Na Sri Lance wakacje all inclusive
mogą być tańsze niż samodzielne podróżowanie. Problem jest taki, że ja nie
lubię podążać za przewodnikiem. Wolę sama decydować, kiedy mam ochotę coś zjeść,
albo zrobić sobie przerwę i co dokładnie chcę zobaczyć, albo czego zobaczyć nie
mam ochoty. Zwłaszcza ustawianych „ogrodów z przyprawami”, „fabryk tkanin z
batiku”, „ajurwedycznych centrów”. Wszystkie te miejsca przygotowane są jedynie
dla turystów i osoba, z którą tam przyjeżdżasz dostaje prowizje od każdego
zakupu. Ceny częstokroć przekraczają 100% - 200% rynkowej wartości.
Sri Lanka jeszcze do 2009
roku zmagała się z Tamilskimi Tygrysami. Organizacja ta dążyła do utworzenia
niepodległego państwa Ilam, w którego skład weszłaby mniejszość tamilska. W
swoich działaniach sabotażowych dopuścili się wielu krwawych pogromów. W 2004
roku Sri Lankę nawiedziło tsunami, które totalnie spustoszyło nadbrzeże.
Turystyka zaczyna powoli się odradzać. Standard jednak pozostawia wiele do
życzenia i jest zupełnie nieadekwatny do ceny. I tak np. wejście na skałę
Sigiryia kosztuje 30$ czy też Polonnaruwa (jedno z antycznych miast) 25$. We
wszystkich tych miejscach zwiedzania wystarczy na kilka godzin. Zamiast
przewodnika, opisanych eksponatów czy też audioguida dostaje się do ręki płytę
CD. Nie mam tylko pojęcia co można z nią wtedy zrobić. Opłata wstępu dla
miejscowych wynosi mniej niż dolara. Mogłabym jeszcze zrozumieć, że korzystając z
zagranicznych pieniędzy te miejsca mogą zostać odrestaurowane i zabezpieczone
przed destrukcyjnym wpływem czynników zewnętrznych, ale również oczekuję czegoś
w zamian. Chociażby maleńkiej mapy. Na Sri Lance jak nigdzie wcześniej czułam się traktowana jak chodzący
bankomat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz