Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

środa, 9 maja 2012

09.05.2012 - Środa

Kambodżańskie kontrasty 
vol 1

 (dla ludzi o mocnych nerwach)

W Kambodży spędziłam 8 dni. Czuję spory niedosyt. Gdy słyszę „Kambodża” pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśl to: KONTRAST. Jest to kraj kontrastów: bieda – bogactwo, krwawa przeszłość – nadzieja na przyszłość, patologia – tradycyjne wartości, życzliwość – krętactwo. 

Mój pierwszy kontakt z Kambodżą był dość ekstremalny. Na początku pojechałyśmy do stolicy Phnom Penh (główny cel: wyrobienie wizy). Po drodze mijałyśmy liczne wioski. W taki właśnie sposób wyobrażałam sobie Afrykę: bananowce, drewniane chałupki kryte liśćmi, załadowane ludźmi ciężarówki, dzieciaki biegające na bosaka po czerwonej ziemi. 

O Kambodży nie wiedziałam nic, poza szczątkowym skojarzeniem z Czerwonymi Khmerami i minami (plus Madox Angeliny Jolie). Na początku pojechałam na „Pola Śmierci” i do więzienia S-21. Do tej pory na samą myśl przechodzą po mnie dreszcze.  

Pola śmierci
Czerwoni Khmerzy doszli do władzy w 1975 roku (czerwony: kolor komunizmu). Rozpoczął się wtedy „rok zerowy”. Dokładnie 17 kwietnia wkroczyli do stolicy i zaczęli realizować swoją koncepcję komunizmu. Cała ludność miejska została wysiedlona na wieś do kolektywnych gospodarstw rolnych i musiała pracować w polu nawet przez 12 godzin (a przecież zupełnie się na tym nie znali). Zamknięto szkoły, fabryki, szpitale, zlikwidowana została własność prywatna i pieniądz. Celem komunistów stało się samowystarczalne społeczeństwo oparte na rolnictwie. Postanowiono natychmiast zwiększyć produkcję rolną o 300%! Cel oczywiście niemożliwy do osiągnięcia. Reżim Czerwonych Khmerów był niezwykle krwawy. Większość źródeł podtrzymuje, że liczba ofiar Czerwonych Khmerów jest w proporcji do liczby ludności wyższa niż w jakimkolwiek kraju na świecie we współczesnej historii. Parafrazując Nałkowską można powiedzieć, że to „Khmerzy Khmerom zgotowali ten los”. Ofiarą ludobójstwa padło około 25% populacji. W pierwszej kolejności rozprawiano się z inteligencją. Większość nauczycieli, prawników, lekarzy i innych wykształconych ludzi nie przetrwała reżimu. Wystarczyło, że ktoś nosił okulary, miał delikatne dłonie, znał język obcy, lub też odważył się zakwestionować Czerwonych Khmerów. Dni takich osób były policzone.

I to wszystko działo się w latach 70. XX wieku. Część ludzi zmarła z głodu, chorób i wycieńczenia, część została bestialsko zamordowana na „Polach Śmierci”. Jedno z takich pól (z około 300) znajduje się nieopodal stolicy. Przywożono tam skazańców z więzienia S-21. Więźniom mówiono, że „zostają przenoszeni do nowego domu”. Niezwykle trafna metafora. Ludzi nie rozstrzeliwano, ponieważ kule były zbyt drogie. Klęczeli nad własnym grobem i byli bici aż do śmierci czymkolwiek, co było tanie i łatwo dostępne: kawałki metalowych drągów, maczety, siekiery. Z nikim się nie patyczkowano. Pol Pot mawiał: "lepiej zabić przez pomyłkę niewinnego, niż aby wróg miał ujść z życiem". Kolejne powiedzenie lidera to: „trawę należy usuwać z korzeniami”. Korzenie to kobiety i dzieci, w tym niemowlęta. Dzieci łapano za nogi i roztrzaskiwano je o drzewa. Następnie wszystkich wrzucano do masowych grobów. Aby mieć pewność, że nikt nie przeżył dodatkowo na zmasakrowane ciała rozpylano środki owadobójcze. Reżim nie tylko mordował ludzi. Zniszczeniu uległa podstawowa komórka społeczna jaką jest rodzina. I nie tylko fizycznie (mężczyźni i kobiety mieszkali w oddzielnych kolektywach), ale i swoim wymiarze niematerialnym, duchowym. Dzieci mordowały  rodziców, każdy mógł zostać okrzyknięty zdrajcą. Zniszczono tradycję i wiarę. 

 Na "Polu Śmierci" nieopodal Phnom Penh zamordowano 20 000 ludzi.

 Do dnia dzisiejszego z ziemi wychodzą resztki ubrań i kości.



 Na Polu znajduje się stupa ze szczątkami ofiar. Na 17 poziomach znajdują się czaszki i pozostałe części ludzkiego szkieletu.

 Więzienie S-21. Zdjęcia ofiar (jeszcze żywych, w salach znajdowały się też zdjęcia skatowanych ludzi).

 Reżim pozamykał szkoły i przerabiał je na więzienia.

Odwiedzając Pola Śmierci dostaje się audioprzewonik. Jeden z komentarzy brzmiał: „Trudno osądzać oprawców. Czy w takich warunkach nie zachowałbyś się tak samo?”. Oprawcami byli często nastolatkowie podążający za wpajaną im ideologią. 

Naprawdę ciężko nie zadać sobie pytania: „w jaki sposób coś takiego jest możliwe?”. Odpowiedzi chyba brak. Historia pokazuje, że jest możliwe. A czy można się tego ustrzec? Chyba nie (nie oznacza to jednak, że nie warto się starać). 
 
[W latach 70. Zimbardo, amerykański psycholog, przeprowadził eksperyment więzienny. Podzielił zupełnie przypadkowo studentów na więźniów i strażników. Uczestnicy od razu wczuli się w swoje role. Strażnicy zaczęli postępować brutalnie i sadystycznie w stosunku do więźniów, pojawiły się zachowania patologiczne. W nocy z piątego na szóstego dnia eksperymentu więźniowie wzniecili bunt. Następnego dnia prowadzący zdecydowali się zakończyć przewidziany na czternaście dni eksperyment ze względu na obawę utraty kontroli nad sytuacją.
Kolejny przykład: w latach 60. Milgram przeprowadził eksperyment, który miał na celu zbadać skłonność ludzi do ulegania autorytetom. Ochotnicy eksperymentu byli pewni, że biorą udział w badaniu „wpływu kar na pamięć”. Uczestnicy (wcielający się w rolę nauczyciela) mieli dawkować coraz silniejsze elektrowstrząsy uczniowi podłączonemu do krzesła (pomocnik, udawał ból) w momencie, gdy udzielił złej odpowiedzi. Wszystkie osoby badane w pewnym momencie zadawały pytanie o to, czy należy aplikować kolejny wstrząs elektryczny. Widać było, że męczyli się z powodu cierpień ofiary. Prosili badacza aby pozwolił im przestać. Gdy odmawiał, kontynuowali, ale trzęsąc się, pocąc, jąkając. Obgryzali paznokcie, niekiedy wybuchali nerwowym śmiechem. Nikt nie wycofał się, gdy ofiara wyraźnie o to prosiła, ani wtedy gdy zaczęła wołać o pomoc, nawet wtedy gdy wydawała okrzyki pełne bólu. Milgram podsumował eksperyment słowami: Znalazłem tu (w Ameryce) tyle posłuszeństwa, że wcale już nie było powodu jechać do Niemiec.]

Puenty więc brak. Wbrew wszelkiej logice można by życzyć, żeby historia się nie powtarzała.

W hostelu zaczęła rozmawiać ze mną kobieta, która przyjechała odwiedzić rodzinę (właścicieli hostelu). Od 1975 roku mieszka w Stanach. Wraz z mężem i dziećmi uciekli przed Czerwonymi Khmerami. Oni przeżyli. W Stanach uczyła angielskiego uchodźców politycznych z całego świata.
Turystów na każdym kroku nagabują kierowcy tuk – tuków (taka motocyklowa riksza) oferując podwózkę. Bywa to męczące, ale w końcu tak zarabiają na swój chleb. Jeden zapytał się nas skąd jesteśmy i od razu skojarzył Auschwitz. 

Kolejny etap podróży był już NIECO łatwiejszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz