Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

środa, 28 grudnia 2011

28.12.2011 - Środa

Świętowania ciąg dalszy. Objadłam się, więc teraz powinnam jeszcze tradycyjnie ponarzekać! Mój stan fizyczny temu sprzyja. Jestem cały czas chora. Mam zatkane zatoki. Czuję, jakby moje płuca chciały wykrztusić z siebie wszelkie zanieczyszczenia, które wchłonęły w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Do tego jest mi zimno. Temperatura według prognoz dochodzi w ciągu dnia do 25st., jednak duża wilgotność powietrza sprawia, że cały czas czuję przeszywający chłód. Wszyscy tutaj chodzą w kurtkach zimowych:P. Ja mam szal i kurtkę trekkingową, czasami z polarową podpinką:P. Nic nie wspomnę o braku ogrzewania w domach. W ambasadzie poznałam bardzo fajną Polkę, Anię, po socjologii:P (chciałam uniknąć używania słowa „fajny”,  Word sugeruje synonimy: „morową”, „na medal”, „na piątkę” :P). Razem więc możemy się powymieniać doświadczeniami (czyt. po polsku ponarzekać :P), zwłaszcza, że ona mieszka tutaj już 7 lat! 

Czasami wiele osób opowiada mi, jak to cudownie jest na południu Wietnamu: i pogoda lepsza, i ludzie milsi, w dodatku jest taniej i przyjemniej. Ha Noi to w końcu stolica: musi być i drożej i szybciej. Tutaj też (nie żebym jakoś piła do Polski) nie przepada się za jej mieszkańcami :P. Mam znajomą Thao z Hue, z centralnej części Wietnamu. Pytałam ją ostatnio czy można się zakolegować z Wietnamczykiem, bo ja odnoszę wrażenie, że zawsze rodzina będzie najważniejsza i nie ma mowy o bliskich przyjaźniach, wzajemnej pomocy, wsparciu, jeżeli nie jesteś z kimś spokrewniony. Hasło: „to członek mojej rodziny” otwiera wszelkie drzwi. Taki master key, klucz generalny. To przywiązanie do rodziny nie wynika jednak z miłości, jest raczej koniecznością, czysty pragmatyzm. Rodzina cię utrzymuje, opłaca ci studia, projektuje ci przyszłość. Swoboda ruchów jest bardzo ograniczona. Zawsze wypełniasz czyjeś polecenia. To niby dominuje na północy. 

Thao była od dziecka uczona przez mamę, żeby nigdy nie ufać ludziom z „północy”, ponieważ zawsze będą się kierować własnym interesem, nie są lojalni w przyjaźniach. Thao miała sporo problemów po przeprowadzeniu się do Ha Noi. Na przykład na targu, sprzedawczynie źle ją traktowały, ponieważ ma nieco inny akcent, używała innych zwrotów i ogólnie nie była zbyt ekspansywna. Tutaj natomiast trzeba być bardzo pewnym siebie, wręcz aroganckim gburem. Ona tego nie potrafiła, ponieważ została zupełnie inaczej wychowana. 

Właśnie to wszechobecne chamstwo (stosując wyrażenia z mojej wschodnioeuropejskiej kultury) najbardziej utrudnia mi życie. Każdy zważa tylko na swoje sprawy, pojęcie empatii jest czymś zupełnie nieznanym i obcym. 

Normalne jest, że ludzie wylewają do rynsztoków brudy z wiader (też tak powinnam robić, bo ciągle mi się syfon zatyka). Oczywiście rynsztok przylega do jezdni, po której poruszają się motocykle, w tym i ja na moim rowerze. Kiedyś jakaś baba wylała całe wiadro pomyj prosto na moje nogi. Bo niby po co się upewniać czy ktoś właśnie nie jedzie ulicą? Przecież muszę kubeł opróżnić! Ja naprawdę nie spodziewam się wiele po ludziach tutaj, ale czasami już nie mam ochoty wiecznie się z nimi użerać. Statystycznie dziwnych ludzi spotkasz wszędzie, tutaj mam jednak wrażenie, że ich częstotliwość występowania jest jakaś większa, albo moja tolerancja na nich jest już zerowa. 

Mieszkam w domu, do którego prowadzi wąska dróżka, ma jakiś dobry metr szerokości. Ostatnio wyjeżdżam rano na rowerze, a tam kolo zaparkował swój skuter na środku dróżki. Pokazuje więc, żeby go przesunął, bo przecież się nie zmieszczę, ale on miał to raczej daleko, tylko się o niego oparł imitując jakiś ruch. No więc musiałam się przeciskać jak przez ucho igielne. 

To samo jest zresztą na ulicy. Pisałam o stanie wojny już setki razy. Naprawdę trzeba być mocno skoncentrowanym, żeby wsiąść na jakikolwiek środek transportu. Ostatnio wjechał we mnie koleś na skuterze. Byłam nieco zaspana, autobus zablokował mi drogę a tu nagle ni stąd ni zowąd drogą jednokierunkową jedzie skuter. Wszystko jest dozwolone. Najśmieszniejsze jest to, że mnie nie ominął, co powinien był zrobić, tylko zatrzymał się i zaczął, praktycznie jak panienka, piszczeć. Koleś na oko ponad 40letni! Ja nie miałam już szansy go ominąć i w niego wjechałam, oczywiście to nie była moja wina. Na szczęście nic się nie stało, nawet się nie wywróciłam. Od razu pojechaliśmy w przeciwnych kierunkach. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, co przed chwilą zaszło i tylko zaczęłam się śmiać. Normalnie koleś się scykał!  

Nie ma dnia, żebym nie widziała przewracających się skuterów. Wtedy wszyscy szybko wstają, trochę się otrzepują i jadą dalej. Największe wyzwanie: jechać przed siebie. Żadne inne przepisy nie obowiązują. Ja też nie czuję się zobligowana do „racjonalnych” zachowań, które czasami mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Na przykład czekanie na zielone światło. Co z tego, że będzie zielone, jak inni kierowcy mają na to wyrąbane i czasami bezpieczniej przejechać na czerwonym. Dość często zdarza mi się wyprzedzać skręcających w prawo z prawej strony. To też jest błyskotliwe zachowanie. Nie wszyscy sygnalizują swoje zamiary, jeżeli więc chciałabym szybko odbić w lewo, (żeby nie wjechać w skręcającego) to ktoś jadący za mną mógłby we mnie wjechać. A tak, to przyśpieszam i zataczam duży łuk z prawej. 

Walczyć też nieustannie trzeba podczas robienia zakupów. Jeżeli nie chcesz dać się oskubać to nic innego Ci nie pozostaje. Czasami tęsknię za karteczką z ceną, to takie banalne. Nie zawsze jednak sprzedający chcą się targować. I tyczy się to również innych Wietnamczyków. Ostatnio byłam na targu z Thao i ceny, które jej proponowali nie tak bardzo odbiegały od tych, które ja płacę. Gdy chciała je obniżyć mało kto szedł na ugodę. 

Aby tutaj normalnie przeżyć trzeba stosować strategię pt.: „Mam-na-wszystko-wyrąbane”, niczym się nie przejmować, niczego nie brać personalnie, nie wkręcać się w rozpamiętywanie przykrych sytuacji. To i tak nic nie zmieni, tylko człowiek się gorzej poczuje. Mnie nie zawsze to wychodzi.

Ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że otoczenie zewnętrze naprawdę determinuje nasze samopoczucie, w większej mierze niż wcześniej myślałam. Brakuje mi tutaj parków, miejsc, w których można odpocząć i wyluzować. Brakuje mi spokojnych spacerów, podczas których nikt nie będzie mnie zaczepiał, ani komentował tego, co robię. Tutaj się nie spaceruje, w ogóle się nie chodzi. W końcu masz skuter. Dlaczego masz się męczyć i przejść 300 metrów, jak możesz podjechać? To nic, że z parkowaniem zejdzie ci dłużej. Gdy mówię ludziom, że jeżdżę na rowerze, to mnie biorą za jakąś Supermenkę: przecież ja jestem taka silna! Ostatnio idąc do ambasady postanowiłam, że zsiądę z roweru i go poprowadzę wzdłuż placu przylegającego do mauzoleum Ho Chi Minha, przy okazji trochę pospaceruję i popatrzę co robią inni. Większość ludzi dziwnie się we mnie wpatrywało, ktoś zapytał, co stało się z moim rowerem: pewnie musi być zepsuty. 

Żółknę. Ale to chyba od ciągłego jedzenia mango: w końcu ma dużo beta karotenu. Mam nadzieję, że nie obudzę się pewnego dnia ze skośnymi oczami! Co prawda moja twarz jest bielusieńka, wszystkie dostępne tutaj kosmetyki (nawet te „zachodnie”) mają funkcję: Whitening! Wszyscy biorą mnie za dwudziestolatkę, bo przecież mam taką śliczną, śnieżnobiałą cerę! Zawsze podkreślam, że mam 24 lata, według wietnamskich standardów to nawet 25 (bo wliczają dla laski okres prenatalny). Im jesteś starsza, tym większy szacunek ci okazują.

A poza tym wszystko wporzo! :P:P:P Zbliża się Nowy Rok! Muszę więc naprawić hamulce w rowerze i skleić buty, co by „na czysto” w niego wkroczyć!

1 komentarz:

  1. Też muszę sobie skleić buty.:D Obawiam się, że wrócisz do Polandii ze skośnymi oczami...:(

    OdpowiedzUsuń