Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

piątek, 2 sierpnia 2013

02.08.2013

Czas przebudzić smoka. Trochę zaniedbałam pisanie, ponieważ za dużo balowałam w Polsce. 

A jeszcze w Indonezji na lotnisku ukradli mi z rejestrowanego bagażu kabel do komputera (laptopa miałam w podręcznym). Można by rzec, że przecież sama się prosiłam, bo go włożyłam do zewnętrznej kieszonki plecaka a nie od dzisiaj wiadomo, że obsługa kradnie. Za każdym razem, gdy lecę z walizką, to ją foliuję. Na szczęście nic więcej nie zginęło. I cały ten incydent (zostałam de facto bez komputera przez tydzień!) nie zmącił mi wspaniałego wrażenia, które zostało mi po Palu. Na lotnisku przyjechało niemalże pół miasta, żeby mnie pożegnać. Nawet mała Wahda, która dowiedziawszy się, że już byłam w drodze na lotnisko zaczęła płakać i koniecznie trzeba jej było zorganizować transport, żeby mogła mi jeszcze powiedzieć „goodbye”. I ta dziesięciolatka do mnie biegła, szczęśliwa, że jeszcze nie odleciałam. Do tego była i ciocia, i kuzyni, i liczni znajomi. I praktycznie każdy z jakimś prezencikiem. Pierwszy raz w życiu byłam tak żegnana i uwierzcie, że właśnie dla tej chwili warto było tłuc się do tego maleńkiego miasteczka gdzieś na jednej z tysiąca indonezyjskich wysp.  

Doleciałam do Dżakarty. Nie znam gorszego miejsca na ziemi, jeżeli chodzi o ruch drogowy. Z lotniska do dzielnicy Sheilli jechałam 2 godziny. Później jeszcze 30 minut samochodem do domu. Szybkie śniadanie i zrobienie się na bóstwo i wyjazd na wesele. W drodze spędziłyśmy 3 godziny. Dojechałyśmy dokładnie o 11.50 a wesele miało trwać do południa (od 10 rano). Na szczęście się przedłużyło i zaczęłyśmy powrót, który trwał 4 godziny, o 14 po południu. Po kolacji zmęczone wcześnie poszłyśmy spać. Sumując,  w ciągu jednego dnia, jechałam w nieustannym korku około 10 godzin! Uwielbiam Indonezję, ale stolicy nie znoszę! 

 W Indonezji wesele to krótka piłka. Zaczyna się o 10 a kończy w południe. Para młodych, wraz z rodzicami witają gości, zapraszają do bufetu a następnie do wspólnego zdjęcia: trzeba czekać na swoją kolej, zostanie się wyczytanym przez weselnego MC. Zdjęcia robi profesjonalny fotograf, chociaż my pstryknęłyśmy jeszcze Iphonem. Na środku panna młoda z tatuażami z henny na rękach.

 Pan młody na czerwono a po obu stronach rodzice. Ojciec pana młodego zrobił sobie przerwę, wyglądał identycznie jak mężczyzna po prawej. Para młoda musi swoim gościom zapewnić małą pamiątkę z wesela. My dostałyśmy wachlarze. Inną opcją są szkatułki na biżuterię, małe ręczniki, kubki, długopisy, pojemniczki na przyprawy. Do tego często dostarczają najbliższej rodzinie (wujkom, ciotkom, kuzynom) materiały na tradycyjne stroje (dwie matki wyglądają identycznie). Do tanich taka impreza na pewno nie należy. Młodzi ze zdjęcia pobrali się już w grudniu (a panna młoda jest nawet w ciąży), ale dopiero w czerwcu zorganizowali tradycyjne wesele.

 Grupa pod wezwaniem: "koleżanki panny młodej ze szkoły". Mój komplecik uszyłam razem z Rani w Palu (oczywiście uszyła ciocia krawcowa).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz