Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

poniedziałek, 19 marca 2012

19.03.2012 - Poniedziałek

Owocowa uczta! 

Jedną z umiejętności zdobytych w Wietnamie, które powinnam sobie wpisać do CV, jest OBIERANIE ANANASA! Owoc ten można kupić dosłownie wszędzie: na targowisku, na ulicy od „rowerowych sprzedawców” (wystarczy zamontować na bagażniku olbrzymią bambusową tacę i wyłożyć na niej owoce). Ananas kosztuje mniej niż złotówkę. Codziennie zjadam przynajmniej jednego. Po prostu uwielbiam! Sprzedawcy mogą go obrać, ja jednak wolę robić to sama w domu, zawsze to trochę bakterii mniej:P. 

 Moja sprzedawczyni zawsze ścina mi liście olbrzymim tasakiem. Dzisiaj skaleczyłam się przy wybieraniu ananasów (liście są bardzo ostre). Zielony jest kwaśniejszy. Trzeba uważać, żeby nie wziąć "przedojrzałego", ponieważ może okazać się już zepsuty w środku:P.

A teraz krótka instrukcja (podpatrzone na targowisku, muszę jeszcze obrać setki ananasów, żeby osiągnąć poziom sprzedawcy:P):

 Obieramy cienko ze skórki.

 A następnie wycinamy oczka w rządkach

 Wycięte oczka układają się we wzorek:) 

 Smacznego!!! (A po lewej pomelo)

Kolejny owoc, obecnie nr 2 na mojej "naj" liście, to mango. 

Uwielbiam żółte mango, chociaż zielonym też nie gardzę. Ach ten słodki smak! 

Nr 3 na liście to Pomelo. 

Po wietnamsku pomelo to"bưởi". Dopiero ostatnio dowiedziałam się, że "buoi" (pisane z innymi "szlaczkami") znaczy też "fiut". Oczywiście wymowa różni się tonami (wietnamski ma 6 tonów, które totalnie zmieniają znaczenie!). Jestem marna w ich wymawianiu i rozróżnianiu. Lepiej więc będzie, jak już zaprzestanę pytać pań na targowisku:

"Xin chào, bao nhiêu một bưởi?" /Sin ciao, bao nieuł mot bułoj/, [Dzień dobry, ile kosztuje jeden pomelo]. 

Pewnie już nie raz zakupiłam kilka wietnamskich fiutów. Powiedzenie "nie tym tonem", "zmień ton" należy tutaj rozumieć dosłownie!  

A teraz zapraszam do mojego pokoju! Mieszkam razem z Iwoną z Warszawy. Przyjechała na stypendium z orientalistyki, aby uczyć się wietnamskiego. W "naszym" (przejaw utożsamiania się z miejscem:P) pokoju mamy 3 łóżka, jedno więc jest wolne. Może ktoś zechce nas odwiedzić? Co prawda LOT likwiduje bezpośrednie połączenie:P. 

Mam łóżko "pod oknem":)

 Szafki jak w amerykańskich filmach o nastolatach w szkole średniej. Brakuje tylko zdjęć chłopców z drużyny bejsbolowej, albo bardziej lokalnie: koreańskich gwiazd muzyki pop.

 Planuję wysłać część ubrań do Polski (zaczynają mi pleśnieć!) więc składuje wszystko na wolnym łóżku. Pod nim maszyna do gotowania ryżu (cdn.) a nad nim plazma!!! O tak, TV jest! O lodówce możemy tylko pomarzyć.

 Mamy szczęście, ponieważ mieszkamy na czwartym piętrze i żaden inny budynek nie zasłania nam świata. Coś z tego okna możemy zobaczyć, a nie tylko ścianę innego domu. Co więcej, możemy zrobić "przeciąg", dzięki czemu jeszcze nie "spleśniałyśmy".

Korytarz. Raczej nie spełnia funkcji integrującej. Mieszkamy na piętrze z Chińczykami i Węgierką. Pod nami Rosjanie. Na pewno sprawdza się jako suszarnia, albo przynajmniej miejsce, w którym można wywiesić ubrania. Moje ostatnie pranie (wirowane w pralce) schło ponad 3 dni.


Ryżownica! 

Kupiłam maszynę do gotowania ryżu czyli rice cooker! Każda szanująca się kobieta takową w domu posiada:P. Jak sama nazwa wskazuje służy do gotowania ryżu:P (wrzucasz ryż, wlewasz wodę, zamykasz i gotowe), ale i nie tylko. Mój model posiada kilka różnych funkcji: np gotowanie na parze czy też "cake/bread". Co prawda to świeży zakup i jeszcze nie wytestowałam. W planach mam ugotowanie zupy. Teraz muszę tylko skombinować sobie książkę kucharską z przepisami do "rice cookera".

 Rice cooker. Wyglądem przypomina maszynę do pieczenia chleba, albo i odkurzacz:P.

Na prawdę będę w nim gotować ryż!!! Przecież musiałam sobie kupić ten jakże niezbędny sprzęt kuchenny!

Wczoraj odwiedziłam moją host-rodzinę. Po kolacji poszłam razem z host-siostrą do drogerii kupić dla mnie nową odżywkę do włosów. Sprzedawczyni poleciła Linh jakąś cudowną koreańską, która jest ponoć bardzo skuteczna. Dopiero w domu zauważyłam, że przeznaczona jest do włosów zniszczonych farbowaniem! A ja jeszcze nigdy nie farbowałam mojej ciemnej blond główki:P.

3 komentarze:

  1. Też mieliśmy taką maszynkę do ryżu, ale nam się pleśń zalęgła :]
    A akademik prawie jak xxlatka :D

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu wiem jak się profesjonalnie obiera ananasa. Do tej pory stosowałam metodę na pomarańczę - kroiłam na kawałki i zjadałam od środka zostawiając skórkę :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń