Wróciłam! O 6 rano w poniedziałek dojechaliśmy do Sajgonu. Kierowca minibusa miał spore zadatki na kamikadze. Nie wiedziałam, że droga będzie w tak opłakanym stanie. Na niektórych odcinkach nie było nawet asfaltu, tylko kamienie i ubity piasek. Nieustannie wpadaliśmy w kolejne olbrzymie dziury. Kierowca jechał jak szalony, wyprzedzał wszystkich. Na najlepszych odcinkach prowadzących przez centra miast zwalniał (w obawie przed policją), nadrabiał za to na "leśnych ścieżkach". Policja zatrzymała nas i tak minimum 6 razy. Za każdym razem kończyło się łapówką. Standardowa procedura. Tak samo jest i w Kambodży, i w Laosie.
Przez 10 godzin zatrzymaliśmy się tylko raz. Wchodzenie do minibusa to jak gra w TETRIS. Należy znać swoją kolejność i pozycję, w przeciwnym razie można utknąć i mieć spore trudności, żeby wrócić na swoje miejsce. Jeden niepoprawnie ułożony element zaburza całą kompozycję.
Poniżej zdjęcia z Laosu z 4000 Wysp na Mekongu:
Dziewczynki skaczące "w gumę" na szkolnym dziedzińcu. Pod mundurkiem szorty.
Chłopak z własnoręcznie zrobionym "wiatrakiem" z bambusa.
Bilard w bambusowej szopie.
Ojciec bujający niemowlę w ratanowym koszu zawieszonym na suficie.
Pranie w rzece. Miejscowi w rzece też się myją: brzeg przed domem to ich wanna.
Plakat propagujący karmienie piersią. W Azji mają bzika na punkcie mleka w proszku dla niemowląt (które jest tutaj baaaardzo drogie). Nestle i inni producenci ostro lobbują w szpitalach, żłobkach i przedszkolach.
Suche pole ryżowe po żniwach.
Mekong w porze suchej.
Łódka dla wyspiarzy to jak skuter dla mieszczucha.
Stołowe ogródki warzywne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz