Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

poniedziałek, 14 maja 2012

14.05.2012 - Poniedziałek

Szacun dla Khmerów! 

Podróżowanie po Kambodży jest raczej proste. Oczywiście zdarzają się czasami problemy. Najważniejsze to nie dać się oszukać, spróbować nie przepłacić i zejść z najpopularniejszych ścieżek. Khmerzy są bardzo opiekuńczy. Przekraczałyśmy granicę kambodżańsko- wietnamską autobusem. Opiekun autobusu niemalże prowadził nas za rączkę i pilnował, żeby nikt się nie zgubił. Na miejscu w Phnom Penh ledwo zdążyłyśmy wysiąść, a już kierowcy tuk – tuków (motocyklowych taksówek) zaczęli się wokół nas kłębić i proponowali podwózkę do hostelu (dobierając ceny i standard do naszych wymagań). W hostelu możesz kupić kolejne bilety, nie musisz kombinować, szukać dworca itp. Ze stolicy pojechałyśmy nad morze. Miałyśmy być gotowe o 7.45. Nieco wcześniej przyjechał po nas tuk-tuk, aby nas dowieść do autobusu. Właśnie wychodziłyśmy z pokoju, gdy chłopak z recepcji przyszedł nas zawiadomić, że już jedziemy. Czy to brzmi skomplikowanie? Nic a nic! W Europie nikt Cię nie odbierze z hotelu. Samemu trzeba trafić na dworzec, lotnisko itp. Ba! Nikt nie zapuka do Twojego pokoju, żeby Ci powiedzieć, że na Ciebie czekają:P (no chyba, że naprawdę masz duuużo kasy). Kambodża jest niesamowicie przyjazna turystom. Ludzie też. I w dodatku ludzie myślą!!! A to się ceni. 7 miesięcy życia w Wietnamie robi swoje. 

Czasami łapię się na tym, że traktuję innych jak idiotów. Pytam się po sto razy, potwierdzam i jakoś nie dowierzam, gdy ktoś coś obiecuje. W Wietnamie ciężko cokolwiek załatwić. Na pewno trzeba się więcej natrudzić. Byłyśmy więc zachwycone Kambodżą. A zwłaszcza drobiazgami. Ludzie potrafili przesunąć się na chodniku, żebyśmy mogły przejść, przestawali zamiatać, aby kurz na Ciebie nie leciał. Do kelnera nie trzeba było sto razy powtarzać czego chcemy i zawsze przynosił zamówione potrawy! Ludzie byli w stanie logicznie przewidzieć rozwój sytuacji, domyślali się o co nam chodzi. Wszystko było prostsze. Nie chcę tutaj nikogo obrażać, ale autentycznie ludzie w Wietnamie nie myślą, albo raczej robią to tylko nieliczni. Prosty przykład: jechałam autobusem z Phnom Penh do HCMC (Sajgon). Praktycznie wszyscy ludzie wysiedli. Opiekun autobusu pyta się (po angielsku!) gdzie chcę jechać. A ja na to, że w sumie to nie wiem, ale chciałabym wysiąść na tym samym przystanku, z którego tydzień wcześniej wyruszałam (z innym przewoźnikiem). Chłopak pyta się więc o nazwę ulicy. Oczywiście nie znałam, powiedziałam tylko, że obok był park i niebieski budynek, i dużo biur podróży (a tak BTW właśnie byłam w 10 mln mieście!). On chwilę pomyślał i napisał mi na kartce nazwę ulicy z dokładnym adresem bramy, gdzie znajdują się tanie hostele! Blondi powiedziała: chcę wysiąść obok niebieskiego budynku i parku! A on doskonale mnie zrozumiał! I wiadomo, że to był Khmer a nie Wietnamczyk (czasami się tak zastanawiam, czy może nie powinnam się bardziej przygotowywać do moich podróży:P).

[A propo niemyślących Wietnamczyków naprawdę nie przesadzam. Chciałam kiedyś zrobić ksero i wydrukować materiały na zajęcia. Poszłam więc do punktu ksero. Tak się domyśliłam po olbrzymim szyldzie: „COPY”, drukarkach, komputerach i kserokopiarkach w środku. Nic bardziej złudnego! Wchodzę, wyciągam książkę i pokazuję stronę mówiąc po wietnamsku liczbę kopii, które chciałabym zrobić. Koleś zupełnie nie zajarzył o co mi chodzi. Zaczęłam więc pokazywać na palcach, w końcu nie mówię w tonach, mógł mnie nie zrozumieć, nawet po kilkukrotnym powtórzeniu. Przecież mogłam mu powiedzieć wszystko: „poproszę Pho” (lokalna zupa z makaronem). To, że właśnie trzymam w ręce książkę w punkcie ksero wcale nie świadczy o tym, że chcę zrobić „n” kopii. Po dalszym wyjaśnianiu zdawało mi się, ze koleś zrozumiał. Zaczął robić kopie. Ja w tym czasie podjęłam kolejne wyzwanie: wydrukowanie z Pendriva. Też nie było łatwo. Nawet pokazywanie palcem plików nie pomogło. W końcu jednak udało się wydrukować. Spojrzałam na kolesia robiącego ksero mojej książki i zaniepokoiło mnie przewracanie przez niego kartek. Dokładnie mu pokazałam stronę w jej środku, a on zaczął kserować od początku! Kolejna potyczka. Zabrałam mu więc książkę i pokazuje kolejny raz stronę i mówię liczbę kopii, dodatkowo pokazując na palcach. On normalnie nie zakumał! Już się gotowałam. Prawie straciłam cierpliwość. Za chwile miałam zacząć zajęcia a już od dziesięciu minut użeram się w punkcie ksero. Podstawa to zachować spokój. Ułożyłam więc książkę w kserokopiarce na wybranej stronie i pokazuję mu zielony guziczek: „enter”. Nic więcej, tylko enter! Chwilę jeszcze postał i wcisnął enter. 

Na szczęście zdarzają się bardziej ogarnięci ludzie. Normalnie kseruję o chłopaczka przy akademiku i on zawsze zakuma o co mi chodzi. Hehe, pokazuje stronę i mówię po wietnamsku liczbę kopii i rzeczywiście się zgadza! Super! Nawet mi czasami powie cenę po angielsku. Ale przecież życie nie może być takie przewidywalne. 

Tak samo w taksówce: pokazujemy kolesiowi ręką prosto a on skręca w prawo. I kto z kogo robi idiotę? Czasami już nie wiem].

1 komentarz: