Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

sobota, 7 stycznia 2012

07.01.2012 - Sobota

Jeszcze nigdy nie pisałam o mojej pracy:P. Przyjechałam do Wietnamu z myślą, że będę uczyć angielskiego nastolatków. Wybierając oferty od razu odrzucałam te z przedszkolami. W mojej niby było coś wspomniane o dzieciach, ale raczej jako dodatkowe zajęcie. Wtedy w Polsce nigdy świadomie nie wybrałabym pracy z maluchami.  Na miejscu, na sposób wietnamski, okazało się, że de facto uczę w przedszkolu! Starsze grupy miałam raz w tygodniu, i to wcale nie takie starsze, dalej szczyle (max. 15 lat). [Z AIESECiem pracowałam w prywatnym przedszkolu, obecnie po zerwaniu umowy w publicznych]. 

Musiałam zupełnie zmienić swoje nastawienie. Z takiego wielkomiejskiego singla, gardzącego wszelkimi rozmowami o dzieciach, do pani przedszkolanki. Kosztowało mnie to bardzo dużo wysiłku (i nadal kosztuje, chociaż teraz już jest „o niebo lepiej”, jakby to Mietek Szcześniak zaśpiewał:P, taki suchar specjalnie dla Sylwii;). Musiałam się przełamać, nie tylko psychicznie, ale i fizycznie: dzieci mają niesamowitą potrzebę przyklejania się do innych:P. Czasami czuję, że za nadto się spinam, i że powinnam totalnie wyczilować. Uczę się tego. Raz wychodzi lepiej, raz gorzej. Ogólnie nauczyłam się, że do dzieci trafia jedynie prosty przekaz: w myśl zasady: im większym TELETUBISIEM jesteś, tym lepiej. Staram się więc wcielać w rolę teletubisia:). Gram swoim ciałem, głosem, śpiewam piosenki, skaczę i udaję wszelkie odgłosy zwierząt, znam już nawet te wietnamskie :P. Tak czy owak, staram się dobrze wykonywać swoją pracę i mieć przy tym jakąś frajdę. Jest to dobra praca na chwilę. Cieszę się, że niejako zostałam „zmuszona”, żeby ją wykonywać, ale boję się utknąć w takiej roli na dłuższą metę. Pouczę jeszcze do końca marca, później jednak chciałabym robić coś innego.   

Na pewno nabieram dystansu do samej siebie, uczę się spontaniczności i naturalności. Dzieci od razu zczają ściemę i spinę. Uczę się również współpracować z innymi nauczycielami, dzięki czemu nasza robota może być łatwiejsza i przyjemniejsza. Na zajęciach muszę tryskać energią, robić wszelkie głupoty. Po zajęciach priorytet stanowi „powrót do rzeczywistości”. 

Pracuję od poniedziałku do piątku, około 17 godzin tygodniowo. Mam dwie zmiany: rano (ok.8.30 – 10.30) i po południu (ok.2.00 – 4.00). Ogólnie się nie przepracowuję :P. Pracuję w kilku lokalizacjach. Na rowerze zajmuje mi maksymalnie 20 minut, żeby dostać się do każdej z nich. Zajęcia odbywają się w wyznaczonych do tego salach. Dzieci przychodzą ze swoimi opiekunkami. Uczę 3 grupy wiekowe: 3, 4 i 5-cio latki. Sesja trwa od 30 do 40 min. Mam z góry ustalony plan, którego się trzymam. Wymyślać muszę tylko zabawy. Zawsze uczy ze mną wietnamska asystentka, która tłumaczy, wyjaśnia i animuje grupę. Są to zazwyczaj młode dziewczyny zaraz po studiach. Z większością bardzo dobrze mi się współpracuje. Dużo mi pomagają i ciężar prowadzenia zajęć rozkłada się na nas dwie. Do dyspozycji mamy głównie karty z rysunkami i przedmioty. Zawsze podczas sesji dzieci śpiewają przynajmniej dwie piosenki, często też grają w gry językowe na komputerze i oglądają kreskówki.

 "Goodbye, goodbye see you again, I had fun today" :P

Teoretycznie każdorazowo powinna nam towarzyszyć wietnamska przedszkolanka, która ma trzymać dyscyplinę w grupie. Czasami jednak przyprowadzają dzieci i uciekają. A nam już nie zawsze udaje się utrzymać spokój :P. Bywa, że przedszkolanki trochę rozwalają mi zajęcia, ponieważ są zbyt zaangażowane. Strasznie mnie irytuje, gdy podpowiadają dzieciom. W ten sposób zabiera się szczylom możliwość nauczenia się samodzielnego myślenia. Ja rozumiem, że tak to działa w tym społeczeństwie: samodzielne myślenie nie jest w cenie. Należy odtwarzać i nie mędrkować. Bywa, że czuję się bezsilna. Oczywiście dzieci są dobre w powtarzaniu, zwłaszcza w takim automatycznym, bezmyślnym. Często nie czają bazy, ale jak usłyszą pierwszy dźwięk to od razu płynnie śpiewają. Ja staram się nie podpowiadać. Wolę kilka sekund dłużej zaczekać, zagrać ciałem itp. W końcu znajdzie się dzieciak, który sobie skojarzy. Taka nauka jest na pewno bardziej efektywna, chociaż może nie widać od razu efektów. Zdarza mi się uciszać wietnamskie nauczycielki, prosząc, żeby dzieci same wykombinowały, o co mi chodzi. A naprawdę możliwości mózgu w tym wieku są olbrzymie i nie trzeba się w pełni rozumieć, żeby zczaić czyjeś intencje. Irytuje mnie więc brak swobody. Dzieci nie uczy się samodzielnego myślenia. Po prostu mają przyswoić to, co mówi nauczycielka. Pani mówi: „I want to be a teacher” (chcę zostać nauczycielem) i dziecko to powtarza. Pomimo wielu innych możliwości. Trzeba robić tak, jak ci mówią. W ten właśnie sposób wychowuje się pokolenia. Tak zachowują się tutaj ludzie. Nie poddaje się refleksji, ani krytyce poszczególnych wskazań: np. rodziny, szefa czy też partii. Po prostu tak robisz, bo tak ma być. I kropka. Nie chcę tego reprodukować, czasami jednak nie mam szansy postępować inaczej. Na szczęście są grupy, w których współpraca między mną, asystentką i przedszkolanką wygląda zupełnie inaczej. 

Kilka osób pytało się o kary cielesne. Muszę Was rozczarować: nie są stosowane. Gdy pracowałam w prywatnym przedszkolu to widziałam jak laska uderzyła dziecko linijką w rękę, czasami je szarpały, albo wmuszały jedzenie. Ale to były słabe przedszkolanki, takie, które nie potrafiły nad sobą panować. A pracując z dziećmi naprawdę trzeba mieć nerwy na wodzy. Więcej daje tłumaczenie, niż agresywna, niecierpliwa reakcja. To prywatne przedszkole było strasznie słabe. Jakość nauczania i opieki po prostu fatalna. Teraz pracuje mi się znacznie lepiej. Chociaż zdarzają się agresywne przedszkolanki, czasami widzę płaczące dzieci po kątach. Tak czy owak, dzieci się tutaj raczej nie bije :P. Zresztą, sama jestem zdania, że trzeba szczylom jasno granice wyznaczać. Jak już mnie mocno jakiś dzieciak wkurza to każę mu wstać i musi siedzieć obok mnie, nie bierze udziału w grach itp. albo mówię, że jeżeli się nie uspokoją, to wychodzę i mam ich daleko. Zazwyczaj działa. 

Na pewno uczę się jak postępować z dziećmi. Dużo mi daje obserwacji innych nauczycielek. Dowiaduję się też, jakie możliwości intelektualne mają dzieci na poszczególnych etapach rozwoju. Jeżeli ktoś potrzebuje rady, kiedy zacząć posyłać dziecko na angielski, to chętnie podzielę się swoimi obserwacjami :P.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz