Wyjeżdżam z Wietnamu.
Kupiłam bilet w jedną stronę do Polski (nie pierwszy raz już zresztą). Wylatuję 30
czerwca. Ale tak naprawdę to pozostało mi jedynie 3 tygodnie. Dokładnie 26 maja
zaczynam wakacje w Indonezji, 12 czerwca przenoszę się na Sri Lankę, a na samym
końcu krótka wizyta w Bangkoku. Do Sajgonu wracam 28 czerwca, żeby zabrać swoje
manatki.
Zaczęłam nieco panikować,
że się nie wyrobię. Czuję się jak studentka przed egzaminem, która powtarza, że
„gdybym miała jeszcze jeden dzień, to mogłabym się lepiej przygotować itp.”. W
przedszkolu zbliża się koniec roku szkolnego, więc mamy urwanie głowy a ja
jeszcze muszę zorganizować mój powrót. W teorii w tzw. „międzyczasie” powinnam
szukać pracy. Ta czynność jednakże zaburza moją samoocenę.
Przed wyjazdem muszę
sprzedać moją Hondę. Bez żadnych skrupułów i sentymentów. Ostatnio zepsuła mi
się na środku olbrzymiego ronda (a że potwornie ruchliwego, to chyba nie muszę
pisać, w tym mieście mieszka 10mln ludzi!). W dodatku padał deszcz (pora
deszczowa właśnie się zaczęła, w tym roku wyjątkowo wcześnie) i wyobraźcie
sobie, że musiałam w tej ulewie pchać Hondę. Schowałam się pod okapem.
Siedzieli tam mężczyźni pijący kawę i od razu zaczęli kopać (nie mam
elektrycznego startu tylko kopniak). Po nieudanych próbach wykręcili świecę aż
wreszcie Honda zacharczała. Już znalazłam chętnego Wietnamczyka, właściciela
biura podróży przez które podawałam przeróżne przesyłki do Hanoi. Kilka miesięcy
temu zupełnie przypadkiem zaproponował, że chce ją kupić. Przynajmniej problem
z głowy. Za ten jakże szlachetny złom dostanę 210$ (oczywiście blisko dwa lata
temu zapłaciłam za nią znacznie więcej, ale nigdy nie miałam głowy do robienia
interesów).
Kolejny punkt do
odhaczenia to pakowanie. To chyba moja terapia oczyszczająca zarówno umysł jak i
przestrzeń. Czuję się błogo i lekko wyrzucając sterty niepotrzebnych rzeczy.
Stare notatki, nieużywane kosmetyki, przewodniki i foldery turystyczne,
ubrania. To trochę tak jakbym odcinała wszystko, co mi ciąży. Do tej pory nie
miałam odwagi pozbyć się ubrań, które zakładam na siebie raz na ruski rok, albo
tych, które przytłaczają nadmiernym sentymentem a znajdują się już w stanie terminalnym.
Teraz mam pretekst. Pozorne czyszczenie szafy napawa mnie nadzieją i dodaje
odwagi.
A odwaga jest konieczna.
Po 3 latach spędzonych w Azji autentycznie boję się wrócić do Europy. Nie mam
pojęcia co tam zastanę i czy odnajdę się w innej rzeczywistości. Ale trzeba
sobie dać szansę. Tym razem jednak zrezygnuję z imprezy pożegnalnej. Nie
pierwszy raz przecież wyjeżdżam. Terzani w jednej z książek napisał, że "jeśli choć raz przekroczysz
ten ocean, to już zawsze będziesz po jego złej stronie". Obawiam się prozaicznych rzeczy: jesiennej pluchy, zimowych
chłodów, braku owoców, zestresowanych ludzi i presji społecznej (koniec z
krainą Piotrusia Pana i migania się od odpowiedzialności zasłaniając się
statusem „obcokrajowca”). Do tego dochodzi fundamentalne pytanie: „Quo vadis?”.
Może przeczytanie książki Kingi Rusin pt: „Co z tym życiem?” mogłoby mi wskazać
drogę. Niestety mój gust literacki nie jest tak wzniosły i po barbarzyńsku czytam
obecnie Baumana.
I mogę wam
powiedzieć, że praktycznie każdy obcokrajowiec, który żyje w Wietnamie boryka
się z podobnymi dylematami. Nie można mieć wszystkiego i właśnie z tym na samym
początku trzeba się pogodzić. Miejsce idealne po prostu nie istnieje fizycznie,
może zaistnieć jedynie w naszej głowie. Czasami trzeba coś poświęcić, żeby
zyskać coś innego, na czym w danym momencie bardziej nam zależy. Trudno, nie
będę już jeździć Hondzią po mieście, ale za to będę mogła jeździć na rowerze i
oddychać czystym powietrzem. Nie będzie ananasów, mango i awokado, ale
truskawki, jagody, śliwki i morele (ale co jeść w zimie i na wiosnę?). I żegnajcie
wakacje w dziczy, słonie i mój gekonie! Witajcie za to mężczyźni, których średnia
wzrostu przekracza 162cm!
Eh, no szkoda... Fajnie czytało się Ciebie z tego Wietnamu, ale mam nadzieję, że nawet z Polski będziesz pisać dalej.
OdpowiedzUsuńGekona też zostawiasz?
No zostawiam, ostatnio za często klimatyzacji używam i się chyba wyniósł.
UsuńThe perfect place does not exist physically. It is in our head.
OdpowiedzUsuń