BAMBUSOWY MAGIK
W kambodżańskiej
prowincji Mondulkiri postanowiłam wybrać się na dwudniową wędrówkę po dżungli.
Byliśmy w czwórkę: ja, Natalie, Octavio oraz Hong, nasz przewodnik należący do
mniejszości etnicznej Phnong. Hong bardzo dobrze mówi po angielsku i chętnie odpowiadał
na nasze pytania snuł nieskończone opowieści.
Hong ma 32 lata. Ożenił
się w wieku 20 lat, żona jest od niego o rok młodsza. De facto to rodzice
wybrali dla niego partnerkę. Stwierdzili, że właśnie z tą dziewczyną powinien się
ożenić. Znali się od dziecka, razem bawili się i biegali po wiosce. Rodzice
zadecydowali, Hong odpowiedział: „ok., nie ma problemu” (ok., no problem).
Hong ma szóstkę dzieci.
Trzy córki i trzech synów. Najstarsza córka ma 11 lat a najmłodszy syn 5
miesięcy. Zapewne kolejne dzieci to tylko kwestia czasu. Jego siostra ma
dziesiątkę a kuzynka jedenaścioro! W wiosce mieszka 109 rodzin. Cała populacja liczy
997 mieszkańców. Na jedną rodzinę przypada więc średnio 9 osób. Dzieci do około szóstego
roku życia nie mają poważniejszych obowiązków. Całymi dniami bawią się w
grupach a jak są głodne wracają do domu.
Phnong zajmują się
głównie uprawą roli (w systemie żarowym: wypalają dżunglę a następnie uprawiają
ziemię aż wyjałowieje a potem porzucają i szukają nowego miejsca). Na polanie
Hong opowiadał, że ludziom żyje się dobrze (znacznie lepiej niż w czasach
czerwonych kmerów). Obecnie podstawowy problem dla mniejszości Phnong stanowią
chińskie i wietnamskie „company group”, które zabierają im ziemię i zakładają
plantacje kauczukowców. Wycinają dżunglę, nie przejmują się czy dane drzewo
jest „duchowe” [spirit] i w ten sposób bezczeszczą nie tylko przyrodę, ale i
ich wierzenia (spirit, no spirit just go). To, czy dane drzewo jest święte wie
od dziadka. Są to olbrzymie, wieloletnie drzewa, które cieszą się szczególnym
upodobaniem wśród ptaków, pszczół i przeróżnych owadów. Teraz Hong uczy swoje
dzieci orientacji po dżungli i pokazuje miejsca, w których mieszkają duchy. To
nie tylko drzewa, ale i wodospady czy też góry.
Hong to połączenie łowcy
i zbieracza. Polował z dziadkiem. W dżungli spędzali zazwyczaj około trzech dni
zanim wrócili do wioski ze zwierzyną. Praktycznie niczego ze sobą nie
zabierali, oprócz noża. Byli w stanie wykonać wszelkie potrzebne akcesoria z
bambusa, korzystali z darów dżungli.
Teraz polowanie jest
zabronione. Zwierzyny jest niewiele. Mieszkańcy wioski nie mogą posiadać broni.
Jedyną dozwoloną metodą jest zastawianie pułapek. Jedyne prawdziwe polowania
Hong pamięta więc tylko z dzieciństwa. Dziadek strzelał z łuku a grot strzały
był wcześniej zanurzony w jadzie kobry. Zwierzę od razu padało. Trucizna
znajdowała się we krwi. Mięso można było bezpiecznie jeść. Mniejszość Phnong
wierzy w obecność duchów w przyrodzie. Krwią skrapia się wejście do domu i
wszelkie święte miejsca. W ten sposób można sobie zapewnić przychylność dobrych
duchów i ich ochronę.
Mniejszość Phnong posiada
własny język (większość w Kambodży stanowią Kmerzy używający języka khmerskiego
opartego na piśmie alfabetyczno – sylabicznym: ភាសាខ្មែរ,). Phnong jest wyłącznie językiem mówionym. Hong nie zna liczb ani liter,
potrafi tylko mówić [I don’t know my numbers, I don’t know my letters. Just
speaking. Hong przytoczył ludową historię jak to uczeń zapisał alfabet na
skórze bawolej i bezmyślnie rzucił torbę w kąt. Gdy wrócił torby już nie było,
a skórę zjadł pies. I po alfabecie]. Przekazywany jest z pokolenia na
pokolenie. Znacznie różni się od khmerskiego (bez znajomości wspólnego języka
przedstawiciele tych dwóch grup nie są w stanie się zrozumieć). Hong zna oba
języki. Jego dzieci też. W szkole uczą się po khmersku, a w domu mówią
wyłącznie w phnong.
Mniejszość Phnong żyje w
zgodzie z Kmerami, chociaż ludowa mądrość głosi, że lepiej się z nimi nie
bratać. A zwłaszcza, gdy chodzi o małżeństwo. Kmerzy nie są wierni, bardzo
szybko mieszane związki się rozpadają. Kuzyn Honga ożenił się z Kmerką. Są ze
sobą niespełna od roku, mają wspólne dziecko a ona już go zdradziła. W ten
sposób Hong udowadniał, że lepiej mieć żonę Phnong. Tak samo kobieta nie powinna mieć męża
Kmera. Nigdy jej bowiem nie pomoże w obowiązkach domowych. Będzie musiała
wszystko robić sama. A Phnong i ugotuje, i zajmie się domem (oczywiście jak musi).
Gdy żona Honga opiekuje się dzieckiem gotuje on, gdy on wychodzi do dżungli z
turystami o dom dba żona. I myślałam, że Hong roztacza nam opowieści wyssane z
palca. Koniec końców to zazwyczaj kobieta ma wszystko na swojej głowie. Po
kolacji zmieniłam zdanie. Hong sam przygotował posiłek. Z każdą minutą coraz
bardziej przecierałam oczy ze zdumienia. Gotowanie w wykonaniu Honga było
niesamowicie męskie.
Podstawowym narzędziem jakim dysponował był własnoręcznie zrobiony
nóż: rączka z amerykańskiego pistoletu a w środku bambus, ostrze z kawałka ze
złomowanego samochodu, obudowa z plastikowej tacy, do tego pasek z plecaka.
Hong zawstydził nie tylko Turbodymomena co samego MacGyver’a. Wszystko przygotował na ognisku w jednym
garnku. Smażone warzywa z kurczakiem, grillowana wieprzowina a do tego bakłażan
z mięsem gotowany w bambusie. Oczywiście do tego ryż. Hong kroił wszelkie
składniki swoim olbrzymim nożem z niesamowitą łatwością i pewnością.
Tym samym
nożem miażdżył czosnek i rąbał olbrzymie bambusowe rurki, z których następnie
przygotował kubki do picia herbaty. Od razu stwierdziłam, że jeżeli w jego
wiosce mieszka jakiś młody chłopak, który potrafi wyczarować z bambusa wszystko
tak jak Hong to jestem gotowa wyjść za mąż.
Nasze obozowisko nad wodospadem.
Spaliśmy w hamakach zawierzonych na bambusowej konstrukcji. W nocy było przeraźliwie zimno.
Szum wody, szum bambusa, do tego tysiące gwiazd na niebie. A rano budzi Cię ćwierkanie ptaków (oraz przeszywający do szpiku kości chłód;). Hong dający popis swoich akrobatycznych umiejętności. Tarzana też zawstydził.
W środku bakłażan, kurczak i trawa cytrynowa. Niestety na końcu nie obyło się bez glutaminianu sodu: cała Azja tak ma.
Grillowanie w bambusowych szczypcach.
Przygotowane w środku dżungli. Rzuciliśmy się na jedzenie jak stado wygłodniałych wilków. Hong aż musiał nam przypomnieć, że teraz powinniśmy cieszyć się kolacją i jeść powoli. Przecież mamy czas (samo gotowanie trwało około 1,5godziny).
Bambusowo - żywiczna lampa. Oświeca i odstrasza komary.
Żywice bierze się z drzewa z gatunku Dipteocarpus. W środku pnia wyrąbuje się dziurę a następnie podpala. W ten sposób pobudza się drzewo do produkcji żywicy. Po okołu tygodniu możesz wrócić i zebrać żywicę. Za 30 litrów Wietnamczycy płacą 20 dolarów. Zbieranie żywicy stanowi jeden z dochodów mniejszości Phnong. Jedno drzewo jest w stanie wyprodukować około 30 litrów żywicy rocznie. Dżungla oficjalnie należy do państwa. Jednak każda rodzina ma w niej wyznaczony własny kawałek. Każdy zna swoje drzewa i tylko z nich zbiera żywicę. Hong ma "działkę" 500mx900m a na niej 19 drzew żywicznych.
Hong ubolewał nad ilością
śmieci, którą w ciągu tych dwóch dni zgromadziliśmy. Wcześniej wszystko było
organiczne: z dżungli zabrane i do dżungli wyrzucone. Kubki z bambusa, butelka
na wodę z tykwy (roślina z rodziny dyniowatych, również symbol Camino
Santiago), ryż owinięty w liść bananowca. A teraz? Same styropianowe pudełka i
setki plastikowych siatek.
Maleńki wodospadzik obok jaskini, w której mieszkają nietoperze.
Wodospad z tęczą.
Zagadka: kto tutaj mieszka? Ptasznik (potocznie tarantula). Pająki się zbiera i grilluje.
Drugiego dnia dotarliśmy do "postoju" słoni. Kolejną część trasy, pokonaliśmy na grzbiecie słonia Honga.
Przed wyruszeniem w trasę trzeba słonia wymyć :).
Słoń Honga ma 30 lat. Wcześniejszy miał 120 lat, należał jeszcze do pradziadka. Obecny jest ślepy na lewe oko i trochę boi się ludzi (prawdopodobnie ktoś mu to oko zniszczył). Zazwyczaj nosi drzewo w lesie. To jest "on", ma kły. Oby nikt Honga nie oszukał i nie ukradł mu kości, albo kupił za grosze. W ten sposób wycina się olbrzymie drzewa. Miejscowi dostają śmieszne pieniądze za kilkudziesięcioletnie okazy, które następnie są sprzedawane np. do Wietnamu.
Nasz słoń nieustannie coś podjadał po drodze.
Pierwszego dnia pokonaliśmy około 28 km robiąc przerwy na pływanie w wodospadach i obserwowanie pająków i innych owadów. Do tego Hong wyjaśniał nam lecznicze funkcje poszczególnych roślin. Drugi dzień zakończyliśmy w wiosce Honga i odwiedziliśmy jego dom.
Do wioski przyjeżdżają kmerskie wycieczki z Phnom Penh. Mieszczuchy chcą zobaczyć jak wygląda życie mniejszości (w końcu mają drogę do Mondulkiri). Wokół gości od razu zbierają się gromady dzieci oczekujące na słodycze i pieniądze. Kolejne pokolenie niewiele będzie mieć wspólnego z łowcami.
Przed domem. W tym roku Hong musi wymienić dach. Teraz nie ma problemu, bo jest pora sucha.
A w dzbanach alkohol! W życiu musi być wesoło.
Po lewej 6-letni syn Honga, po prawej siostrzeniec.Zresztą cała wioska to jedna wielka rodzina.
Na rodzinę przypada średnio 9 osób. Przynajmniej jest się z kim bawić.
Jeżeli ktoś wybiera się
do Kambodży, serdecznie polecam trekking z Hongiem. Takich ludzi jak on, jest
już niewielu. Wciąż bardzo autentycznych, uczciwych i szczerych [na maile
odpowiada siostrzeniec Honga: sovann.ngouk@gmail.com,
telefon: +855 97 45 36 011]. Do Sen Monorom można dostać się bezpośrednio z Phnom Penh autobusem (minibusów z Kratie już tak serdecznie nie polecam).
Photos by Ania, Natalie&Octavio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz