(Kilka dni wcześniej w Kambodży)
Wakacje w minibusie
Od tygodnia jestem w
drodze. I to dosłownie. Połowę moich wakacji spędziłam w minibusach.
Przemieszczanie się po Kambodży nie należy do najłatwiejszych. Dróg jest i
mało, i marnej jakości. Dlatego też krążę po wschodzie kraju zakreślając kółka.
Muszę cofać się do większych miasteczek i dopiero wtedy mogę kontynuować
podróż.
Przeciętny minibus ma 14
miejsc (wraz z kierowcą). A teraz zagadka: ile osób jest w stanie taki minibus
pomieścić? Oprócz bagaży i dodatkowych paczek: 28! W tym obcokrajowców, którzy
są przecież gabarytowo znacznie więksi.
Pakowanie czas zacząć, mój oliwkowo - szary plecak na spodzie...
A na górze trzy telewizory!
Na zielonej macie jechało jeszcze trzech pasażerów.
Usiąść można dosłownie
wszędzie. Mnie za każdym razem trafia się szpara między siedzeniami. Dzisiaj
jeden fotel dzieliłam z dwiema innymi osobami. Dwie z przodu, trzecia z tyłu.
Jeździ się z otwartą klapą bagażnika, której nie można domknąć. W końcu każdy
pasażer ma ze sobą mniejszy lub większy bagaż, do tego kierowca dodatkowo rozwozi
paczki. Bagażnik może być więc „przedłużony”. Na metalowych prętach montuje się
bagaże. Ich sterta służy za legowisko dla kolejnych pasażerów. Trzeba tylko
uważać, żeby nie wypaść na zakrętach i lepiej zakryć oczy. Jedzie się w kłębach
kurzu.
Minibus osiąga pełen stan
dopiero po wykorzystaniu „ostatniego” miejsca. Gdzie ono się znajduje? Otóż na
siedzeniu kierowcy, po jego lewej stronie. Kierowca wysuwa się nieco do przodu
i musi siedzieć bliżej skrzyni biegów, a zaraz obok dodatkowy pasażer.
Kierowca to ten w czapce z daszkiem, dziewczyna w kapeluszu po lewej to pasażerka. Na malutkim ekraniku kambodżańskie teledyski.
Dzisiejszy minibus nie
chciał odpalić więc kilku mężczyzn mocno go pchnęło aż silnik zaskoczył. W
międzyczasie musieliśmy jednak zatankować. Zapewniam więc, że na stacji
benzynowej nie ma żadnych przeciwwskazań i można tankować przy włączonym
silniku.
Wewnątrz na pewno jest
wesoło i człowiek niesamowicie „zbliża” się do innych ludzi. Po kilku godzinach
spędzonych w minibusie stajemy się jedna wielką rodziną. Kierowca również dba o
komfort jazdy i wyświetla na malutkim ekraniku laotańskie teledyski. Wszyscy
dysponują tą samą płytą i wystarczy pokonać wybraną trasę zaledwie raz, aby
czuć się w pełni zaznajomionym, nie tylko z repertuarem, ale również ze słowami
wszystkich piosenek. Niezaprzeczalnie najpopularniejszy motyw stanowi
niespełniona miłość. Dzisiaj co prawda był nawet „gangman style” i to w kilku
różnych wersjach.
Akcja powrót
Dzisiaj wracam do Wietnamu. Odległość na mapie wydaje się być niewielka, ale jak się okazuje, będę wracać przynajmniej dwa dni. Mam nadzieję, że do niedzieli się wyrobię. W międzyczasie byłam w kambodżańskiej dżungli a teraz w Laosie na 4 Thousand Islands.
Tak więc do niedzieli! Albo poniedziałku;)
o jaaa... wszystko rozumiem, ale dodatkowa pasażerka po lewej mnie zabiła :D
OdpowiedzUsuńTen biały facet też z Wami jechał? Widać różnicę w gabarycie ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście, to akurat Niemiec. A pasażerka wprawiła w osłupienie wszystkich obcokrajowców. Miejscowi już przywykli.
UsuńDobrze, że dojechaliście do stacji beznynowej. Ja ostatnio jadąc w tureckim minibusie musiałam czekać na dostarczenie beznyny w baniakach po wodzie mineralnej (dwie runki kierowcy zanim busik odpalił). Silnik tak po prostu nagle w nocy się wyłączył na środu drogi szybkiego ruchu :D Na szczęście stacja była dość blisko - wystarczyło się "strulać samochodem" z wiaduktu (oczywiście pod prąd)... Później słyszałam, że no coż... czasem się zdarza ;)
OdpowiedzUsuńHaha, no bywa, może nie miał wskaźnika. Ja tak mam z moją hondą, od czasu do czasu muszę zaglądać do baku ;)
UsuńAnia czadowo sie to czyta wrazenia z wyprawy i super fotki- musze tam wrocic szybko niech sie Rotti tez szykuje ;) Monika
OdpowiedzUsuńWracaj, wracaj! I koniecznie do dżungli ;)
Usuń