Nie jestem typem np. turysty,
który podróżując najbardziej irytuje się na obecność innych turystów, wszak
rości sobie prawo do bycia wyjątkowym odkrywcą. Oj nie. Nic z tych rzeczy. Nie
do końca postrzegam też siebie w kategoriach ekspaty. Ekspat kojarzy mi się
głównie z managerem na kontrakcie w międzynarodowej korporacji, który mieszka w
olbrzymiej willi z basenem za wysokim murem, ma samochód z kierowcą a jego wyjątkowo
chłonne uwagi dzieci chodzą do międzynarodowych szkół. Ja wiodę sobie spokojne
życie, uczę wietnamskie dzieci a po pracy jadę moją 22letnią Hondą Cub
(japonka!) na wietnamską kolację z wietnamskimi znajomymi. I każdy ma prawo
wybrać sobie własny tryb życia. Może to być życie w bańce mydlanej, które mniej
więcej w każdej części świata wygląda identycznie, różni się jedynie pogodą i
wyglądem ludzi za przyciemnianym oknem. Ja po prostu do takiego życia się nie
nadaję. Jestem beznadziejnym przypadkiem. Odmówiłam posiadania sprzątaczki
(opcja wliczona w cenę mieszkania) a w dodatku nie błyszczę w towarzystwie swoją
ponadprzeciętną erudycją. Lubię niedorzeczne rozmowy o dopiero co przeczytanej
książce i filozofii. Nie narzekam (cóż ze mnie za Polka? Ojciec zapewne stał tam, gdzie było ZOMO).
Jak mam więc skarżyć się na sprzątaczkę, której nie mam, że nie wymiata kurzu
spod doniczki i gubi swoje czarne włosy? Albo na kierowcę samochodu, jeżdżę przecież
Hondą, który przez swoją zmniejszoną pojemność mózgu nie potrafi zrozumieć
dwóch poleceń równocześnie? Nie pasuję i basta.
Nie ma idealnego miejsca
na ziemi. Istnieje ono jedynie w naszej głowie. I nieważne, gdzie się mieszka i
co się robi. Wierzę, że wartość człowieka poznaje się po szacunku, który okazuje
innym ludziom. Nawet tym głupim i brzydkim, w końcu nie każdy może być tak
cudowny jak ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz