Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

czwartek, 27 czerwca 2013

27.06.2013 - Czwartek

Jutro wylatuję do Jakarty. Dzisiaj mamy jeszcze w planach upiec bułeczki cynamonowe (cinnamon rolls). Co prawda nigdy wcześniej ich nie robiłam, ale przepis zdaje się prosty i powinnyśmy dać radę. Będzie okazja użyć „Kayu Manis” (słodkie drzewo, czyli cynamon), którego korę w laskach można dostać na targu, jednakże nikt jej tutaj nie używa. Tak samo jak i goździki. Dodaje się je do papierosów, a nie do potraw czy też wypieków. Wczoraj mijałyśmy fabrykę czekolady „na eksport”. Miejscowi nie mają więc okazji spróbować jak smakuje. Może kiedyś wyjadą za granicę i wtedy dowiedzą się czym jest „indonezyjska” czekolada. 

W poniedziałek wieczorem pojechałyśmy z Rani do Tolai, małego miasteczku na południe od Palu. Rani prowadziła tam zajęcia ze studentami, przyszłymi nauczycielami matematyki w szkołach podstawowych, o etapach rozwoju dziecka. W środę po południu wróciłyśmy do Palu. Jeszcze będąc w Tolai niemalże odliczałyśmy godziny, kiedy będziemy mogły pojechać do Palu i wyliczałyśmy kafejki, w których zjemy desery. Przez dwa dni nie miałyśmy prądu (od 7 do 18), do tego po porannych upałach lało jak z cebra. Na szczęście po zajęciach odwiedził nas jeden ze studentów z pudłem rambutanów, owoców wyglądem nieco przypominającym kasztany a konsystencją winogrona. Chłopak był z Bali, a dokładnie jego rodzice pochodzą z Bali, tak jak większość miejscowej społeczności. Sam siebie definiuje jako Balijczyk. W Tolai można poczuć się jak na Bali. Wejścia do domów zdobią symetryczne, kamienne bramy z wielorakimi wzorami. Na podwórkach znajduje się labirynt ołtarzy i małych świątyń, u których podnóża codziennie składane są dziękczynne ofiary. W powietrzu unosi się subtelny zapach kadzideł. Balijski student czuje się jak ryba w wodzie na Sulawesi i właśnie na tej wyspie chce spędzić resztę swojego życia wespół z przyszłą balijską żoną. Kandydatki jeszcze nie ma, ale na pewno musi być Balijką, hinduistką. Na Bali „wraca” z okazji rodzinnych uroczystości. Są to nade wszystko pogrzeby i wesela. Mieszkać tam nie chce. Życie jest zbyt ciężkie, ludzie niestrudzenie pracują całymi dniami. Na Sulawesi jest spokojniej, wolniej i lżej. Do tego może zakupić więcej ziemi, na której stworzy własne Bali.  

W Tolai przydomowe hinduistyczne świątynie rzucają popołudniowy cień na meczety, których minarety odbijają się w oknach kościołów. Mieszkańcy Tolai wytrwale wznoszą modły do Bogów, pozwalając im harmonijnie współistnieć pod jednym niebem, z którego na wszystkich,  nie zważając na religię zadeklarowaną w dowodzie, leje się codzienny żar.

W Indonezji każdy podkreśla swoje pochodzenie. W codziennych konwersacjach przypadkowo napotkanych ludzi jednym z pierwszych pytań jest: „skąd pochodzisz?”. Rani jest z Sulawesi. Jej matka jest Kaili a ojciec Bugis. Nie mówi jednak w żadnym z tych języków, trochę je rozumie. Codziennie używa indonezyjskiego. Indonezja to kraj wyspiarski. W pierwszej kolejności wymieniasz swoją wyspę, a później mniejszość etniczną, z której pochodzisz. Jest ich tutaj setki, oby jak najdłużej. 

Wracając samochodem z Tolai do Palu kierowca wyjaśniał nam miejscowe wierzenia i rytuały. Pokonywaliśmy kolejne kilometry po krętych, wąskich górskich drogach, aż minęliśmy niepozorny most, który okazał się być sercem świata duchów. Jeszcze w niedalekiej przeszłości, zanim przejechało się most, należało trzykrotnie zatrąbić. Podczas wojny z holenderskim kolonizatorem w tym miejscu zginęło bardzo wiele osób. I od tamtego czasu dwa światy: żywych i umarłych zdają się przenikać i spotykać ze sobą zatracając wzajemne granice. Żywi, którzy mieli okazję przejść na drugą stronę i wrócić, mówią, że w „sercu” jest niesamowicie tłoczno a na jego czele stoi kobieta. Jeżeli w okolicy ktoś zaginie, jego rodzina, nie zważając na religię, odprawia specjalny rytuał na moście. Po upływie maksymalnie siedmiu dni zaginiony odnajduje się cały i zdrowy. Podczas odprawiania rytuału należy założyć żółte ubrania. Przewodniczy człowiek z wioski, który dokładnie wie, w jaki sposób go odprawić. 


Zbliżają się wybory prezydenckie. Kandydaci (na prezydenta i wice prezydenta) uśmiechają się na jednym z kalendarzy. Skrót H. przed nazwiskiem oznacza, że panowie pielgrzymowali już do Mekki. Dla kobiety to Hj. Można nim opatrzyć swoją wizytówkę czy też uwzględnić w podpisie.

Informacja w naszym pokoju hotelowym. Po pierwsze: nie pisz po ścianach i niczego nie naklejaj. Po drugie: jedyną kobietą, jaka może Ci towarzyszyć jest Twoja żona. Po trzecie: wyłącz telewizor przed pójściem spać. Strzałka wskazuje kierunek modlitwy. Mekka na prawo. 



Balijski student, który przyniósł nam pudło świeżo zerwanych rambutanów. Owoc rośnie na drzewie jak kasztany. 



Droga z Tolai do Palu jest modernizowana i można nią przejechać tylko w konkretnych godzinach. „Buka” oznacza „otwarte”. 



Policjanci grający w gry planszowe z oczekującymi na otwarcie szlabanu kierowcami. 

 Droga w budowie: kurz i doły, czasami malownicze przepaście. 



Obwoźna karuzela. Mężczyzna pedałuje i napędza karuzelę, na której, w rytm muzyki, bujają się dzieciaki. Chcę taką!



W arabskim sklepie (w którym zaopatrzyłam się w węglowy Eyeliner prosto z Arabii Saudyjskiej za jedyne 1,5$ ;) Rani wybiera perfumy. Sprzedawca przelewa je z dużych, metalowych butelek do malutkich flakoników. Dostępne są wszelkie zapachy, od Hugo Bossa po Dolce&Gabanę, oczywiście bez alkoholu. Muzułmanom nie tylko nie wolno pić, ale i używać, chociażby „zewnętrznie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz