Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

poniedziałek, 12 grudnia 2011

13.12.2011 - Wtorek

Jan Twardowski
KIEDY MÓWISZ

Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz ze kochasz

Już kilka razy ten wiersz wyciągał mnie z kłopotów. Ostatnio dość często powtarzałam sobie wers z zamykanymi drzwiami i otwieranym oknem. Czas więc napisać coś więcej o moim życiu tutaj. Przyjechałam z AIESEC-iem. Bardzo przypadkowo wybrałam Wietnam. Zrekrutowałam się do AIESEC-u na czwartym roku, ponieważ chciałam pojechać do Ameryki Południowej. Takie moje marzenie życiowe, może kiedyś się spełni. Na razie jeszcze nie udało mi się go zrealizować. Nie znalazłam żadnej ciekawej oferty, więc wyjechałam do Mołdawii uczyć polskiego. Było to dość ciężkie doświadczenie, ale naprawdę wiele się nauczyłam i poznałam wspaniałych ludzi. Do Mołdawii wróciłam po kilku miesiącach, aby zebrać materiały do mojej pracy magisterskiej („Problemy i przyszłość Polonii w Mołdawii na przykładzie Stowarzyszenia Polski Dom w Bielcach”). W tym roku z Erasmusa wyjechałam jeszcze do Hiszpanii więc nadal żyłam sobie beztrosko i balowałam (żeby nie było, w przerwach od flamenco pracowałam w czymś w rodzaju Domu Kultury). Wraz ze znajomą Kasią postanowiłyśmy, że po studiach jeszcze nie chcemy zaczynać „normalnej” pracy, więc wyjeżdżamy w świat. Zupełnie przypadkiem, robiąc sobie żarty powysyłałyśmy nasze profile do Azji (Kasia jest teraz w Kirgistanie), w końcu brzmi to dość absurdalnie. Żadna z nas nie miała większego pojęcia o kraju, w którym obecnie mieszka. Dopiero teraz, po dobrych dwóch miesiącach, dociera do mnie, że jestem w Wietnamie. I czasami się pytam: „O matko! Co ja tutaj robię?!”

Na miejscu okazało się, że praktyka znacznie odbiega od moich wyobrażeń. W grę wchodzą olbrzymie różnice kulturowe. Według opisu oferty miałam pracować od poniedziałku do piątku. To w teorii. W praktyce kazali mi pracować też w soboty i w niedzielę (z wolnym poniedziałkiem). Od razu (po pierwszym tygodniu) zrobiłam aferę mówiąc, że nie ma opcji: nie przyjechałam tutaj harować! Zaczęłam więc walczyć o wolną niedzielę. Co jak co, ale w niedzielę ani mi się śni przychodzić do roboty. Oprócz tego stwierdziłam, że chcę więcej zarabiać itp. Przepracowałam cały miesiąc zanim dali mi wolną niedzielę. Mimo wszystko miałam nadzieję, że następny miesiąc będzie już lepszy. Jakoś końcem listopada szkoła się ze mną skontaktowała, żeby mnie poinformować, że w sobotę mam pracować godzinę dłużej. Odpisałam, że ani mi się śni i żebyśmy nie zaczynali tej dyskusji na nowo, bo i tak idę im na rękę i zgodziłam się pracować w sobotę. Później dostałam maila od AIESEC-u, że musza porozmawiać ze mną na temat mojego „podejścia do pracy”. No i to było o tę jedną kroplę za dużo. Wkurzyłam się niesamowicie. W dodatku napisali, że musimy się spotkać w trójkę, tzn. szkoła, AIESEC i ja. Gdy ja miałam problem na samym początku to nigdy nie doszło do wspólnego spotkania, pomimo wielokrotnych sugestii z mojej strony. Zawsze wszyscy knuli za moimi plecami i byłam tylko informowana o decyzjach, które zostały podjęte bez mojego udziału, zupełnie nie do zaakceptowania. Cały czas AIESEC grał przeciwko mnie. Po prostu ogólna żena, targ niewolników, a nie organizowanie wymian. Gidy powiedziałam, że odchodzę, i że przegięli z tym "podejściem do pracy", to nagle się okazało, że szkoła ma pokryć koszty wizy itp, a tak na prawdę to oni chcieli mnie pochwalić, a nie wytknąć problemy. No comment.

W ubiegłym tygodniu zerwałam umowę. Teraz jestem tutaj „na własną rękę”. Nie spodziewałam się takiego obrotu. Normalnie jestem w Wietnamie, znalazłam tutaj mieszkanie (z pomocą Q), sama znalazłam nową pracę, kombinuję, żeby przedłużyć wizę. Dlatego też trochę byłam nieobecna na blogu, bo autentycznie miałam sporo rozkmin co tu robić, jak to wszystko ogarnąć i czy w ogóle dam radę. Nie chciałam dawać się wykorzystywać, a jeszcze nie nadszedł czas, żeby wracać do Polski. I sądzę, że „dam radę”, trochę wszystko się pokomplikowało, ale właśnie Bóg „otworzył okno” i chyba wchodzę na nowo! Jak na razie wszystko jest na dobrej drodze. Oczywiście nieco panikowałam w tym czasie, na szczęście mogłam liczyć na wsparcie innych. Tak czy owak w sobotę usłyszałam w szkole, że mogę nadal dla nich pracować, już niezależnie od AIESEC-u i że możemy ustalić na nowo moje zarobki i godziny. Powiedziałam tylko, że od poniedziałku zaczynam nową pracę.

W Wietnamie uczę się walczyć o swoje. Niczego się nie dostaje na wstępie, tak po prostu, z „dobrej woli”, bo na coś zasługujesz. Wszystko musisz sobie wywalczyć. Nie można pokazywać słabości, bo w myśl przysłowia „dasz palec, wezmą rękę” tutaj razem z obojczykiem :P. 


Więc pamiętajcie: 
Nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia!

2 komentarze:

  1. Czyli mówisz, że pokazałaś ajsekowej sekcie środkowy palec będąc na drugim końcu świata? Baba z jajami :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Andź, mówiłam Ci to setki razy, że jesteś moim guru!:) Dalej trzymam za Ciebie kciuki! Bardzo dobrze postąpiłaś. Mam nadzieję, że ajsekowej sekcie jest choć trochę głupio, bo się skompromitowali.

    OdpowiedzUsuń