Różnic część pierwsza
Już od dawna się
zabierałam, żeby napisać o różnicach między Hanoi a Sajgonem, głównie na prośbę
Marty. Są dni (i one dominują), kiedy sobie myślę, że to dwa zupełnie odmienne
światy, ale są i takie, kiedy dochodzę do wniosku, że jest bardzo podobnie (głównie
w sytuacjach, w których zachowanie ludzi mnie irytuje i denerwuje).
Sajgon jest olbrzymi. Ma
kilkanaście dzielnic i każda z nich jest niejako odrębnym miastem. W dzielnicy
pierwszej (District 1) dominują turyści. Tutaj też skumulowane jest centrum
komercyjne miasta z siedzibami banków i zagranicznych firm. Jest niezwykle
kosmopolitycznie, nowocześnie i „zachodnio”. Kilka dzielnic słynie z
wyjątkowego upodobania „Białych” mieszkańców i ich rodzin, często mieszanych
(oczywiście żona miejscowa). Bardzo dużo „Białych” mieszka tutaj na stałe, albo
przynajmniej już od kilku lat, zachwalając sobie lekkość życia i dostępność
wszelkiego rodzaju rozrywek. W tych dzielnicach nawet ruch uliczny wydaje się
być nieco bardziej uporządkowany i przewidywalny. Im dalej od centrum jednak i
im dalej od bogatych dzielnic, tym bardziej brutalna staje się rzeczywistość.
Azja uderza wtedy z całą mocą. Z dróg znikają drogie skutery i samochody,
najtańsze plastikowe klapki są głównym rodzajem obuwia noszonym przez
miejscowych. Wzdłuż miejskich arterii
rozkładają się uliczni sprzedawcy, chodniki pełnią funkcję przydomowych
tarasów i punktów serwisowych. Na ulicach obowiązuje prawo dżungli, każdy
jeździ wedle uznania. I można się wtedy zapytać: „co stało się z tym
nowoczesnym, uporządkowanym miastem?”. Otóż ukazuje swoją drugą twarz, ukazuje
codzienność, którą przeżywają miliony, a nie tylko wybrańcy. Jeżeli człowiek
obraca się jedynie w dzielnicach centralnych, nie będzie w stanie zaznać smaku
Sajgonu. Tam jest on nieco ugładzony i ustandaryzowany podług zachodnie wymogi.
Czasami myślę sobie o
Hanoi w kategoriach „wsi”, a o Sajgonie jako o „mieście”. W Hanoi dużą rolę odgrywa jeszcze wspólnota.
I chodzi nie tylko o rodzinę, ale i o sąsiadów. Tutaj człowiek jest bardziej
wyalienowany i niezależny. W końcu bussiness is bussiness. I to samo tyczy się
obcokrajowców. W Hanoi oczywiście jest ich dużo mniej (mało kto jest w stanie
znieść ciężkie warunki, a zwłaszcza pogodę) i głównym źródłem informacji jest
jedna strona internetowa, na której można znaleźć wszystko. W Sajgonie takich
stron jest dziesiątki, ale żadna z nich nie jest dominująca, na żadną z nich nie
można liczyć i być pewnym, że stanowi aktualne i wiarygodne forum. W klinice na badaniach krew pobierała mi
pielęgniarka z Filipin. Trochę porozmawiałyśmy i mówię, że miałam sporo
znajomych z Filip, i że w Hanoi jest ich bardzo dużo i zawsze przypominali mi
jedną wielką rodzinę. Mniejsza grupa, to silniejsze więzi. Stwierdziła, że w
Sajgonie też jest spora grupa jej rodaków, jednak nie trzymają się razem.
Wiedzą o sobie nawzajem, jednak nie utrzymują bliższego kontaktu.
Hanoi to stolica
administracyjna, Sajgon to centrum biznesowe. Na Północy komuniści trzymają się
mocno. Tam, gdzie władza, tam i ideologia, tam gdzie handel, tam nowe idee i
większa swoboda. I właśnie swobodę można tutaj odczuć. Nawet ludzie w swoim
wyglądzie fizycznym są bardziej ekspresyjni. Widać kolorowe ubrania,
ekstrawaganckie fryzury. Na Północy nikt nie wychyla się przed szereg, system
produkuje identycznych ludzi łatwych w obsłudze i z wbudowanym systemem
sterowania. Tutaj nikt nie sławi Ho Chi Minha i nie mówi o nim „wujek”.
Oczywiście popiersia muszą być, ale to przecież rozkaz z góry. Tak samo jak
nazwa: oficjalnie Ho Chi Minh City, a i tak wiadomo, że to Sajgon!