulina pracuje w dużej
międzynarodowej firmie na wysokim stanowisku. Zaprosiła mnie do swojego
mieszkania. Apartamentowiec znajduje się nad rzeką. Należy minąć bramę strzeżonego
osiedla i poinformować strażnika kogo
chcemy odwiedzić. Ogrodzenie jednoznacznie oddziela dwa światy. Po jednej
stronie kameralne budynki wybudowane w stylu zachodnim, po drugiej małe
wietnamskie chatki. Zapewne to tylko kwestia czasu, kiedy właściciele zostaną
przeniesieni do nowej lokalizacji a na ich miejscu wybudowane zostaną kolejne luksusowe
osiedla mające za zadanie zaspokoić wybredne gusta obcokrajowców "na kontraktach" i zamożnych
Wietnamczyków. Paulina mieszka w penthousie. Bywałam w przeróżnych domach, ale
takiego wnętrza jeszcze nie widziałam. Salon, z wysokim sufitem, z którego
zwisał kryształowy żyrandol, przypominał mi lądowisko dla helikopterów. Pomieściłby
spokojnie jedną, a może i dwie maszyny. Cała ściana była przeszklona z widokiem
na rzekę. Duże firmy zawsze płacą za mieszkania, więc
można sobie pozwolić na „odrobinę” luksusu. I nie mam nic przeciwko. Paulina
jest bardzo sympatyczna i energiczna. Od razu zaczęłyśmy rozmowę. Standardowo
zaczyna się pytaniem: „a co Ty tutaj robisz?”. Tak też i było w moim przypadku. Prosta odpowiedź: "pracuję w przedszkolu".
[Otóż jestem panią
przedszkolanką. I muszę się przyznać, że bardzo lubię swoją pracę. Pracuję od 8
do 16, w tym mam dwugodzinną przerwę na drzemkę dzieci. Uczę de facto mniej niż
4 godziny. Rano witam dzieciaki, po południu żegnam i rozmawiam z rodzicami.
Praca jest wymagająca, czasami stresująca. Podstawa to panować nad swoimi
emocjami, przecież mam do czynienia z maleństwami, które dopiero poznają świat
i uczą się reguł w nim panujących. Po skończonej pracy, w drodze do domu,
wstępuję na godzinkę do (anglojęzycznego) klubu fitness. Teraz Maraj uczy mnie
pływać! O tak, jeszcze tego nie potrafię, ale jestem dobrej myśli i już unoszę
się na powierzchni. Po pływaniu jemy! Moja ulubiona czynność. W ubiegłym
tygodniu sushi, kuchnia indyjska a w ubiegły piątek wietnamska. Czasami
spotykam się też z wietnamskimi znajomymi. To one zabierają mnie na uliczne
jedzenie, na masaże do Spa i do kina. Ostatnio oglądałyśmy „Życie Pi”. Dzisiaj
Toni obciął mi włosy i nieco wyprostował (trwała była porażką, chętnie bym
wyprostowała „na stałe”, ale boję się, że już nic mi na głowie nie zostanie). Wczoraj z Anią zrobiłyśmy manicure i pedicure. Boże Narodzenie spędzam w Hanoi
(lot klasą ekonomiczną). I lubię moje życie, nie mam prawa narzekać (oczywiście
powody zawsze się znajdą). Mam co jeść, mam własne łóżko, stać mnie na
okazjonalne przyjemności.]
Kolejne pytanie Pauliny
wywołało moje zdziwienie: „a czy jesteś w stanie z tego wyżyć i czy szkoła
płaci Ci przynajmniej za mieszkanie?”. Paulina, dobra dusza, od razu zauważa,
że przecież jestem po socjologii a ona ma znajomego, który posiada agencję
reklamową i może go zapytać, czy kogoś nie potrzebuje. Od razu podkreśla
jednak, że w takiej pracy nie ma się już stałego harmonogramu i trzeba się sporo napracować, no ALE MOŻNA NIEŹLE ZAROBIĆ.
Na razie jednak
pozostanę przy przedszkolu, a w maju (wtedy kończę kontrakt) postanowię co
dalej. (Oczywiście nie przepuszczę okazji na kolejne dłuuugie wakacje). Następne
pytanie brzmiało: „to co porabiasz w weekendy?”
(Paulina w ostatni była na turnieju golfa). Otóż na razie jestem w Sajgonie
dopiero od dwóch miesięcy i rozkręcam się bardzo powoli. Praca też niesamowicie
mnie pochłania, oczywiście z tygodnia na tydzień jest coraz łatwiej. Nie czuję potrzeby,
żeby intensywnie imprezować (i jeszcze nie mam na tyle „zaufanych” znajomych) więc
zazwyczaj kupujemy z Maraj nowe kwiatki do ich ogrodu na obrzeżach. Przy okazji
uczę się jak je pielęgnować i zawożę do domu kolejne okazy. W tym miesiącu to bambus.
Ma trzy wysokie łodygi (tak na dwa metry). Kupiłyśmy dla niego jasnozieloną
donicę a na wierzchu wysypałyśmy drobne, białe kamienie [i wiozłam go moją
hondą przez pół miasta!]. Paulina stwierdziła więc, że wiodę życie godne
emeryta. A ja lubię moje życie emeryta. Nie płacę składek emerytalnych, więc
przynajmniej nieco posmakuję takiego stylu życia za młodu, później taka okazja
może już się nie nadarzyć!
Na koniec pożyczyłyśmy
sobie „Wesołych Świąt” i wróciłam do domu. Moja samoocena nieco spadła. Zaczęłam
się zastanawiać, czy ze mną wszystko jest w porządku? Dlaczego tak mało zarabiam
i wiodę życie emeryta? A nade wszystko: „dlaczego nie chcę tego zmienić?”.
Może wynika to z braku życiowych ambicji? Ale przecież jest mi dobrze! Więc po
co zmieniać? Całe życie jestem w ruchu i coś zmieniam, na chwilę obecną czuję
satysfakcję z tego, co mam.
I przypomniałam sobie
Ediego z Bali, który posiada jedynie łódź z bambusowymi podpórkami. Jego
życiową ambicją i mottem przewodnim jest „to have enough”, czyli „mieć
wystarczająco”. To od tego skromnego chłopaka byłam w stanie bardzo wiele się
dowiedzieć. W mało których oczach widziałam tyle radości, co właśnie w jego
oczach. A przecież w materialistycznym rozumieniu „on nic nie ma!”. Otóż on
właśnie MA! Edi ma niesamowitą umiejętność nieuzależniania swojego szczęścia od
posiadania rzeczy materialnych. Uśmiech na twarzy Ediego wywołują morskie fale
czy też gwiazdy.
Podstawowe prawo ekonomii
głosi, że potrzeba nigdy nie zostanie zaspokojona. Dzisiaj mam hondę cub, jutro
będę chciała coś lepszego. Teraz płacę Toniemu za strzyżenie 10 dolarów, a
przecież mogłabym pójść do salonu i zapłacić za to samo 100, albo i więcej. No
ale po co? Tak samo za obiad mogę zapłacić dolara jak i 200. A i tak jedzenie
cieszy najbardziej wtedy, gdy zaspokaja głód. Do moich ulubionych przekąsek od
dziecka należy świeża bagietka z masłem. I ile można zapłacić za masło? Masło w
wersji podstawowej, czy próżniaczej? (tylko po to, żeby udowodnić, że mnie stać).
Mam tutaj dwie pary jeansów, a przecież mogłabym mieć więcej. Ale dwie mi
wystarczą. To samo tyczy się sukienek, których mam całą szafę. Po powrocie do
Wietnamu postanowiłam, że ograniczam zakupy. Za pierwszym razem za bardzo mnie
poniosło i naprawdę przywiozłam do domu około 100kg, a wyjechałam mając tylko
jedną dwudziesto-kilogramową walizkę i bagaż podręczny.
Zawsze można kupić coś
nowego, droższego i oczywiście absolutnie „niezbędnego” do życia. Tylko po co?
Postawa to MIEĆ coś sobą do zaoferowania innym ludziom.
Więc przepraszam za mój
brak ambicji i rezygnację z „lepszego życia”, którego jedynym celem jest zaspokajanie
coraz to droższych potrzeb. Wybieram życie emeryta. Na szczęście nie muszę
wydawać na leki. Ja rozumiem, że pieniądze są ważne, zwłaszcza wtedy, gdy nie
można związać końca z końcem, ale należę do pokolenia Y, pracuję, żeby żyć, a
nie żyję po to, żeby zarabiać. Chcę mieć czas dla siebie, na moje pasje, długie
rozmowy z ludźmi, powolne siorbanie koktajlu z mango. Jeżeli miałabym moje
zarobki okupić olbrzymim wysiłkiem, kosztem mojego życia prywatnego, żal by mi
było ich wydawać. I jaka z tego przyjemność? A próżniaczyć nie potrzebuję, znam
swoją wartość.
Fajnie to ujełaś :) Bardzo dobry wpis
OdpowiedzUsuńPS po co prostujesz włosy? Twoje fale są śliczne!
No i udanego wypoczynku świątecznego