Kobieta przebierająca chilli. W tym roku plony są wyjątkowo udane, a co za tym idzie ceny skupu niemiłosiernie niskie. Oprócz chilli miejscowi uprawiają imbir, czosnek i zboża.
W dzień paliło przeraźliwie słońce słońce a w nocy temperatura spadała do kilku stopni, tak, że z ust buchała para.
Dzieciaki idące po wodę w tradycyjnych birmańskich spódnicach longyi. Jest to wersja unisex. Noszą ją chłopcy i dziewczęta, tylko nieco inaczej ją wiążą. Jest to około dwumetrowy kawałek materiału ze zszytymi końcami (w pionie;). Zawija się go wokół bioder.
W przeciętnym domu jedynym meblem jest drewniana skrzynia pełniąca funkcję szafy. Można do niej włożyć ubrania i koce należące do całej rodziny. Stół i krzesła są zbędne. Wystarczy mata na podłodze.
Kuchnia jest odrębnym pomieszczeniem. Znajduje się w niej palenisko (po prawej) i łóżko (na środku).
W wiosce nie było ani prądu, ani bieżącej wody. Każdego ranka ludzie chodzili do źródła, żeby jej zaczerpnąć. Gdy doszliśmy do jeziora Inle i po raz pierwszy od trzech dni mogłyśmy wziąć prysznic. Aż miałam wyrzuty sumienia, że tak marnotrawię wodę.
Kaktusy zamiast ogrodzenia i żadne bydło na pewno nie przejdzie.
Gigantyczne aloesy. Miejscowi raczej ich nie wykorzystują. W Wietnamie popularne są soki i jogurty z aloesem.
Rytuał picia herbaty zapewne pozostał po Brytyjczykach a może to i wpływy Chińskie. Gdziekolwiek się nie pójdzie, zawsze dostanie się filiżankę.
No cóż, trasy w całości nie przeszłam, musieli mnie odwieść na skuterze (pisałam o tym wcześniej). Pewnie jeszcze dwa lata temu bym spanikowała, że jest źle. A wtedy cytowałam sobie w myślach Szymborską: "Umrzeć, tego nie robi się kotu" martwiąc się o mamę, która zapewne rozpaczałaby po mojej śmierci. Na szczęście żyję :).
Miałam słabość do gigantycznych aloesów.
Ostatnimi czasy, gdy podróżuję zakrywam się od stóp do głów chroniąc się przed silnym słońcem jak i starając się nie przykuwać do siebie zbyt dużej uwagi (zwłaszcza w mało turystycznych miejscach).
Ozdrowiałam! Co prawda drugiego dnia patrzyłam głównie na swoje buty i odliczałam kroki do wioski, w której mieliśmy nocować. I w całej tej przygodzie niesamowite było wsparcie Thao i Yangona. Cały czas wszyscy się śmialiśmy, bo raczej nic innego nam nie pozostało. Znajdowaliśmy się w małej, odizolowanej wiosce, bez wody, prądu i możliwości wydostania się z niej po zmierzchu.
Posługując się wskaźnikami ekonomicznymi (np. PKB) można stwierdzić, że ludzie w Birmie żyją w ekstremalnym ubóstwie, na pewno jednak nie duchowym. Każda napotkana osoba uśmiechała się serdecznie od ucha do ucha.
Dzieciakom dużo do szczęścia nie potrzeba, wystarczy pusta butelka i prowizoryczna piłka i już mogą się bawić w kręgle!
W wiosce, w której nocowałyśmy ostatniego dnia sąsiedzi kopali studnię. Mężczyzna kruszył biały kamień kilofem a kobiety wynosiły żwir na pobliską piaszczystą drogę. Postanowiłyśmy pomóc i w ten oto sposób każda ze stron miała niezły ubaw. Na zdjęciu Thao próbuje swoich sił na migi.
Dziewczynka po prawej ma wplecioną gałązkę we włosy, która działa jak perfumy ;).
Żniwa
Matki pracowały przy cepach i przesiewały ziarno a dzieciaki beztrosko skakały po snopkach.
Poranne zbieranie ofiar przez młodych nowicjuszów. O poranku było przeraźliwie zimno!
Andź, do twarzy Ci w tym kapeluszu.:D
OdpowiedzUsuńDzięki Gos, trochę był za mały i mi wiecznie spadał z głowy przy większych podmuchach wiatru ;)
Usuńsuper zdjęcia :) Fajny blog :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, aż wezmę się dzisiaj za pisanie :)
Usuń