Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

poniedziałek, 24 grudnia 2012

24.12.2012 - Poniedziałek


Wpis dla wytrwałych: 

Ostatnio spotkałam się z Pauliną. Paulina pracuje w dużej międzynarodowej firmie na wysokim stanowisku. Zaprosiła mnie do swojego mieszkania. Apartamentowiec znajduje się nad rzeką. Należy minąć bramę strzeżonego osiedla i poinformować strażnika kogo chcemy odwiedzić. Ogrodzenie jednoznacznie oddziela dwa światy. Po jednej stronie kameralne budynki wybudowane w stylu zachodnim, po drugiej małe wietnamskie chatki. Zapewne to tylko kwestia czasu, kiedy właściciele zostaną przeniesieni do nowej lokalizacji a na ich miejscu wybudowane zostaną kolejne luksusowe osiedla mające za zadanie zaspokoić wybredne gusta obcokrajowców "na kontraktach" i zamożnych Wietnamczyków. Paulina mieszka w penthousie. Bywałam w przeróżnych domach, ale takiego wnętrza jeszcze nie widziałam. Salon, z wysokim sufitem, z którego zwisał kryształowy żyrandol, przypominał mi lądowisko dla helikopterów. Pomieściłby spokojnie jedną, a może i dwie maszyny. Cała ściana była przeszklona z widokiem na rzekę. Duże firmy zawsze płacą za mieszkania, więc można sobie pozwolić na „odrobinę” luksusu. I nie mam nic przeciwko. Paulina jest bardzo sympatyczna i energiczna. Od razu zaczęłyśmy rozmowę. Standardowo zaczyna się pytaniem: „a co Ty tutaj robisz?”. Tak też i było w moim przypadku. Prosta odpowiedź: "pracuję w przedszkolu".

[Otóż jestem panią przedszkolanką. I muszę się przyznać, że bardzo lubię swoją pracę. Pracuję od 8 do 16, w tym mam dwugodzinną przerwę na drzemkę dzieci. Uczę de facto mniej niż 4 godziny. Rano witam dzieciaki, po południu żegnam i rozmawiam z rodzicami. Praca jest wymagająca, czasami stresująca. Podstawa to panować nad swoimi emocjami, przecież mam do czynienia z maleństwami, które dopiero poznają świat i uczą się reguł w nim panujących. Po skończonej pracy, w drodze do domu, wstępuję na godzinkę do (anglojęzycznego) klubu fitness. Teraz Maraj uczy mnie pływać! O tak, jeszcze tego nie potrafię, ale jestem dobrej myśli i już unoszę się na powierzchni. Po pływaniu jemy! Moja ulubiona czynność. W ubiegłym tygodniu sushi, kuchnia indyjska a w ubiegły piątek wietnamska. Czasami spotykam się też z wietnamskimi znajomymi. To one zabierają mnie na uliczne jedzenie, na masaże do Spa i do kina. Ostatnio oglądałyśmy „Życie Pi”. Dzisiaj Toni obciął mi włosy i nieco wyprostował (trwała była porażką, chętnie bym wyprostowała „na stałe”, ale boję się, że już nic mi na głowie nie zostanie). Wczoraj z Anią zrobiłyśmy manicure i pedicure. Boże Narodzenie spędzam w Hanoi (lot klasą ekonomiczną). I lubię moje życie, nie mam prawa narzekać (oczywiście powody zawsze się znajdą). Mam co jeść, mam własne łóżko, stać mnie na okazjonalne przyjemności.]

Kolejne pytanie Pauliny wywołało moje zdziwienie: „a czy jesteś w stanie z tego wyżyć i czy szkoła płaci Ci przynajmniej za mieszkanie?”. Paulina, dobra dusza, od razu zauważa, że przecież jestem po socjologii a ona ma znajomego, który posiada agencję reklamową i może go zapytać, czy kogoś nie potrzebuje. Od razu podkreśla jednak, że w takiej pracy nie ma się już stałego harmonogramu i trzeba się sporo napracować, no ALE MOŻNA NIEŹLE ZAROBIĆ. 

Na razie jednak pozostanę przy przedszkolu, a w maju (wtedy kończę kontrakt) postanowię co dalej. (Oczywiście nie przepuszczę okazji na kolejne dłuuugie wakacje). Następne pytanie brzmiało: „to co porabiasz w weekendy?” (Paulina w ostatni była na turnieju golfa). Otóż na razie jestem w Sajgonie dopiero od dwóch miesięcy i rozkręcam się bardzo powoli. Praca też niesamowicie mnie pochłania, oczywiście z tygodnia na tydzień jest coraz łatwiej. Nie czuję potrzeby, żeby intensywnie imprezować (i jeszcze nie mam na tyle „zaufanych” znajomych) więc zazwyczaj kupujemy z Maraj nowe kwiatki do ich ogrodu na obrzeżach. Przy okazji uczę się jak je pielęgnować i zawożę do domu kolejne okazy. W tym miesiącu to bambus. Ma trzy wysokie łodygi (tak na dwa metry). Kupiłyśmy dla niego jasnozieloną donicę a na wierzchu wysypałyśmy drobne, białe kamienie [i wiozłam go moją hondą przez pół miasta!]. Paulina stwierdziła więc, że wiodę życie godne emeryta. A ja lubię moje życie emeryta. Nie płacę składek emerytalnych, więc przynajmniej nieco posmakuję takiego stylu życia za młodu, później taka okazja może już się nie nadarzyć! 

Na koniec pożyczyłyśmy sobie „Wesołych Świąt” i wróciłam do domu. Moja samoocena nieco spadła. Zaczęłam się zastanawiać, czy ze mną wszystko jest w porządku? Dlaczego tak mało zarabiam i wiodę życie emeryta? A nade wszystko: „dlaczego nie chcę tego zmienić?”. Może wynika to z braku życiowych ambicji? Ale przecież jest mi dobrze! Więc po co zmieniać? Całe życie jestem w ruchu i coś zmieniam, na chwilę obecną czuję satysfakcję z tego, co mam. 

I przypomniałam sobie Ediego z Bali, który posiada jedynie łódź z bambusowymi podpórkami. Jego życiową ambicją i mottem przewodnim jest „to have enough”, czyli „mieć wystarczająco”. To od tego skromnego chłopaka byłam w stanie bardzo wiele się dowiedzieć. W mało których oczach widziałam tyle radości, co właśnie w jego oczach. A przecież w materialistycznym rozumieniu „on nic nie ma!”. Otóż on właśnie MA! Edi ma niesamowitą umiejętność nieuzależniania swojego szczęścia od posiadania rzeczy materialnych. Uśmiech na twarzy Ediego wywołują morskie fale czy też gwiazdy. 

Podstawowe prawo ekonomii głosi, że potrzeba nigdy nie zostanie zaspokojona. Dzisiaj mam hondę cub, jutro będę chciała coś lepszego. Teraz płacę Toniemu za strzyżenie 10 dolarów, a przecież mogłabym pójść do salonu i zapłacić za to samo 100, albo i więcej. No ale po co? Tak samo za obiad mogę zapłacić dolara jak i 200. A i tak jedzenie cieszy najbardziej wtedy, gdy zaspokaja głód. Do moich ulubionych przekąsek od dziecka należy świeża bagietka z masłem. I ile można zapłacić za masło? Masło w wersji podstawowej, czy próżniaczej? (tylko po to, żeby udowodnić, że mnie stać). Mam tutaj dwie pary jeansów, a przecież mogłabym mieć więcej. Ale dwie mi wystarczą. To samo tyczy się sukienek, których mam całą szafę. Po powrocie do Wietnamu postanowiłam, że ograniczam zakupy. Za pierwszym razem za bardzo mnie poniosło i naprawdę przywiozłam do domu około 100kg, a wyjechałam mając tylko jedną dwudziesto-kilogramową walizkę i bagaż podręczny.
Zawsze można kupić coś nowego, droższego i oczywiście absolutnie „niezbędnego” do życia. Tylko po co? Postawa to MIEĆ coś sobą do zaoferowania innym ludziom. 

Więc przepraszam za mój brak ambicji i rezygnację z „lepszego życia”, którego jedynym celem jest zaspokajanie coraz to droższych potrzeb. Wybieram życie emeryta. Na szczęście nie muszę wydawać na leki. Ja rozumiem, że pieniądze są ważne, zwłaszcza wtedy, gdy nie można związać końca z końcem, ale należę do pokolenia Y, pracuję, żeby żyć, a nie żyję po to, żeby zarabiać. Chcę mieć czas dla siebie, na moje pasje, długie rozmowy z ludźmi, powolne siorbanie koktajlu z mango. Jeżeli miałabym moje zarobki okupić olbrzymim wysiłkiem, kosztem mojego życia prywatnego, żal by mi było ich wydawać. I jaka z tego przyjemność? A próżniaczyć nie potrzebuję, znam swoją wartość. 

1 komentarz:

  1. Fajnie to ujełaś :) Bardzo dobry wpis
    PS po co prostujesz włosy? Twoje fale są śliczne!

    No i udanego wypoczynku świątecznego

    OdpowiedzUsuń