Lovina (Północne Bali): biegam o poranku, opalam
się na wulkanicznych plażach (ale jakoś słabo mi to idzie), jeżdżę na rowerze i jem papaję. Wreszcie cisza i
spokój. I tak jeszcze 2 dni.
Kamienny posąg przed świątynią.
Kobiety noszące na głowach kosze z piaskiem.
Kakaowiec!
Tarasowe pola ryżowe mijane na trasie Ubut - Lovina. Normalnie myślałam, że już nie dojadę. Serpentyny, serpentyny, serpentyny. Dobrze, że nie jadłam lunchu! W dodatku nasz kierowca był bardzo senny, ponieważ oglądał mecz Niemcy - Holandia (różnica czasowa: plus 6 godzin). Zatrzymaliśmy się więc na chwilę, aby napił się kawy i odpoczął. Na postoju częstowali nas przeróżnymi mieszkankami kawy i herbaty, przy okazji chcąc wcisnąć swoje wyroby.
Wulkaniczne plaże, woda prawie nie faluje.
Gorące źródła.
Kury i koguty pod bambusowymi kloszami z kokosowymi pojemniczkami na wodę i ziarno.
Kwiaty: ten często jest wtykany w świątynne posągi.
Buddyjski klasztor na szczycie stromej góry: zanim dojechałam dwa razy spadł mi łańcuch! W klasztorze było kilku medytujących "białasków". Na Bali kręcili Jedz, módl się, kochaj (eat, pray, love).
Uwielbiam robić zdjęcia pól ryżowych w różnych fazach wzrostu sadzonek:P. W Sapie Mała Mi mówiła, że mogą zbierać żniwa trzy razy w roku. Obok siebie więc rośnie malutki ryż, sąsiednie pole już wykoszone a o miedzę dalej gęste, zielone połacie zaczynają się złocić w promieniach słonecznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz