Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

środa, 16 stycznia 2013

16.01.2013 - Środa



Poniżej zdjęcia z przedszkola. Muszę w końcu poimprezować  i wyjechać, to wtedy wrzucę zdjęcia w nieco innej tematyce. 

 W tym tygodniu wystawiamy "Trzy Małe Świnki". 

 Ryu bawiący się w teatrzyk. Wcześniej nazbieraliśmy trochę trawy, patyków i cegieł w ogrodzie. Dzieciaki biegają po kawałkach gruzu i stertach suchych liści. I nikt nie widzi w tym niczego dziwnego. Już kilkakrotnie prosiłam o uprzątnięcie placu zabaw.

 Pieczenie pizzy. Oczywiście wszyscy chcieli "podotykać". Przepis dostałam od Sylwii, przećwiczyłyśmy z Maraj w sobotę i dzisiejsza akcja zakończyła się sukcesem.

 Każdy miał okazję nieco się pobrudzić. 

 Zanim włożyłam pizze do piekarnika dzieciaki już zdążyły wyjeść połowę dodatków. Największym powodzeniem cieszyła się kukurydza i ser.

 Zabawa w piaskownicy. Ze względu na upał piasek jest zawsze suchy jak na pustyni i nie można z niego niczego zbudować. Pozostaje kopanie dołków i polewanie wodą.

 Wietnamska nauczycielka już by krzyczała widząc chłopców wchodzących na domek. Z góry widać lepiej.

 Wietnamskie domy nie mają okien na parterze, tylko szerokie bramy wejściowe. Niektóre z nich przypominają bardziej drzwi garażowe. Powyglądać przez okno, bezcenne!

Poranna gimnastyka na huśtawce. No i dobrze, bo dzieciaki jedzą za dużo słodyczy w domu.  

Malowanie figurek z masy solnej. Część masy zostawiłam do wyschnięcia "na powietrzu", resztę przez dwa dni suszyłam w piekarniku. Nie wzięłam pod uwagę, że przy tutejszej wilgotności powietrza i temperaturze masa nigdy nie wyschnie, wręcz przeciwnie: roztopi się jak masło!

 4-latki w akcji (do południa uczę 5-latki a po południu rocznik niżej).

 Potrzebne materiały: pudełko po koreańskich chipsach, bristol, farby i kot gotowy. Oczywiście dzieci same pomalowały.

Dzieci miały okazję porobić głupie miny.

 Mały japoński konik morski. 


Nie narzekam na pracę, czasami jednak lekko się irytuję. Problem w tym, że moja szkoła jest bardziej turecka niż wietnamska. Dyrektor pochodzi z Turcji tak samo jak pewnie dobre 70% tzw. „ciała pedagogicznego”. Oczywiście niższe stanowiska administracyjne zajmują Wietnamczycy. To samo tyczy się kucharek, sprzątaczek i opiekunek. Staram się unikać wszelkich konfrontacji i jedynie skupiam się na pracy z dziećmi. W przedszkolu mam trzy Turczynki, jedną Wietnamską nauczycielkę, trzy Wietnamskie opiekunki i sprzątaczkę. Uważam, żeby się z nikim zbytnio nie spoufalać. Nawet w czasie przerw preferuję  rozmawiać z dzieciakami. 

Już od samego początku było coś „nie tak”. Gdy przyszłam na rozmowę kwalifikacyjną dyrektor nie podał mi ręki (na szczęście w porę się zorientowałam, więc nawet nie zdążyłam jej wyciągnąć). Później podczas lunchu jedna z niewielu nie-Tureckich nauczycielek uświadomiła mi, że mężczyźni i kobiety jedzą przy oddzielnych stolikach. I też na szczęście nigdy się nie dosiadłam do „męskiego” stołu, co przyszłoby mi dość naturalnie i spontanicznie. Czasami jednak, gdy miałam jakąś sprawę do dyrektora, to zagadywałam go podczas jedzenia, co chyba też jest jakimś nietaktem. I wyobraźcie sobie, że w stołówce jest do wyboru jedzenie wietnamskie i tureckie! Kuchnia absolutnie nie gotuje wieprzowiny. A wieprzowina (czyli: thịt lợn) jest najpopularniejszym mięsem w Wietnamie. Wystarczy powiedzieć słowo „mięso” (thịt) a już wiadomo, że chodzi o prosiaka. W każdym innym przypadku obowiązkowo dodaje się nazwę zwierzęcia: np. thịt gà (kurczak), thịt bò (wołowina, a dosłownie mięso krowy). 

[Nie wspominam nawet o zachowaniu mężczyzn. Nigdy żaden z nich nie powie do mnie pierwszy "dzień dobry". Na początku się uśmiechałam teraz mijam ich jak powietrze. Jeżeli oni nie idą na kompromis, to ja też nie. Za to z Wietnamskimi nauczycielami mam doskonały kontakt. Z daleka się witamy i odbębniamy rytuał wspólny obu kulturom].  
Od samego początku zasugerowałam, że moje pięciolatki powinny jeść oddzielnie w kuchni (a nie w ciasnej przedszkolnej stołówce z innymi grupami).  W ten oto sposób pilnuję dzieci i z nimi jem (co de facto nie należało do moich obowiązków) i nie muszę chodzić do gmachu głównego szkoły, który znajduje się po przeciwnej stronie ulicy.

Dzisiaj zostałam wezwana na „dywanik”. Chodziło głównie o moją wizę (która się kończy za dwa dni). Szkoła może przedłużyć moją wizę bez wyrabiania karty pobytu. Na dłuższą metę jednak jest to bardziej skomplikowane i droższe. Dla dyrektora oczywiste było, że będę pracować w przedszkolu w kolejnym roku szkolnym i w ten oto sposób powinnam od raz wyrobić kartę pobytu. Powiedziałam, że potrzebuję tydzień na przemyślenie czy zostaję w Wietnamie, czy też nie. I byłabym nawet skłonna powiedzieć „tak” i popracować do maja 2014 roku. Jednak sprawa sama się rozwiązała. Usłyszałam kilka uwag. Jedną z nich było uczulenie na „różnice religijne” (że niby w kontekście buddyjskim a nie muzułmańskim) a druga tyczyła się mojego ubioru! Otóż wszystkie Turczynki przychodzą do pracy pozakrywane po same stopy i ręce. Brakuje im tylko chusty. A ja chodzę w moich sukienkach przed kolano, co w Wietnamie jest jak najbardziej normalne. Teraz mam zakładać tylko te „za kolano” czyli zostają mi dwie pary spodni, ponieważ takich sukienek to ja w swojej garderobie nie posiadam. A przecież robiłam taki dobry PR moim wyglądem! 


I tak sobie myślę, gdzie ja popełniłam błąd. I nagle mnie oświeciło! Otóż w tym tygodniu opowiadam dzieciom bajkę o Trzech Małych Świnkach!!! (Three Little Pigs). I jeszcze piekłam pizze i dodałam bekon! Moje dzieci jedzą wszystko, ja też i domagam się poszanowania moich kubków smakowych i prawa do jedzenia pizzy z bekonem w „International Bilingual Kindergarten”! Pozwoliłam więc sobie na akt buntu. 


6 komentarzy:

  1. już widzę jak w polskim przedszkolu jakaś wychowawczyni piecze z dzieciakami pizzę. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj uwierz mi, że na pewno pieką, zwłaszcza w takich, za które płaci się kupę kasy. Moje właśnie do takich należy: miesiąc prawie 700 dolców!

    OdpowiedzUsuń
  3. Może nie pieką bo pizza jest niezdrowa :P Ania przyznaj się, dzieciaki nie jedzą za dużo słodyczy w domu, ale za dużo pizzy i ciasteczek w przedszkolu ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj Supermoniu, pizza wcale nie jest taka niezdrowa, zwłaszcza, że tutaj praktycznie do wszystkiego dodaje się glutaminian sodu!

    OdpowiedzUsuń
  5. A btw co do różnic kulturowych, to w Turcji bajka Three Little Pigs i nawet Winnie-the-Pooh(z powodu Prosiaczka) zostały wycofane! Polecam książkę Niemki urodzonej w Turcji min. o takich "ciekawostkach": Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji - Necla Kelek

    OdpowiedzUsuń