Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

sobota, 31 grudnia 2011

31.12.2011 - Sobota

Rozkminy na Nowy Rok 

W dzieciństwie nigdy nie marzyłam o dalekich podróżach. Co prawda wraz z bratem czytaliśmy „Wally zwiedza świat”, ale to on był bardziej wkręcony w poszukiwanie Wallego niż ja. Opowieści o piramidach, azteckich świątyniach traktowałam w kategoriach ciekawostek, które się po prostu zapamiętuje. Ja miałam być chirurgiem, miałam operować i ratować życie. Chyba dość mocno stąpałam po ziemi. Czytałam poradniki pierwszej pomocy, oglądałam obrazki, w jaki sposób bandażować rany kłute, cięte, tłuczone, rąbane itp. Medycyna przemawiała mi do wyobraźni. Z czasem jednak doszłam do wniosku, że ja nigdy nie potrafię skończyć tego, co zaczęłam, i że uwielbiam robić kilka rzeczy równocześnie. Byłam więc przekonana, że taka cecha dobrze nie wróży chirurgowi: z zapałem mogłabym rozpruć człowieka, ale na pewno nie dotrwałabym do samego końca, żeby go na nowo pozszywać :P. Moje dziecięce rozważania doprowadziły mnie do wniosku, że na pewno nie nadaję się na lekarza. Później przerzuciłam moją energię na naukę języków. Uwielbiałam składać nowe zdania i nadawać rzeczywistości nowe znaczenie (nie tylko fonetyczne). Wtedy jeszcze nie miałam prawdziwego kontaktu z obcokrajowcami, innymi kulturami. Uczyłam się na lekcjach i z podręczników. Jedynymi osobami, z którymi rozmawiałam po angielsku czy też niemiecku byli koledzy z klasy bądź z grupy w szkole językowej. Dopiero na studiach ten teoretyczny świat nabrał realnej formy. Zaczęłam jeździć na warsztaty, na dłużej zamieszkałam w kilku miejscach w różnych stronach Europy. 

Tak naprawdę ja nadal nie marzę o dalekich podróżach. Zresztą dużo nie podróżuję, do tej pory to raczej na nowo organizowałam sobie życie w konkretnych miejscach. Mam już kilka domów, miejsc pracy, nauki i rozrywki. Krótkie wycieczki nie stanowią dla mnie pożądanej atrakcji. Preferuję spędzać czas w górach, lubię odpoczywać, za „szybkim, turystycznym, wycieczkowym” zwiedzaniem nie przepadam. Czasami nawet nie zaliczam podstawowych atrakcji, tylko włóczę się bocznymi uliczkami. Nie lubię tłumów, stania w kolejkach, robienia zdjęć, zachwycania się z góry sklasyfikowanymi „zabytkami”. Wolę sama poszukiwać miejsc, które mnie fascynują i ciekawią, niekoniecznie tych kompleksowo opisanych w przewodnikach pod hasłem „musisz zobaczyć”. Chcę zachować wolność wyboru. Sama chcę decydować czy coś mi się podoba czy też nie, co jest cenne uwagi. 

W podróżach najbardziej pociągają mnie za to ludzie (dlatego też korzystam z CouchSurfingu). Jeżeli nie mam możliwości wyjścia na kawę z kimś miejscowym to czuję, że autentycznie tracę okazję, żeby poznać to miejsce. Uwielbiam słuchać opowieści innych o ich życiu, o sposobie, w jaki postrzegają swoją przestrzeń. Uwielbiam pytać się o marzenia i plany na przyszłość. Wtedy takie podróże naprawdę dodają mi skrzydeł i motywują, żeby jeszcze trochę o to moje życie powalczyć. Język daje mi to niesamowite poczucie swobody i jest środkiem do poznania drugiego, tak różnego ode mnie, człowieka. I to właśnie ludzi zapamiętuję. Gdy myślę o mojej ostatniej wycieczce do Sapy od razu przypomina mi się nasza przewodniczka, Mała Mi. Drobna kobietka zaprowadziła nas do swojej wioski, zapoznała z rodziną, opowiedziała na szlaku niezliczone historie. Teraz zapewne nieustannie się trudzi, aby utrzymać swoich najbliższych i wraca wieczorem do swojego domu, który przepełniony jest dymem z paleniska. Takie podróże najbardziej do mnie przemawiają. Wszelkie zabytki mogę sobie zguglać :P, życia Małej Mi już nie. Zresztą nawet nie wiedziałabym jak szukać! Kiedyś znajomy pokazał mi film: "Into the Wild", w którym główny bohater napisał zdanie: "happiness only real when shared" (szczęście jest tylko wtedy realne, gdy jest z kimś dzielone). Jestem zdania, że można być nieszczęśliwym w najbardziej szałowym miejscu świata, można nawet nie mieć okazji powiedzieć komuś: "popatrz, ale jest szałowo!". To ludzie tworzą miejsce. Nauczyłam się tego zwłaszcza w Magdeburgu, prowincjonalnym, wschodnioniemieckim miasteczku, w którym spędziłam wspaniały rok mojego życia. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie Ci wyjątkowi ludzie, którzy mnie wtedy otaczali. Oczywiście, jeżeli dodatkowo jakieś miejsce jest "szałowe" to tylko lepiej dla nas:).

Nowy Rok już jutro! Co prawda tutaj obowiązują dwa kalendarze. Ważniejszy jest ten „księżycowy”. Nowy Rok, TED, będą więc tutaj świętować od połowy do końca stycznia. Ja dotrzymałam słowa i skleiłam buty, naprawiłam też hamulce w rowerze! 

Teraz można by jeszcze porobić jakieś postanowienia, ale to raczej nie ma sensu :P. Postaram się jednak wstawać każdego dnia z przeświadczeniem, że mogę go dobrze wykorzystać. 

Dzisiaj nie wracam do domu na noc :P W końcu zamykają mi chałupę o 23.30, pobaluję więc w centrum a jutro z samego rano wyprawa na wesele!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz