Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

piątek, 30 listopada 2012

30.11.2012 - Piątek

Różnic część pierwsza

Już od dawna się zabierałam, żeby napisać o różnicach między Hanoi a Sajgonem, głównie na prośbę Marty. Są dni (i one dominują), kiedy sobie myślę, że to dwa zupełnie odmienne światy, ale są i takie, kiedy dochodzę do wniosku, że jest bardzo podobnie (głównie w sytuacjach, w których zachowanie ludzi mnie irytuje i denerwuje). 

Sajgon jest olbrzymi. Ma kilkanaście dzielnic i każda z nich jest niejako odrębnym miastem. W dzielnicy pierwszej (District 1) dominują turyści. Tutaj też skumulowane jest centrum komercyjne miasta z siedzibami banków i zagranicznych firm. Jest niezwykle kosmopolitycznie, nowocześnie i „zachodnio”. Kilka dzielnic słynie z wyjątkowego upodobania „Białych” mieszkańców i ich rodzin, często mieszanych (oczywiście żona miejscowa). Bardzo dużo „Białych” mieszka tutaj na stałe, albo przynajmniej już od kilku lat, zachwalając sobie lekkość życia i dostępność wszelkiego rodzaju rozrywek. W tych dzielnicach nawet ruch uliczny wydaje się być nieco bardziej uporządkowany i przewidywalny. Im dalej od centrum jednak i im dalej od bogatych dzielnic, tym bardziej brutalna staje się rzeczywistość. Azja uderza wtedy z całą mocą. Z dróg znikają drogie skutery i samochody, najtańsze plastikowe klapki są głównym rodzajem obuwia noszonym przez miejscowych. Wzdłuż miejskich arterii  rozkładają się uliczni sprzedawcy, chodniki pełnią funkcję przydomowych tarasów i punktów serwisowych. Na ulicach obowiązuje prawo dżungli, każdy jeździ wedle uznania. I można się wtedy zapytać: „co stało się z tym nowoczesnym, uporządkowanym miastem?”. Otóż ukazuje swoją drugą twarz, ukazuje codzienność, którą przeżywają miliony, a nie tylko wybrańcy. Jeżeli człowiek obraca się jedynie w dzielnicach centralnych, nie będzie w stanie zaznać smaku Sajgonu. Tam jest on nieco ugładzony i ustandaryzowany podług zachodnie wymogi. 

Czasami myślę sobie o Hanoi w kategoriach „wsi”, a o Sajgonie jako o „mieście”.  W Hanoi dużą rolę odgrywa jeszcze wspólnota. I chodzi nie tylko o rodzinę, ale i o sąsiadów. Tutaj człowiek jest bardziej wyalienowany i niezależny. W końcu bussiness is bussiness. I to samo tyczy się obcokrajowców. W Hanoi oczywiście jest ich dużo mniej (mało kto jest w stanie znieść ciężkie warunki, a zwłaszcza pogodę) i głównym źródłem informacji jest jedna strona internetowa, na której można znaleźć wszystko. W Sajgonie takich stron jest dziesiątki, ale żadna z nich nie jest dominująca, na żadną z nich nie można liczyć i być pewnym, że stanowi aktualne i wiarygodne forum.  W klinice na badaniach krew pobierała mi pielęgniarka z Filipin. Trochę porozmawiałyśmy i mówię, że miałam sporo znajomych z Filip, i że w Hanoi jest ich bardzo dużo i zawsze przypominali mi jedną wielką rodzinę. Mniejsza grupa, to silniejsze więzi. Stwierdziła, że w Sajgonie też jest spora grupa jej rodaków, jednak nie trzymają się razem. Wiedzą o sobie nawzajem, jednak nie utrzymują bliższego kontaktu. 

Hanoi to stolica administracyjna, Sajgon to centrum biznesowe. Na Północy komuniści trzymają się mocno. Tam, gdzie władza, tam i ideologia, tam gdzie handel, tam nowe idee i większa swoboda. I właśnie swobodę można tutaj odczuć. Nawet ludzie w swoim wyglądzie fizycznym są bardziej ekspresyjni. Widać kolorowe ubrania, ekstrawaganckie fryzury. Na Północy nikt nie wychyla się przed szereg, system produkuje identycznych ludzi łatwych w obsłudze i z wbudowanym systemem sterowania. Tutaj nikt nie sławi Ho Chi Minha i nie mówi o nim „wujek”. Oczywiście popiersia muszą być, ale to przecież rozkaz z góry. Tak samo jak nazwa: oficjalnie Ho Chi Minh City, a i tak wiadomo, że to Sajgon!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz