Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

piątek, 23 sierpnia 2013

24.08.2013 - Sobota


Popadam chyba w pracoholizm. Przeżyłam pierwszy tydzień w pracy z dziećmi a lekko nie było. Mam dziewięcioosobową grupę. Szóstkę dzieci uczyłam popołudniami w ubiegłym roku a trójka jest nowa. Pierwsza dziewczynka (matka Wietnamka, ojciec Nowozelandczyk) cały czas płacze i nie chce się podporządkować do panujących reguł (a uwierzcie mi, potrafię być wymagająca). Drugi chłopczyk (rodzice z Pakistanu) nie mówi po angielsku, jest malutki i chudziutki i już na sam widok jedzenia zaczyna płakać i/lub wymiotować. A trzecia dziewczynka ma rodziców po rozwodzie, bawi się sama i jest chyba niedosłysząca, bo nie reaguje an moje komendy a jak coś mówi to krzyczy. Jutro (w niedziele rano!) wywiadówka więc wypadam teren. 

[A jeszcze wcześniej nie napisałam, że po powrocie z Polski praktycznie cały tydzień przespałam i delektowałam się słodkim nic nie robieniem. I było mi błogo i cudownie. Chyba jeszcze nigdy w życiu sobie na takie lenistwo nie pozwoliłam. Moją wymówką był jet lag, bo przecież zmieniłam strefy czasowe i mój organizm potrzebował trochę czasu, żeby się dostosować. W dodatku pora deszczowa do moich ulubionych nie należy. Posiadam chyba detektor deszczu i przed każdą ulewą zasypiałam]. 

I dzisiaj mam wolne. Wreszcie wymarzona sobota. Pracowałam praktycznie od rana do wieczora a to dlatego, że na samym początku jest najwięcej do zrobienia. Cały czas urządzam swoją klasę. Zrobiłam małą rewolucję i kazałam złożyć duże, drewniane drzwi oddzielające jedno pomieszczenie od największej sali, której część zajęłam powiększając w ten sposób moją klasę. Wreszcie nie muszę się gnieść w malutkiej klasie i mam potrzebną dla dzieci przestrzeń. Zaaranżowałam siedem kącików, w których dzieci mogą się bawić: mata, kącik artystyczny, domowy, matematyczny, do pisania (writing center), sensoryczny (z plasteliną) i książkowy. I teraz właśnie staram się dostarczyć niezbędne materiały i je uporządkować naklejając etykietki na koszyczkach i półkach, aby dzieci mogły bez problemów wszystko odłożyć na właściwe miejsce. 

Do tego projektujemy plakaty i uczymy się panujących reguł. Po przyjściu do przedszkola dzieci przyklejają swojego ludzika z alfabetu (którego wcześniej pokolorowały i nakleiły swoje zdjęcie: Alphablocks, seria BBC do nauki czytania) na liście obecności (attendance chart). Przeklejają go na drzwiach i porządkują pod obrazkami: „chłopcy” – „dziewczynki”. Kolejna czynność to wybranie „funkcji” (classroom jobs). Dzieciaki pokolorowały pociąg i na każdym wagoniku mają obrazek z konkretną funkcją. Przeklejają swoje imię z wagonika pasażerskiego na inne towarowe. Na lokomotywie jest pierwsze dziecko w linii (Line leader), kolejne wagoniki to: lider kółeczka (circle time leader), zmieniacz daty (calendar changer), meteorolog (weather forecaster), łamacz wzorców (pattern challenger: powtarzamy sekwencję z superbohaterami: np. batman, batman, spiderman, superman, robin i dzieci wybierają kolejną kartę), przekąskowy pomocnik (snack helper), nadzorujący mycie zębów (superhero tooth), baśniarz (storyteller: przed leżakowaniem czytamy bajkę) i ostatnie dziecko w linii (caboose, czyli ostatni wagonik). Muszę jeszcze dołożyć inspektora (classroom inspector), który będzie sprawdzał, czy wszystko jest odłożone na właściwe miejsce i krzesełka są zasunięte.

Tak więc sporo jest nowości dla dzieciaków do opanowania, ale wierzę, że jak się już ich nauczą, to część moich obowiązków przejmą sami. Już ładnie się pytają ustawiając w rządku: czy możemy iść? (pierwsze dziecko pyta się ostatniego, które ma dopilnować, żeby każdy równo stał i czekał). 

Dzieci schodzą się od siódmej rano i bawią się w kącikach. Później wychodzą z innymi dziećmi przed budynek i ćwiczą (to takie azjatyckie). Wszystkie stoją w rządkach (na narysowanych obrazkach: to też był mój pomysł;) i równo wymachują rękami i nogami. Potem już je przejmuję i oprócz godziny wietnamskiego nie mieszają się z innymi grupami ani nauczycielkami. W ubiegłym roku było zupełnie inaczej, co mnie niesamowicie wkurzało. Myjemy ręce i jemy śniadanie. Zanim zaczniemy dzieci siadają przy stole obok patyczków ze swoimi imionami, które następnie wkładają do kubeczka (put your name in please). Razem liczymy do dziesięciu w różnych językach. Na razie znamy dobrze tylko angielski i wietnamski. Ryu uczy nas po japońsku, ja po hiszpańsku a z czasem i poznają polski. Po śniadaniu mamy kółeczko. Śpiewamy, sprawdzamy kalendarz, pogodę, wzory i odszyfrowujemy poranną wiadomość, trochę gramy. Następnie wychodzimy na dwór. Po zabawie na świeżym powietrzu przekąska. Rytuał podobny do śniadania, dodatkowo gramy i dopiero jak dziecko coś zgadnie czy też zrobi dostaje przekąskę (np. nawlecze rurki na linkę, zgadnie zagadkę, wymieni jakieś słowa w kategoriach np. zwierzaki domowe, środki transportu czy też odgadnie literkę i liczbę). Kolejny etap to główne zajęcie: czyli jakaś bajka, albo malowanie, czytanie, pisanie itp. Jak skończymy to jemy lunch. Po lunchu mycie zębów i baja a na koniec leżakowanie. Trója dzieci nie chce zupełnie spać i widzę jak się wiercą, więc muszę im zawsze wynaleźć jakieś zajęcie. Po spaniu pobudka i kolejna przekąska a po niej godzina wietnamskiego. Na koniec ostatnie piosenki w kółeczku na macie i zabawa w kącikach aż do odebrania przez rodziców, albo i niańki. Tak oto wygląda mój dzień. Wszystko muszę skoordynować i nauczyć ich właściwego wykonywania każdej z wcześniej wymienionych czynności. 

I kto by pomyślał, że kiedyś zostanę przedszkolanką w Wietnamie? Lubię to! Mam regularny tryb życia, posiłki i kończę najpóźniej o 16.30. Teraz czekać tylko na pierwsze wakacje i pierwszą podróż. Najwcześniej w grudniu, później luty (2 tygodnie na wietnamski nowy rok) trochę wolnego w kwietniu i maju. A na koniec dwumiesięczny urlop. Co prawda w mojej szkole bezpłatny, ale jak ma się pracuje i zarabia, to zazwyczaj nie ma się czasu, więc na jedno wychodzi. A dla mnie lepiej na razie goło, lecz wesoło. Już postanowiłyśmy z Maraj, że wrócimy w lecie do Europy i przejedziemy z Francji przez Danię do Polski (ojciec Maraj jest Francuzem, matka Dunką). 

 Pierwszy dzień zabawy na dworze, dzieci jeszcze nie mają czapek przeciwsłonecznych. Jakoś to dla rodziców oczywiste nie jest. Na zewnątrz mogą krzyczeć do woli, a w sali używamy naszych "wewnętrznych głosów" (inside voices).

 Nowe pokolenie będzie już otyłe. Tylko dwójkę dzieci mam chudziutkich, reszta już już gruba. A w Wietnamie to powód do dumy a nie płaczu. Będę musiała zainterweniować i dzieci będą pić mleko bez cukru, nisko słodzone jogurty i żadnych czekoladowych batonów na przekąski, tylko krakersy.

 Nam Anh, bardzo bystry chłopiec, który zawsze pyta: "dlaczego?" Już nie raz nie wiedziałam jak mam odpowiedzieć, np. po śmierci dziadka: "jak to się dzieje, żywi ludzie zmieniają się w martwych?".

 Nowy dzieciak. Caspen testuje na ile jej pozwolę. Lekko nie jest. Tym bardziej, że większość tych dzieciaków ma w domu i niańki i pomoce tak, że są nieustannie obsługiwane i niczego z domu nie wynoszą. Na szczęście w moim rodzinnym domu nie było przelewek i od dziecka mieliśmy masę obowiązków a praca kształtuje charakter i pewnie bez tego nie mieszkałabym teraz gdzieś na krańcu świata.

 Bao, Ruy i Fahad bawią się na macie. Każdy kącik ma maksymalną ilość dzieci, które mogą się w nim bawić (kolorowe ludziki na ścianie, dzieciaki same wycinały i ustalały). Na ścianie jeszcze wisi kalendarz, zmieniamy też dni tygodnia, które są wypisane na "stawie z żabami" i każdego codziennie mała zielona żabka przeskakuje na nazwę kolejnego dnia.

 Bao Chau i My bawiące się plasteliną. W piątek mieliśmy "pokaż i opowiedz" (Show&Tell) podczas porannego kółeczka i dzieci przyniosły swoją ulubioną zabawkę: My trzyma swojego pluszaka.

 Tri bawiący się w kąciku kuchennym. Nawet nie wiecie jak długo mi zajęło znalezienie obrazka na plakietkę "home corner" naklejoną na ścianę, na której znajduje się zarówno i dziewczynka i chłopiec. Wszędzie oczywiście była sama dziewczynka. Ach ta dyskryminacja.

 Kącik książkowy. Obecnie największym powodzeniem cieszy się historia o koniu trojańskim. 

Teraz podstawa to znaleźć równowagę miedzy pracą a życiem osobistym. Pewnie jeszcze następny tydzień będzie bardzo męczący, bo mam sporo rzeczy do zrobienia a później powinno być już z górki. Miłej soboty życzę. Ja czuję się błogo i cudownie. Mam nową hennę na paznokciach, pewnie czeka mnie jeszcze masaż i kawa z Nguyen. Dzień zaczęłam od dwóch śliwek nałęczowskich w czekoladzie (oczywiście po śniadaniu;) i jest super:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz