Kambodżańskie kontrasty
vol 1
(dla ludzi o mocnych nerwach)
W Kambodży spędziłam 8
dni. Czuję spory niedosyt. Gdy słyszę „Kambodża” pierwsze słowo, które
przychodzi mi na myśl to: KONTRAST. Jest to kraj kontrastów: bieda – bogactwo,
krwawa przeszłość – nadzieja na przyszłość, patologia – tradycyjne wartości,
życzliwość – krętactwo.
Mój pierwszy kontakt z
Kambodżą był dość ekstremalny. Na początku pojechałyśmy do stolicy Phnom Penh
(główny cel: wyrobienie wizy). Po drodze mijałyśmy liczne wioski. W taki
właśnie sposób wyobrażałam sobie Afrykę: bananowce, drewniane chałupki kryte
liśćmi, załadowane ludźmi ciężarówki, dzieciaki biegające na bosaka po
czerwonej ziemi.
O Kambodży nie wiedziałam
nic, poza szczątkowym skojarzeniem z Czerwonymi Khmerami i minami (plus Madox
Angeliny Jolie). Na początku pojechałam na „Pola Śmierci” i do więzienia S-21.
Do tej pory na samą myśl przechodzą po mnie dreszcze.
Pola śmierci
Czerwoni Khmerzy doszli
do władzy w 1975 roku (czerwony: kolor komunizmu). Rozpoczął się wtedy „rok
zerowy”. Dokładnie 17 kwietnia wkroczyli do stolicy i zaczęli realizować swoją
koncepcję komunizmu. Cała ludność miejska została wysiedlona na wieś do
kolektywnych gospodarstw rolnych i musiała pracować w polu nawet przez 12 godzin
(a przecież zupełnie się na tym nie znali). Zamknięto szkoły, fabryki, szpitale,
zlikwidowana została własność prywatna i pieniądz. Celem komunistów stało się
samowystarczalne społeczeństwo oparte na rolnictwie. Postanowiono natychmiast
zwiększyć produkcję rolną o 300%! Cel oczywiście niemożliwy do osiągnięcia.
Reżim Czerwonych Khmerów był niezwykle krwawy. Większość źródeł podtrzymuje, że
liczba ofiar Czerwonych Khmerów jest w proporcji do liczby ludności wyższa niż
w jakimkolwiek kraju na świecie we współczesnej historii. Parafrazując
Nałkowską można powiedzieć, że to „Khmerzy Khmerom zgotowali ten los”. Ofiarą
ludobójstwa padło około 25% populacji. W pierwszej kolejności rozprawiano się z
inteligencją. Większość nauczycieli, prawników, lekarzy i innych wykształconych
ludzi nie przetrwała reżimu. Wystarczyło, że ktoś nosił okulary, miał delikatne
dłonie, znał język obcy, lub też odważył się zakwestionować Czerwonych Khmerów.
Dni takich osób były policzone.
I to wszystko działo się w latach 70. XX
wieku. Część ludzi zmarła z głodu, chorób i wycieńczenia, część została
bestialsko zamordowana na „Polach Śmierci”. Jedno z takich pól (z około 300)
znajduje się nieopodal stolicy. Przywożono tam skazańców z więzienia S-21.
Więźniom mówiono, że „zostają przenoszeni do nowego domu”. Niezwykle trafna
metafora. Ludzi nie rozstrzeliwano, ponieważ kule były zbyt drogie. Klęczeli
nad własnym grobem i byli bici aż do śmierci czymkolwiek, co było tanie i łatwo
dostępne: kawałki metalowych drągów, maczety, siekiery. Z nikim się nie
patyczkowano. Pol Pot mawiał: "lepiej zabić przez pomyłkę niewinnego, niż
aby wróg miał ujść z życiem". Kolejne powiedzenie lidera to: „trawę należy
usuwać z korzeniami”. Korzenie to kobiety i dzieci, w tym niemowlęta. Dzieci
łapano za nogi i roztrzaskiwano je o drzewa. Następnie wszystkich wrzucano do
masowych grobów. Aby mieć pewność, że nikt nie przeżył dodatkowo na
zmasakrowane ciała rozpylano środki owadobójcze. Reżim nie tylko mordował
ludzi. Zniszczeniu uległa podstawowa komórka społeczna jaką jest rodzina. I nie
tylko fizycznie (mężczyźni i kobiety mieszkali w oddzielnych kolektywach), ale
i swoim wymiarze niematerialnym, duchowym. Dzieci mordowały rodziców, każdy mógł zostać okrzyknięty zdrajcą.
Zniszczono tradycję i wiarę.
Na "Polu Śmierci" nieopodal Phnom Penh zamordowano 20 000 ludzi.
Do dnia dzisiejszego z ziemi wychodzą resztki ubrań i kości.
Na Polu znajduje się stupa ze szczątkami ofiar. Na 17 poziomach znajdują się czaszki i pozostałe części ludzkiego szkieletu.
Więzienie S-21. Zdjęcia ofiar (jeszcze żywych, w salach znajdowały się też zdjęcia skatowanych ludzi).
Reżim pozamykał szkoły i przerabiał je na więzienia.
Odwiedzając Pola Śmierci
dostaje się audioprzewonik. Jeden z komentarzy brzmiał: „Trudno osądzać
oprawców. Czy w takich warunkach nie zachowałbyś się tak samo?”. Oprawcami byli
często nastolatkowie podążający za wpajaną im ideologią.
Naprawdę ciężko nie zadać
sobie pytania: „w jaki sposób coś takiego jest możliwe?”. Odpowiedzi chyba
brak. Historia pokazuje, że jest możliwe. A czy można się tego ustrzec? Chyba
nie (nie oznacza to jednak, że nie warto się starać).
[W latach 70. Zimbardo, amerykański
psycholog, przeprowadził eksperyment więzienny. Podzielił zupełnie przypadkowo
studentów na więźniów i strażników. Uczestnicy od razu wczuli się w swoje role.
Strażnicy zaczęli postępować brutalnie i sadystycznie w stosunku do więźniów,
pojawiły się zachowania patologiczne. W nocy z piątego na szóstego dnia
eksperymentu więźniowie wzniecili bunt. Następnego dnia prowadzący zdecydowali
się zakończyć przewidziany na czternaście dni eksperyment ze względu na obawę
utraty kontroli nad sytuacją.
Kolejny przykład: w
latach 60. Milgram przeprowadził eksperyment, który miał na celu zbadać
skłonność ludzi do ulegania autorytetom. Ochotnicy eksperymentu byli pewni, że biorą udział w badaniu
„wpływu kar na pamięć”. Uczestnicy (wcielający się w rolę nauczyciela) mieli
dawkować coraz silniejsze elektrowstrząsy uczniowi podłączonemu do krzesła
(pomocnik, udawał ból) w momencie, gdy udzielił złej odpowiedzi. Wszystkie
osoby badane w pewnym momencie zadawały pytanie o to, czy należy aplikować kolejny
wstrząs elektryczny. Widać było, że męczyli się z powodu cierpień ofiary.
Prosili badacza aby pozwolił im przestać. Gdy odmawiał, kontynuowali, ale
trzęsąc się, pocąc, jąkając. Obgryzali paznokcie, niekiedy wybuchali nerwowym
śmiechem. Nikt nie wycofał się, gdy ofiara wyraźnie o to prosiła, ani wtedy gdy
zaczęła wołać o pomoc, nawet wtedy gdy wydawała okrzyki pełne bólu. Milgram
podsumował eksperyment słowami: Znalazłem tu (w Ameryce) tyle posłuszeństwa,
że wcale już nie było powodu jechać do Niemiec.]
Puenty
więc brak. Wbrew wszelkiej logice można by życzyć, żeby historia się nie
powtarzała.
W
hostelu zaczęła rozmawiać ze mną kobieta, która przyjechała odwiedzić rodzinę
(właścicieli hostelu). Od 1975 roku mieszka w Stanach. Wraz z mężem i dziećmi
uciekli przed Czerwonymi Khmerami. Oni przeżyli. W Stanach uczyła angielskiego
uchodźców politycznych z całego świata.
Turystów
na każdym kroku nagabują kierowcy tuk – tuków (taka motocyklowa riksza)
oferując podwózkę. Bywa to męczące, ale w końcu tak zarabiają na swój chleb.
Jeden zapytał się nas skąd jesteśmy i od razu skojarzył Auschwitz.
Kolejny
etap podróży był już NIECO łatwiejszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz