Mogłabym wysnuć nową
teorię ekonomiczną głoszącą, że strefa zwrotnikowa nie sprzyja rozwojowi
gospodarczemu. Żeby zabrzmieć bardziej naukowo powinnam napisać coś w stylu:
istnieje korelacja między strefą geograficzną a osiąganym poziomem wzrostu
gospodarczego. Jednakże ja zupełnie nie radzę sobie z zarządzaniem własnych
wydatków więc może odpuszczę sobie karierę ekonomiczną. Faktem jest, że
większość krajów wysoko rozwiniętych znajduję się w strefie klimatu
umiarkowanego.
Człowiek, który
doświadcza chłodu musi być bardziej zapobiegliwy i pracowity. Jeżeli nie
zbuduje sobie porządnego domu, nie przetrwa zimy. Nie wystarczy poskładać kilku
kartonów i wrzucić na wierzch plastikowej torby. Slumsy istnieją jedynie w
strefie klimatu zwrotnikowego, gdzie można zasnąć pod gołym niebem i nawet nie trzeba
szukać okrycia.
To samo tyczy się
pożywienia. Człowiek strefy umiarkowanej, doświadczający ekstremalnych pór
roku, nie ma wyjścia i musi przygotować zapasy na nadchodzący „jałowy” okres, w
czasie którego ziemia nie będzie wydawać plonów. W strefie zwrotnikowej nikt
nie musi się o to martwić. Drzewa owocują praktycznie cały rok, ryż zbiera się
nawet trzy i czterokrotnie [posługuję się przykładem Azji, w końcu to moja para
kaloszy a raczej japonek, inne buty są zbędne].
Nikt nie będzie wychylał
się przed szereg i zmuszał do pracy, która nie jest konieczna. Więc na nic się
zdaje „uprzemysławianie” tej strefy klimatycznej w imię misjonarskiej wizji zrównoważonego
rozwoju świata, która stanowi jedynie pretensjonalną przykrywkę zachłannych
korporacji, którą karmi się obojętną opinię publiczną dającą milczącą zgodę na łapczywe
rozszarpywanie surowców naturalnych i niszczenie przyrody (wszak ochrona
środowiska jest jedynie europejską fanaberią).
Jak nigdzie w regionie widać
to w Indonezji. Bylejakość, w rozumieniu europejskim, uderza z każdej strony.
Tutaj natomiast jest to „norma”. I wszystkim z tym jest dobrze więc czym się
stresować. Wystarczy, że słońce
niemiłosiernie praży, po co brać sobie więcej problemów na głowę.
Rani poprosiła mnie o
poprowadzenie jej zajęć na uniwersytecie w Palu. Wchodząc do sali seminaryjnej
minęłam po drodze sterty śmieci, gruzu i kurzu poupychanego po kątach. Klatkę
schodową taranowały rozdarte worki cementu, które ktoś rzucił zapewne kilka
miesięcy wcześniej. Tablica, która odpadła ze ściany, niestabilnie spoczywała na
dwóch krzesłach. Uniwersytecki dziedziniec porastały chwasty, przy ogrodzeniu pasły
się krowy i paliły śmieci a słońce niemiłosiernie
prażyło. Oj panas, panas! [gorąco po indonezyjsku]. W tej świadomości nie
istnieje potrzeba organizowania przestrzeni. Bynajmniej w świątyni wiedzy i
kształtowania umysłów.
Panas! Słońce niemiłosiernie praży więc lepiej się
zdrzemnę.
Nie przepadam za Jakartą.
W mieście, które przypomina jeden wielki slums, pośród którego okazjonalnie
wyrastają stalowo-szklane wieżowce, mieszka ok. 8,5mln ludzi. A w całej aglomeracji
18mln!
W indonezyjskiej stolicy na jeden kilometr kwadratowy przypada blisko 15 000 ludzi! W Warszawie 3 300.
W indonezyjskiej stolicy na jeden kilometr kwadratowy przypada blisko 15 000 ludzi! W Warszawie 3 300.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz