Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Co ma Konfucjusz do jazzu?

Już od ponad dwóch miesięcy chodzę na lekcje tańca, a dokładniej na jazz. Prowadzi je John, Viet Kieu czyli Wietnamczyk zza morza. Wychował się w Kanadzie a teraz wrócił do „kraju przodków”. Okazuje się, że jest lokalnym VIPem, ponieważ jurorował w wietnamskiej edycji You Can Dance (a dokładniej: So You Think You Can Dance, pełna nazwa, identyczna jak w Stanach). Cotygodniowe zajęcia opierają się na stałym schemacie. Na początek rozgrzewka, później przeróżne figury a na koniec układ taneczny do konkretnej piosenki (zmieniana jest co miesiąc). Na rozgrzewkę składają się 4 piosenki. I za każdym razem są to IDENTYCZNE piosenki i za każdym razem powtarzamy IDENTYCZNY zestaw ćwiczeń. Ostatnio wyszłam na piwo i w pubie akurat rozbrzmiewał Justin Timberlake (rozgrzewkowy pewniak) i aż musiałam się powstrzymać, żeby nie zacząć rozciągać się od lewej do prawej nogi. Ja rozumiem powtórzyć coś dwa, trzy razy, ale na litość, na pewno nie dziewięć i w nieskończoność! Zapewne jutro będzie jednakowo, czyli po raz dziesiąty. 

Znajoma Donika (Słowaczka) prowadziła Zumbę w klubie fitness, do którego uczęszczałam w ubiegłym roku. Wcześniej pracowała w Europie. W Wietnamie narzekała na nudę. Nie lubiła powtarzania właśnie. Co tydzień musiała powtarzać te same piosenki i co najwyżej mogła dodać jedną nową. Jeżeli poniosło ją z innowacjami to po zajęciach ustawiała się do niej kolejka Azjatek (Wietnamek, Koreanek czy też Japonek) proszących o „stare, znane” układy. Dla niej w takiej ugładzonej Zumbie brakowało energii i żywiołu.
Jednym z powodów, dla których zrezygnowałam z klubu fitness (i przerzuciłam się na Chodakowską;) była powtarzalność właśnie. Po siedmiu miesiącach regularnego uczęszczania na zajęcia miałam ich najnormalniej w życiu dosyć. Znałam dokładnie ćwiczenia i ilość powtórzeń. Już od pierwszych minut odliczałam czas do końca. 

Powtarzanie jest tutaj podstawową metodą edukacyjną. Powtarza się na każdym etapie nauczania: od przedszkola po uniwersytet. Twoje podstawowe zadanie to powtórzyć za autorytetem i zapamiętać. Wiedza raczej nie pochodzi z doświadczenia, jest przekazywana z góry i to olbrzymiej góry. Dystans między nauczycielem a uczniem jest olbrzymi. 

I to powtarzanie właśnie przejawia się praktycznie na każdej płaszczyźnie życia codziennego. Chociażby od takich banałów jak słuchanie tych samych piosenek dziesiątki razy pod rząd. Zbliża się Nowy Rok, za niedługo nie usłyszy się niczego innego niż Happy New Year ABBY a z okazji wietnamskiego Nowego Roku Tet (wypada na przełomie stycznia i lutego) wszędzie będzie rozbrzmiewać Teteteteten zoj (polecam teledysk). 

Nie wiem, czy istnieje większa władza niż system edukacyjny właśnie. Dzięki niemu można kontrolować całe społeczeństwo od postaw wlewając w młode i chłonne umysły ideologiczne mieszanki przy pomocy identycznych narzędzi. 

Z moimi przedszkolakami spędzam praktycznie cały dzień. Mam przerwę podczas porannej gimnastyki (wszystkie grupy ćwiczą razem) i popołudniowej lekcji prowadzonych przez Wietnamską nauczycielkę Panią Hoa. Gimnastyka, jak można się domyślić, każdego dnia wygląda identycznie. Te same ćwiczenia, ta sama kolejność. Kiedyś Pani Hoa wyjechała na wieś w rocznicę śmierci ojca więc zastępowałam ją podczas ćwiczeń i dzieci zupełnie nie mogły za mną nadążyć. Ba! Nawet nie chciały powtarzać czegoś nowego. Znają tylko jeden możliwy sposób ćwiczeń. 

Podczas zajęć wietnamskich dzieci głównie ćwiczą pisanie. W typowej wietnamskiej szkole podstawowej będą każdego dnia spędzać długie godziny aż wreszcie opanują kaligrafię do perfekcji. Wietnamskie pismo robi wrażenie. Wystarczy wziąć na wyrywki jakiś zeszyt i można zrobić wielkie oczy ze zdziwienia i podziwu. Jak to w ogóle jest możliwe, żeby tak pięknie pisać? Ale czy akurat perfekcyjne literki przyczyniają się do zrównoważonego rozwoju dziecka? Na pewno nie wolno przesadzać.  

 Każdy dzieciak z wietnamskiej podstawówki potrafi tak pisać! Ile wysiłku muszą w to włożyć można poznać po ich błękitnych od atramentu dłoniach.

Podczas wietnamskich zajęć liczy się efekt a nie sam proces. Nieważne, że dzieci wyrywały sobie kredki z rąk i żadne z nich nie odłożyło ich na właściwe miejsce, ale liczy się piękny obrazek. Pokolorowany (samemu się raczej nie rysuje) w konwencjonalne barwy, najlepiej bez wyjeżdżania za linię. Zdarza się, że podglądnę przypadkiem, że Pani Hoa pomaga dzieciom kolorować. Jeżeli już im się nie chce, albo się znudziły, albo efekt będzie zbyt mizerny Pani Hoa wkracza do akcji. Bynajmniej nie motywującym słowem i zachętą, ale własną kredką. I na koniec cudny obrazek jest, a jakże! 

Dzieci nie uczy się rozwiązywania problemów, bo to wymaga myślenia, szukania alternatywnych opcji. Umysł powtarzający takowych funkcji raczej nie przejawia. Wyobraźcie sobie zdziwienie na twarzy Pani Hoa, kiedy zaskoczona mówi mi, że ja przecież mam w klasie tylko dwie gumki do mazania a dzieci jest ośmioro więc dla każdego nie starczy. Wytłumaczyłam jej, że chcę, żeby dzieci dzieliły między sobą materiały i gdy czegoś potrzebują mają o to prosić siebie nawzajem. 

I trudno się dziwić ludziom, że potrzebują silnego szefa, który im będzie dokładnie określał zakres obowiązków. Tak to tutaj działa. Każdemu trzeba dokładnie powiedzieć co i w jaki sposób ma robić, w przeciwnym razie nic z tego nie będzie. I gdy pojawia się problem typową wietnamską reakcją będzie jego omijanie. Nie wynika to z lenistwa czy ignorancji a raczej z niewiedzy. Jak już wspomniałam rozwiązanie problemów wymaga przeróżnych umiejętności analitycznych i abstrakcyjnego myślenia, które będzie projektować możliwe rozwiązania i ich konsekwencje. A w jaki sposób można się tego nauczyć, jeżeli wszystko co robisz w szkole to powtarzanie za nauczycielem i pisanie krągłych literek? 

Obok powtarzania kolejnym kluczowym słowem na „pe” jest posłuszeństwo. I też związane z Konfucjuszem. Elita miała się uczyć jak prawidłowo rządzić ludem a lud miał się uczyć jak dać się należycie sobą rządzić. Uczą nas więc wybrańcy a dystans między nami jest nie do przejścia i nawet nikomu na myśl nie przyjdzie, żeby chcieć go zredukować. Taki jest niebiański porządek i basta. Konfucjanizm dążył do zbudowania idealnego społeczeństwa poprzez przestrzeganie obowiązków wynikających z hierarchii społecznej, z rygorystycznego zachowania tradycji, ładu i porządku.

Pamiętam, gdy jeszcze na studiach czytałam teksty Hofstede dzielącego kultury na kolektywne i indywidualistyczne. W kulturze o orientacji indywidualistycznej dobro jednostki stawia się na pierwszym miejscu, orientacja kolektywna priorytetowo traktuje dobro ogółu, grupy. Oczywiście wielki znawca kultur Azję pakuje do wora kolektywizmu. Gdy pierwszy raz zamieszkałam w Wietnamie byłam zszokowana, że np. podczas wypadku drogowego nikt nie udziela pomocy poszkodowanym. Owo dobro ogółu w niemalże każdej codziennej interakcji zdawało się być jakąś dyrdymałą wyssaną z palca. Każdy myślał o swoim nosie, własnym interesie i potrzebach. Zapomnij panie Hofstede o kolektywizmie, którego motywem jest dobro ogółu. Co nie oznacza wcale, że w Azji nie ma się do czynienia z identycznymi dla wszystkich członków grupy zachowaniami. Wynikają one z masowej edukacji, która reprodukuje jeden możliwy wzorzec obywatela i w ten sposób pozbawia ludzi nawet możliwości pomyślenia alternatywy. To, że ludzie przejawiają identyczne zachowania nie jest tożsame z realizowaniem celów grupowych a świadczy raczej o niezwykle skutecznej indoktrynacji. Koniec końców ludzie podejmują jednakowe wybory, ponieważ takie właśnie zachowanie jest dla nich jedyną możliwą do pomyślenia opcją. Innej drogi po prostu nie ma.

Wpis sponsorowany przez chipsy z batatów, jackfruita i selera. A miała być Chodakowska!

4 komentarze:

  1. Ciekawe obserwacje i wnioski, a ponoć to nasz system edukacji nie uczy myślenia. Za to pismo rzeczywiście robi wrażenie, wygląda jak wydrukowane.

    Tenzoj! Słyszałam go setki razy kiedy pracowałam z Wietnamczykami. Zdziwiłam się trochę, kiedy dowiedziałam się, że to piosenka noworoczna, bo śpiewali ją w lipcu :P

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie masz wrażenia, że gdyby rodzice tych dzieci uczyli je w domu samodzielnego myślenia, to wtedy zachowywałby się inaczej? Pewnie powiesz, że rodzice byli wychowywani według tego samego schematu, ale schemat ten przecież skądś się wziął... Czy to kwestia edukacji czy może jednak czegoś innego co uwidacznia się także w edukacji? Ot, tak do przemyślenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Filozofia życiowa, w dużej mierze osadzona w tradycji konfucjańskiej, przekazywana jest między innymi przez edukację. Będzie to jeden z wielu czynników więc się z Tobą zgadzam. Mam znajomą ekspatkę, która twierdzi, że jeżeli będzie mieć dzieci do spokojnie do siódmego roku życia może je posłać do Wietnamskiej szkoły, bo tam nauczą się dyscypliny a całą resztę (krytyczne myślenie, umiejętności społeczne itp) nauczy dzieciaka w domu. Można więc i tak, ale trzeba być świadomym procesu wychowania. Ja szczerze podziwiam moje przedszkolaki, bo pochodzą głównie z wietnamskich rodzin i to, czego już się ze mną nauczyły często jest sprzeczne z tym, co obserwują każdego dnia w swoim środowisku i mimo wszystko dalej się starają (np. czekanie na swoją kolej, używanie zwrotów grzecznościowych, etykieta stołowa, praca w grupie i dzielenie się obowiązkami, przejmowanie odpowiedzialności za zadanie, realizowanie własnych pomysłów, wychodzenie z inicjatywą itp).

      Usuń
  3. 21 yr old Quality Control Specialist Kleon Ruddiman, hailing from Sioux Lookout enjoys watching movies like Pericles on 31st Street and Knitting. Took a trip to San Marino Historic Centre and Mount Titano and drives a Prelude. YOURurl.com

    OdpowiedzUsuń