Wakacje czas zacząć. Mam już dwie kambodżańskie wizy w paszporcie. Oprócz
standardowego pokazania paszportu na granicy kambodżańskiej należy ułożyć dwie
ręce na czytniku odcisków palców. W moim przypadku wystarczyła tylko jedna. Już
mnie mają w bazie. Nie ma szans, żeby zniknąć. Zaraz po przekroczeniu granicy
wjeżdża się w strefę kasyn. Olbrzymie budynki, połączone z hotelami, ciągną się
po obu stronach jezdni. W Wietnamie hazard jest nielegalny, ale poza granicą
już nie.
Według oficjalnego rozkładu jazdy podróż autobusem z Sajgonu do Phnom Penh
powinna zająć 6 godzin, de facto trwa 8. Autobus służy nie tylko do przewozu
pasażerów, ale również wszelakich paczek. W wyznaczonych miejscach czekają
„kurierzy”, którzy albo dopakowują, albo wypakowują kartonowe pudła z
bagażnika. Droga zazwyczaj jest wyboista, co sprawia, że wewnątrz autobusu
czuję się jak w kołysce i dość łatwo zasypiam. Starałam się jednak nie spać,
tylko oglądać widoki za szybą. Szkoda przegapić takiej okazji. Oczywiście
nieustannie największa atrakcję stanowią kierowcy skuterów. Uśmiałam się widząc
mężczyznę z satelitą na plecach. Wyglądał jak jakiś (cyfrowy) rycerz. Albo matka
z dzieckiem a dzieciak miał na głowie olbrzymi kosz na bieliznę. I jeszcze
połamany mężczyzna. Miał w gipsie i nogę, i rękę. Żeby nie stracić równowagi
siedział na boku wtulony pomiędzy kierowcę a trzecim pasażerem.
Po długiej podróży dotarłam do stolicy. Jak zawsze przy autobusie zaczęli
się kłębić kierowcy tuk-tuków (motocyklowych taksówek z „bryczką”) i oferować
podwózkę do hoteli. Tym razem wiedziałam, gdzie jechać (zdarza mi się to
niezwykle rzadko). Kierowca podwiózł nas (dołączyła do mnie Portugalka) do
centrum. Tam się okazało, że nasza ulica jest zablokowana. Kierowca tuk – tuka
zaczął nam wciskać historyjkę, że nie możemy dostać się do naszego
hostelu, i że może nam zaoferować podwózkę do innego (oczywiście dostaje
prowizje od właściciela). Naiwny, kto wierzy w takie zapewnienia.
Podziękowałyśmy za transport i resztę trasy pokonałyśmy pieszo.
Główne ulice wokół Pałacu Królewskiego są zamknięte
z powodu pogrzebu króla. Król Norodom Sihanouk zmarł 15 października 2012 roku
w Pekinie z powodu zawału serca. Miał 90 lat (tak mówią miejscowi, oficjalnie
89). W hostelu razem z chłopakami z recepcji oglądałam filmy o jego życiu.
Jeden z chłopaków znał nawet dokładnie godzinę śmierci: 1.20 w nocy. Ciało
zostało przetransportowane z Chin do Pałacu w Phnom Penh. Naród miał czas
pożegnać swojego Władce. Ciała nie można było zobaczyć. Kremacji dokonano
dopiero w poniedziałek (4.02) i wtedy też odbył się pogrzeb, na który
przyjechali dyplomaci z Japonii, Chin czy też Korei Północnej.
Norodom Sihanouk panował od 1941 – 1955 a następnie
od 1993 do 2004 roku. W międzyczasie pełnił m.in. funkcje prezydenta. W 2004
roku abdykował z powodu złego stanu zdrowia. Władzę przejął jego syn. Teraz ma
54 lata, nie ma żony i jak stwierdził chłopak z recepcji nie grzeszy bystrością
(New king no clever).
To Narodom Sihanouk w dużej mierze przyczynił się
do odzyskania niepodległości (spod kolonialnej władzy Francuzów) w 1953 roku. W
międzyczasie został obalony zamachem stanu wspieranym przez Amerykanów, co
poskutkowało szukaniem wsparcia w partyzanckim ruchu Czerwonych Khmerów.
W 1975 roku został marionetkową głową państwa.
Władze de facto sprawował Pol Pot. Reżim Czerwonych Khmerów trwał do 1979 roku
kiedy to do Kambodży wkraczają wojska wietnamskie. Do władzy dochodzą politycy
pro wietnamscy i ogłaszają powstanie „Ludowej Republiki Kampuczy”. W tym czasie
kraj pustoszy wojna domowa. Sihanouk został wygnany i wrócił ponownie na łono
ojczyzny po 13 latach i po raz drugi został królem w 1993 roku, aż do
abdykacji.
Chłopaki z recepcji dumnie wpatrywali się w
telewizor i upominali mnie za każdym razem, gdy byłam bardziej skupiona na
jedzeniu mojego amoku (ryba w sosie kokosowym z ryżem) aniżeli na oglądaniu
filmu. Powtarzali: „Patrz! A tutaj król wysłuchuje ludzi, co tydzień spotykał
się z ludźmi i rozwiązywał ich problemy”. I tak mogłam zobaczyć króla na
traktorze, podczas żniw ścinającego kłosy, prowadzącego parę wołów i orzącego
ziemię czy też podającego kosze z ziarnem.
Od 1 do 7 lutego trwa oficjalna żałoba. Prochy
króla złożono w Pałacu a część z nich rozsypano nad Mekongiem. Od śmierci do
pogrzebu minęły ponad 3 miesiące. W przypadku zwykłego Khmera czas pochówku
wynosi zazwyczaj od jednego do dwóch dni.
Cały naród opłakuje swojego Króla, z pałacu rozlega się żałobna muzyka a wszystkie stacje telewizyjne transmitują pogrzeb.
Każdy wypowiadał się o królu w samych superlatywach, jako o człowieku, który dbał o cały naród a nie tylko o swoją rodzinę. Młoda dziewczyna ze spa powiedziała, że jest bardzo smutna, ponieważ jej król zmarł [I’m very sad because my king’s died]. De facto Sihanouk nie był już królem od 9 lat. Praktycznie cały ten okres leczył się w Chinach.
Chłopak z hostelu ze zdjęciem króla i czarną wstążeczką na piersi.
Wokół pałacu dużym powodzeniem cieszyły się zdjęcia króla. Normalnie podobna atmosfera do śmierci papieża.
Policja zablokowała wszystkie ulice wokół pałacu. Przez tydzień ta część miasta wyłączona jest z ruchu.
Kobiety, ubrane głównie na biało (dominujący kolor żałobny, może być również czarny), przepasane białymi szarfami (przez lewe ramię) przyszły złożyć hołd Królowi.
Na początku myślałam, że to mnisi sprzedają! Pasują do ogólnej kolorystyki przenośnego sklepiku. Jedną z mnisich zasad jest zakaz trudnienia się handlem.
Kolejny etap podróży: Kratie: w poszukiwaniu słodkowodnych delfinów. I znów oficjalnie miałam jechać 7 godzin, skończyło się na 9. Jeszcze nigdzie nie widziałam tak zaniedbanych domostw. Wszędzie kłębiły się sterty plastikowych toreb i styropianowych pojemników na żywność. I tak się "jęłam" zastanawiać, czy człowiek nie ma w sobie takiej "naturalnej" potrzeby uporządkowania swojej przestrzeni.
Phnom Penh -> Kratie, odległość na mapie wydaje się być niewielka, jednak w rzeczywistości na podróż trzeba poświęcić cały dzień. Większość autobusów wyrusza z samego rana, tak, aby dotrzeć na miejsce jeszcze przed zmierzchem, czyli przed 18. W autobusie na ekranie telewizora kierowca wyświetlał kambodżańskie karaoke. Dominował motyw romantyczny, ona i on. Ona kocha, on odchodzi itp.
Parkingowy sklep, zaopatrzyłam się w suszone banany. Obok można było dostać coca -colę i inne kolorowe napoje.
Olbrzymi problem w Kambodży stanowi pedofilia, przydrożny baner z numerem infolinii. A dookoła śmieci. I niestety tak przez całą drogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz