Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

piątek, 2 listopada 2012

3.11.2012 - Sobota

Wolna sobota. Nie pracuję. Od rana sprzątałam, teraz czas na odpoczynek w pachnącym mieszkaniu. Co prawda w Wietnamie bardzo popularne jest zatrudnianie pomocy domowej. Do nas jednak sprzątaczka nie przychodzi . I dobrze, w przeciwnym razie zbytnio bym się rozleniwiła. Wystarczy, że nie gotuję. Śniadania i obiady jem w szkole, na kolacje głównie owoce, albo wychodzę z nowo poznawanymi ludźmi.  Paradoksalnie jednak jednym z ważniejszych czynników, dla których wybrałam obecne mieszkanie jest przytulna kuchnia, taka, w której można gotować. Chodzi o możliwość, niekoniecznie o późniejsze z niej korzystanie. W moim domu (rodzinnym, zaznaczam, tym w Budach Głogowskich) zawsze wszyscy siedzą w kuchni (oczywiście największym wzięciem cieszy się lodówka). Kuchnia to jedyna część domu, w której można spotkać wszystkich równocześnie. Mamy w niej bielusieńki, kaflowy piec, w którym zapala się drewnem w czasie pierwszych jesiennych chłodów. I ja za każdym razem szukam kuchni, w której będzie „ciepło”. 

Mam naprawdę świetny widok z okna. Mieszkam naprzeciwko zoo i zaraz obok rzeki swoją zagrodę mają słonie! Siedzę więc sobie na balkonie, wcinam owoce i podglądam słonie. To chyba najbardziej absurdalne miejsce, w jakim do tej pory w życiu mieszkałam (bije na głowę nawet bar flamenco w Cordobie). Słonie wydają przedziwne odgłosy. Musiałabym się dopytać pracowników zoo, ale mnie się zdaje, że każdego wieczoru przed północą ostro kopulują. Ale żeby tak każdego wieczoru? Nie wiem, ile mają tych słoni, ja z okna widzę około 4. Jednej nocy słoń chyba chciał uciec z zoo (poczułam się jak w „Madagaskarze”) i z wielkim hukiem uderzał o ogrodzenie a następnie z całej siły zadął w swą trąbę. Hałas był niesamowity, spokojnie mógłby zbudzić całą dzielnicę. Bawią mnie te zwierzęta, ale nieco się nie wysypiam. One mają rozrywkę, ja wstaję rano do przedszkola, dlatego muszę się zaopatrzyć w zatyczki do uszu (i wcale nie kieruje mną zazdrość, a wiadomo, że Azja łatwym miejscem dla kobiety nie jest; i co ja robię tu?). Wiele jest  więc powodów bezsenności. W moim przypadku to kopulujące słonie! 

Banalnie stwierdzam, że życie jest piękne. Wszystko układa się świetnie. Pierwszy tydzień samodzielnie uczyłam, każdego dnia poznaję nowe ulicę, zapamiętuję kolejne trasy. Wczoraj spotkałam się z jedną znajomą znajomej z Hanoi (od czego ma się przyjaciół, zawsze pomogą, nawet na odległość) i czekając na nią doszłam do wniosku, że mój przyjazd do Sajgonu jest najdziwniejszą decyzją, jaką w życiu (zapewne tylko: „do tej pory”) podjęłam. Przyjechałam do nowego miasta, de facto nie byłam pewna, czy dostanę pracę czy nie, nie miałam mieszkania, pierwsze dni nocowałam u dziewczyn z CouchSurfingu. Ląduję gdzieś na skraju Azji i zaczynam organizować swoje życie. I to tak bez stresu, z przeświadczeniem, że przecież się uda, a jak napotykam problem to powtarzam sobie: „oddychaj spokojnie, co teraz zrobisz? Jak to rozwiązać, jaki jest pierwszy krok?”. Sama się dziwię. I naprawdę jest dobrze! I będzie dobrze! A jak nie będzie, to wcześniej czy później, znów będzie. Trzeba tylko oddychać [teraz powinnam przytoczyć anegdotkę, jak dentystka wyrywała mi ósemkę i w pewnym momencie mówi do mnie: „ale proszę oddychać!”. Byłam autentycznie tak przerażona, że ZAPOMNIAŁAM oddychać!]. 

Nguyen (ta znajoma znajomej) zabrała mnie do przytulnej kawiarenki (wcześniej zjadłyśmy zupę rybną z grubym makaronem ryżowym). Spokojnie rozmawiałyśmy i spijałam koktajl truskawkowy (truskawki wietnamskie, a nie chińskie jak w Hanoi) nie mogąc nadziwić się, jakie ja mam w życiu szczęście. Upał, koktajl, miłe towarzystwo, dobra muzyka (chłopak grający na pianinie), estetyczne otoczenie, powoli oswajane miasto.

1 komentarz:

  1. Kopulujące słonie, serio? ;> Faktycznie bardziej hardkorowe niż ten słynny bar flamenco :]

    OdpowiedzUsuń