Jutro wylatuję do
Jakarty. Dzisiaj mamy jeszcze w planach upiec bułeczki cynamonowe (cinnamon rolls).
Co prawda nigdy wcześniej ich nie robiłam, ale przepis zdaje się prosty i
powinnyśmy dać radę. Będzie okazja użyć „Kayu Manis” (słodkie drzewo, czyli
cynamon), którego korę w laskach można dostać na targu, jednakże nikt jej tutaj
nie używa. Tak samo jak i goździki. Dodaje się je do papierosów, a nie do
potraw czy też wypieków. Wczoraj mijałyśmy fabrykę czekolady „na eksport”.
Miejscowi nie mają więc okazji spróbować jak smakuje. Może kiedyś wyjadą za
granicę i wtedy dowiedzą się czym jest „indonezyjska” czekolada.
W poniedziałek wieczorem
pojechałyśmy z Rani do Tolai, małego miasteczku na południe od Palu. Rani
prowadziła tam zajęcia ze studentami, przyszłymi nauczycielami matematyki w
szkołach podstawowych, o etapach rozwoju dziecka. W środę po południu
wróciłyśmy do Palu. Jeszcze będąc w Tolai niemalże odliczałyśmy godziny, kiedy
będziemy mogły pojechać do Palu i wyliczałyśmy kafejki, w których zjemy desery.
Przez dwa dni nie miałyśmy prądu (od 7 do 18), do tego po porannych upałach
lało jak z cebra. Na szczęście po zajęciach odwiedził nas jeden ze studentów z
pudłem rambutanów, owoców wyglądem nieco przypominającym kasztany a
konsystencją winogrona. Chłopak był z Bali, a dokładnie jego rodzice pochodzą z
Bali, tak jak większość miejscowej społeczności. Sam siebie definiuje jako
Balijczyk. W Tolai można poczuć się jak na Bali. Wejścia do domów zdobią
symetryczne, kamienne bramy z wielorakimi wzorami. Na podwórkach znajduje się
labirynt ołtarzy i małych świątyń, u których podnóża codziennie składane są
dziękczynne ofiary. W powietrzu unosi się subtelny zapach kadzideł. Balijski
student czuje się jak ryba w wodzie na Sulawesi i właśnie na tej wyspie chce
spędzić resztę swojego życia wespół z przyszłą balijską żoną. Kandydatki
jeszcze nie ma, ale na pewno musi być Balijką, hinduistką. Na Bali „wraca” z
okazji rodzinnych uroczystości. Są to nade wszystko pogrzeby i wesela. Mieszkać
tam nie chce. Życie jest zbyt ciężkie, ludzie niestrudzenie pracują całymi
dniami. Na Sulawesi jest spokojniej, wolniej i lżej. Do tego może zakupić
więcej ziemi, na której stworzy własne Bali.
W Tolai przydomowe
hinduistyczne świątynie rzucają popołudniowy cień na meczety, których minarety
odbijają się w oknach kościołów. Mieszkańcy Tolai wytrwale wznoszą modły do
Bogów, pozwalając im harmonijnie współistnieć pod jednym niebem, z którego na
wszystkich, nie zważając na religię
zadeklarowaną w dowodzie, leje się codzienny żar.
W Indonezji każdy
podkreśla swoje pochodzenie. W codziennych konwersacjach przypadkowo
napotkanych ludzi jednym z pierwszych pytań jest: „skąd pochodzisz?”. Rani jest
z Sulawesi. Jej matka jest Kaili a ojciec Bugis. Nie mówi jednak w żadnym z
tych języków, trochę je rozumie. Codziennie używa indonezyjskiego. Indonezja to
kraj wyspiarski. W pierwszej kolejności wymieniasz swoją wyspę, a później
mniejszość etniczną, z której pochodzisz. Jest ich tutaj setki, oby jak
najdłużej.
Wracając samochodem z
Tolai do Palu kierowca wyjaśniał nam miejscowe wierzenia i rytuały.
Pokonywaliśmy kolejne kilometry po krętych, wąskich górskich drogach, aż minęliśmy
niepozorny most, który okazał się być sercem świata duchów. Jeszcze w
niedalekiej przeszłości, zanim przejechało się most, należało trzykrotnie
zatrąbić. Podczas wojny z holenderskim kolonizatorem w tym miejscu zginęło
bardzo wiele osób. I od tamtego czasu dwa światy: żywych i umarłych zdają się
przenikać i spotykać ze sobą zatracając wzajemne granice. Żywi, którzy mieli
okazję przejść na drugą stronę i wrócić, mówią, że w „sercu” jest niesamowicie
tłoczno a na jego czele stoi kobieta. Jeżeli w okolicy ktoś zaginie, jego
rodzina, nie zważając na religię, odprawia specjalny rytuał na moście. Po
upływie maksymalnie siedmiu dni zaginiony odnajduje się cały i zdrowy. Podczas
odprawiania rytuału należy założyć żółte ubrania. Przewodniczy człowiek z
wioski, który dokładnie wie, w jaki sposób go odprawić.
Zbliżają się wybory
prezydenckie. Kandydaci (na prezydenta i wice prezydenta) uśmiechają się na
jednym z kalendarzy. Skrót H. przed nazwiskiem oznacza, że panowie
pielgrzymowali już do Mekki. Dla kobiety to Hj. Można nim opatrzyć swoją
wizytówkę czy też uwzględnić w podpisie.
Informacja w naszym
pokoju hotelowym. Po pierwsze: nie pisz po ścianach i niczego nie naklejaj. Po
drugie: jedyną kobietą, jaka może Ci towarzyszyć jest Twoja żona. Po trzecie:
wyłącz telewizor przed pójściem spać. Strzałka wskazuje kierunek modlitwy.
Mekka na prawo.
Balijski student, który
przyniósł nam pudło świeżo zerwanych rambutanów. Owoc rośnie na drzewie jak
kasztany.
Droga z Tolai do Palu
jest modernizowana i można nią przejechać tylko w konkretnych godzinach. „Buka”
oznacza „otwarte”.
Policjanci grający w gry
planszowe z oczekującymi na otwarcie szlabanu kierowcami.
Droga w budowie: kurz i doły, czasami malownicze przepaście.
Obwoźna karuzela. Mężczyzna
pedałuje i napędza karuzelę, na której, w rytm muzyki, bujają się dzieciaki.
Chcę taką!
W arabskim sklepie (w
którym zaopatrzyłam się w węglowy Eyeliner prosto z Arabii Saudyjskiej za
jedyne 1,5$ ;) Rani wybiera perfumy. Sprzedawca przelewa je z dużych,
metalowych butelek do malutkich flakoników. Dostępne są wszelkie zapachy, od
Hugo Bossa po Dolce&Gabanę, oczywiście bez alkoholu. Muzułmanom nie tylko
nie wolno pić, ale i używać, chociażby „zewnętrznie”.