Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

piątek, 30 grudnia 2011

30.12.2011 - Piątek

W Polsce nie piłam kawy. Po prostu nigdy mi nie smakowała, a czasami czułam, że robię się bardziej senna niż pobudzona. Tutaj jest zupełnie na odwrót. Powoli staję się nałogowcem. Dzień bez kawy jest dniem straconym! Uwielbiam delektować się jej mocnym smakiem, co więcej, naprawdę daje niezłego kopa. Już samo parzenie jest częścią rytuału: do szklanki wlewam skondensowane mleko, następnie do metalowego filtra wsypuję zmieloną kawę i zalewam wrzątkiem. Wody należy jednak wlać tylko troszkę. Kawa musi zwilgotnieć. Po chwili dopiero można dopełnić filtr po brzegi i nałożyć pokrywkę. Szklanka napełnia się czarnym napojem kropelka po kropelce. Już wtedy czuję intensywny aromat i niecierpliwie wyczekuję tego kluczowego momentu, w którym filtr będzie już pusty. Skondensowane mleko sprawia, że kawa jest bardzo słodka i de facto nie potrzeba już żadnego ciacha, ani innych słodyczy, o które tutaj raczej ciężko [wietnamskie wcale nie są słodkie i mi nie smakują, zostają więc same „zachodnie”]. W lecie kawę pije się z lodem, teraz „na gorąco”.
 
Nie pochwaliłam się ostatnio, że mam już nową wizę. Każdy może otrzymać 3-miesięczną wizę wietnamską (takową dostałam przed wyjazdem w Warszawie). Następnie można ją przedłużyć o miesiąc, a później należy wyjechać z kraju i ponownie do niego wlecieć wykupując nową na lotnisku. Istnieje jeszcze inna opcja: zlecenie załatwienia wszelkich papierów biurowi podróży, wtedy nie trzeba wyjeżdżać: taka usługa kosztuje około 200 dolców.

Dostałam zaproszenie na wietnamskie wesele. Nie chce mi się jechać, ale co tu począć? Żeni się bliski znajomy mojej wietnamskiej rodziny, no a rodzinie się nie odmawia :P. Droga do miasteczka tego kolesia ma nam zająć przynajmniej 3 godziny w jedną stronę: wyruszamy rano a wracamy wieczorem. Już nie mogę się doczekać [czyt. ironicznie:P]. Z drugiej strony, może jednak warto wziąć udział w takim wydarzeniu? A nuż coś zabawnego się wydarzy! Nie wiem, czy u nich też się biją :P. Zresztą tutaj nie ma znaczenia czy się zjawisz czy też nie (bo np. jesteś chory, pracujesz czy jakaś inna wymówka) i tak kopertę musisz dać:P. W przeciwnym razie od razu zostajesz zaklasyfikowany jako skąpiec i prostak.Wietnamskie wesela to okropne nudy. Wszystko kręci się wokół jedzenia. Na „imprezę”, a raczej megaspęd przychodzi ok. 200 osób: rodzina, znajomi, sąsiedzi. Wszyscy jedzą i piją, schodzi im tak z 2 godziny, a potem się rozchodzą. Nie ma tańców, czasami jest karaoke. Tutaj wszyscy uwielbiają śpiewać. Nie ma selekcji kto może a kto nie:P Zachęca się każdego, aby dał popis swoich umiejętności bądź ich braku.  

Często organizowane są dwie imprezy w rodzinnych miejscowościach pana młodego i panny młodej. Oboje mają wtedy swoich gości.
Każda para młoda, którą spotkałam, jest i tak najbardziej podekscytowana wspólną sesją fotograficzną. Odbywa się ona (a raczej odbywają, bo jest ich kilka) PRZED weselem, przynajmniej 2 tygodnie wcześniej. Koleś, który się żeni chwalił już się zdjęciami dobre 3 tygodnie temu. Przeglądałam również zdjęcia innej kuzynki, która też jeszcze nie wyszła za mąż. Miała kilka sesji plenerowych w różnych stylizacjach: w Ha Noi, na łące, przy drzewach, w pałacyku itp.. W sumie naliczyłam 6 różnych sukienek, dominowały białe: jedna była czerwona. Sukienki nie należały do niej, były własnością studia fotograficznego. W końcu zdjęcie w Azji to podstawa! 

Tak czy owak, spróbuję! Może nie będzie tak źle :P Przynajmniej wyjadę na chwilę z Ha Noi.

1 komentarz:

  1. Jedź na wesele, koniecznie, tylko nie zrób rozróby tam! A potem zdaj relację, bo to może być ciekawe ;)

    OdpowiedzUsuń