Szacun dla Khmerów!
Podróżowanie po Kambodży jest raczej proste.
Oczywiście zdarzają się czasami problemy. Najważniejsze to nie dać się oszukać,
spróbować nie przepłacić i zejść z najpopularniejszych ścieżek. Khmerzy są
bardzo opiekuńczy. Przekraczałyśmy granicę kambodżańsko- wietnamską autobusem.
Opiekun autobusu niemalże prowadził nas za rączkę i pilnował, żeby nikt się nie
zgubił. Na miejscu w Phnom Penh ledwo zdążyłyśmy wysiąść, a już kierowcy tuk –
tuków (motocyklowych taksówek) zaczęli się wokół nas kłębić i proponowali
podwózkę do hostelu (dobierając ceny i standard do naszych wymagań). W hostelu możesz kupić kolejne bilety, nie musisz
kombinować, szukać dworca itp. Ze stolicy pojechałyśmy nad morze. Miałyśmy być
gotowe o 7.45. Nieco wcześniej przyjechał po nas tuk-tuk, aby nas dowieść do
autobusu. Właśnie wychodziłyśmy z pokoju, gdy chłopak z recepcji przyszedł nas
zawiadomić, że już jedziemy. Czy to brzmi skomplikowanie? Nic a nic! W Europie
nikt Cię nie odbierze z hotelu. Samemu trzeba trafić na dworzec, lotnisko itp.
Ba! Nikt nie zapuka do Twojego pokoju, żeby Ci powiedzieć, że na Ciebie
czekają:P (no chyba, że naprawdę masz duuużo kasy). Kambodża jest niesamowicie
przyjazna turystom. Ludzie też. I w dodatku ludzie myślą!!! A to się ceni. 7
miesięcy życia w Wietnamie robi swoje.
Czasami łapię się na tym, że traktuję
innych jak idiotów. Pytam się po sto razy, potwierdzam i jakoś nie dowierzam,
gdy ktoś coś obiecuje. W Wietnamie ciężko cokolwiek załatwić. Na pewno trzeba
się więcej natrudzić. Byłyśmy więc zachwycone Kambodżą. A zwłaszcza
drobiazgami. Ludzie potrafili przesunąć się na chodniku, żebyśmy mogły przejść,
przestawali zamiatać, aby kurz na Ciebie nie leciał. Do kelnera nie trzeba było
sto razy powtarzać czego chcemy i zawsze przynosił zamówione potrawy! Ludzie
byli w stanie logicznie przewidzieć rozwój sytuacji, domyślali się o co nam
chodzi. Wszystko było prostsze. Nie chcę tutaj nikogo obrażać, ale autentycznie
ludzie w Wietnamie nie myślą, albo raczej robią to tylko nieliczni. Prosty
przykład: jechałam autobusem z Phnom Penh do HCMC (Sajgon). Praktycznie wszyscy
ludzie wysiedli. Opiekun autobusu pyta się (po angielsku!) gdzie chcę jechać. A
ja na to, że w sumie to nie wiem, ale chciałabym wysiąść na tym samym przystanku,
z którego tydzień wcześniej wyruszałam (z innym przewoźnikiem). Chłopak pyta
się więc o nazwę ulicy. Oczywiście nie znałam, powiedziałam tylko, że obok był
park i niebieski budynek, i dużo biur podróży (a tak BTW właśnie byłam w 10 mln
mieście!). On chwilę pomyślał i napisał mi na kartce nazwę ulicy z dokładnym
adresem bramy, gdzie znajdują się tanie hostele! Blondi powiedziała: chcę
wysiąść obok niebieskiego budynku i parku! A on doskonale mnie zrozumiał! I
wiadomo, że to był Khmer a nie Wietnamczyk (czasami się tak zastanawiam, czy
może nie powinnam się bardziej przygotowywać do moich podróży:P).
[A propo niemyślących Wietnamczyków naprawdę nie
przesadzam. Chciałam kiedyś zrobić ksero i wydrukować materiały na zajęcia.
Poszłam więc do punktu ksero. Tak się domyśliłam po olbrzymim szyldzie: „COPY”,
drukarkach, komputerach i kserokopiarkach w środku. Nic bardziej złudnego! Wchodzę,
wyciągam książkę i pokazuję stronę mówiąc po wietnamsku liczbę kopii, które
chciałabym zrobić. Koleś zupełnie nie zajarzył o co mi chodzi. Zaczęłam więc
pokazywać na palcach, w końcu nie mówię w tonach, mógł mnie nie zrozumieć,
nawet po kilkukrotnym powtórzeniu. Przecież mogłam mu powiedzieć wszystko: „poproszę
Pho” (lokalna zupa z makaronem). To, że właśnie trzymam w ręce książkę w
punkcie ksero wcale nie świadczy o tym, że chcę zrobić „n” kopii. Po dalszym
wyjaśnianiu zdawało mi się, ze koleś zrozumiał. Zaczął robić kopie. Ja w tym
czasie podjęłam kolejne wyzwanie: wydrukowanie z Pendriva. Też nie było łatwo.
Nawet pokazywanie palcem plików nie pomogło. W końcu jednak udało się
wydrukować. Spojrzałam na kolesia robiącego ksero mojej książki i zaniepokoiło
mnie przewracanie przez niego kartek. Dokładnie mu pokazałam stronę w jej środku,
a on zaczął kserować od początku! Kolejna potyczka. Zabrałam mu więc książkę i
pokazuje kolejny raz stronę i mówię liczbę kopii, dodatkowo pokazując na
palcach. On normalnie nie zakumał! Już się gotowałam. Prawie straciłam
cierpliwość. Za chwile miałam zacząć zajęcia a już od dziesięciu minut użeram
się w punkcie ksero. Podstawa to zachować spokój. Ułożyłam więc książkę w
kserokopiarce na wybranej stronie i pokazuję mu zielony guziczek: „enter”. Nic
więcej, tylko enter! Chwilę jeszcze postał i wcisnął enter.
Na szczęście zdarzają się bardziej ogarnięci
ludzie. Normalnie kseruję o chłopaczka przy akademiku i on zawsze zakuma o co
mi chodzi. Hehe, pokazuje stronę i mówię po wietnamsku liczbę kopii i
rzeczywiście się zgadza! Super! Nawet mi czasami powie cenę po angielsku. Ale
przecież życie nie może być takie przewidywalne.
Tak samo w taksówce: pokazujemy kolesiowi ręką
prosto a on skręca w prawo. I kto z kogo robi idiotę? Czasami już nie wiem].