Poniżej zdjęcia z
przedszkola. Muszę w końcu poimprezować
i wyjechać, to wtedy wrzucę zdjęcia w nieco innej tematyce.
W tym tygodniu wystawiamy "Trzy Małe Świnki".
Ryu bawiący się w teatrzyk. Wcześniej nazbieraliśmy trochę trawy, patyków i cegieł w ogrodzie. Dzieciaki biegają po kawałkach gruzu i stertach suchych liści. I nikt nie widzi w tym niczego dziwnego. Już kilkakrotnie prosiłam o uprzątnięcie placu zabaw.
Pieczenie pizzy. Oczywiście wszyscy chcieli "podotykać". Przepis dostałam od Sylwii, przećwiczyłyśmy z Maraj w sobotę i dzisiejsza akcja zakończyła się sukcesem.
Każdy miał okazję nieco się pobrudzić.
Zanim włożyłam pizze do piekarnika dzieciaki już zdążyły wyjeść połowę dodatków. Największym powodzeniem cieszyła się kukurydza i ser.
Zabawa w piaskownicy. Ze względu na upał piasek jest zawsze suchy jak na pustyni i nie można z niego niczego zbudować. Pozostaje kopanie dołków i polewanie wodą.
Wietnamska nauczycielka już by krzyczała widząc chłopców wchodzących na domek. Z góry widać lepiej.
Wietnamskie domy nie mają okien na parterze, tylko szerokie bramy wejściowe. Niektóre z nich przypominają bardziej drzwi garażowe. Powyglądać przez okno, bezcenne!
Poranna gimnastyka na huśtawce. No i dobrze, bo dzieciaki jedzą za dużo słodyczy w domu.
Malowanie figurek z masy solnej. Część masy zostawiłam do wyschnięcia "na powietrzu", resztę przez dwa dni suszyłam w piekarniku. Nie wzięłam pod uwagę, że przy tutejszej wilgotności powietrza i temperaturze masa nigdy nie wyschnie, wręcz przeciwnie: roztopi się jak masło!
4-latki w akcji (do południa uczę 5-latki a po południu rocznik niżej).
Potrzebne materiały: pudełko po koreańskich chipsach, bristol, farby i kot gotowy. Oczywiście dzieci same pomalowały.
Dzieci miały okazję porobić głupie miny.
Mały japoński konik morski.
Nie narzekam na pracę,
czasami jednak lekko się irytuję. Problem w tym, że moja szkoła jest bardziej
turecka niż wietnamska. Dyrektor pochodzi z Turcji tak samo jak pewnie dobre
70% tzw. „ciała pedagogicznego”. Oczywiście niższe stanowiska administracyjne
zajmują Wietnamczycy. To samo tyczy się kucharek, sprzątaczek i opiekunek. Staram
się unikać wszelkich konfrontacji i jedynie skupiam się na pracy z dziećmi. W
przedszkolu mam trzy Turczynki, jedną Wietnamską nauczycielkę, trzy Wietnamskie
opiekunki i sprzątaczkę. Uważam, żeby się z nikim zbytnio nie spoufalać. Nawet
w czasie przerw preferuję rozmawiać z
dzieciakami.
Już od samego początku
było coś „nie tak”. Gdy przyszłam na rozmowę kwalifikacyjną dyrektor nie podał
mi ręki (na szczęście w porę się zorientowałam, więc nawet nie zdążyłam jej
wyciągnąć). Później podczas lunchu jedna z niewielu nie-Tureckich nauczycielek
uświadomiła mi, że mężczyźni i kobiety jedzą przy oddzielnych stolikach. I też
na szczęście nigdy się nie dosiadłam do „męskiego” stołu, co przyszłoby mi dość
naturalnie i spontanicznie. Czasami jednak, gdy miałam jakąś sprawę do
dyrektora, to zagadywałam go podczas jedzenia, co chyba też jest jakimś nietaktem.
I wyobraźcie sobie, że w stołówce jest do wyboru jedzenie wietnamskie i
tureckie! Kuchnia absolutnie nie gotuje wieprzowiny. A wieprzowina (czyli: thịt lợn) jest najpopularniejszym mięsem w Wietnamie.
Wystarczy powiedzieć słowo „mięso” (thịt) a już wiadomo, że chodzi o prosiaka. W każdym innym przypadku obowiązkowo
dodaje się nazwę zwierzęcia: np. thịt
gà (kurczak), thịt bò (wołowina, a dosłownie mięso krowy).
[Nie
wspominam nawet o zachowaniu mężczyzn. Nigdy żaden z nich nie powie do
mnie pierwszy "dzień dobry". Na początku się uśmiechałam teraz mijam ich
jak powietrze. Jeżeli oni nie idą na kompromis, to ja też nie. Za to z Wietnamskimi nauczycielami mam doskonały
kontakt. Z daleka się witamy i odbębniamy rytuał wspólny obu kulturom].
Od
samego początku zasugerowałam, że moje pięciolatki powinny jeść oddzielnie w
kuchni (a nie w ciasnej przedszkolnej stołówce z innymi grupami). W ten oto sposób pilnuję dzieci i z nimi jem (co
de facto nie należało do moich obowiązków) i nie muszę chodzić do gmachu
głównego szkoły, który znajduje się po przeciwnej stronie ulicy.
Dzisiaj
zostałam wezwana na „dywanik”. Chodziło głównie o moją wizę (która się kończy
za dwa dni). Szkoła może przedłużyć moją wizę bez wyrabiania
karty pobytu. Na dłuższą metę jednak jest to bardziej skomplikowane i droższe. Dla dyrektora
oczywiste było, że będę pracować w przedszkolu w kolejnym roku szkolnym i w ten oto sposób powinnam od raz wyrobić kartę pobytu. Powiedziałam,
że potrzebuję tydzień na przemyślenie czy zostaję w Wietnamie, czy też
nie. I byłabym nawet skłonna powiedzieć „tak” i popracować do maja 2014 roku.
Jednak sprawa sama się rozwiązała. Usłyszałam kilka uwag. Jedną z nich było
uczulenie na „różnice religijne” (że niby w kontekście buddyjskim a nie
muzułmańskim) a druga tyczyła się mojego ubioru! Otóż wszystkie Turczynki przychodzą
do pracy pozakrywane po same stopy i ręce. Brakuje im tylko chusty. A ja chodzę
w moich sukienkach przed kolano, co w Wietnamie jest jak najbardziej normalne.
Teraz mam zakładać tylko te „za kolano” czyli zostają mi dwie pary spodni,
ponieważ takich sukienek to ja w swojej garderobie nie posiadam. A przecież
robiłam taki dobry PR moim wyglądem!
I tak sobie myślę, gdzie
ja popełniłam błąd. I nagle mnie oświeciło! Otóż w tym tygodniu opowiadam
dzieciom bajkę o Trzech Małych Świnkach!!! (Three Little Pigs). I jeszcze
piekłam pizze i dodałam bekon! Moje dzieci jedzą wszystko, ja też i domagam się
poszanowania moich kubków smakowych i prawa do jedzenia pizzy z bekonem w „International
Bilingual Kindergarten”! Pozwoliłam więc sobie na akt buntu.
już widzę jak w polskim przedszkolu jakaś wychowawczyni piecze z dzieciakami pizzę. :D
OdpowiedzUsuńOj uwierz mi, że na pewno pieką, zwłaszcza w takich, za które płaci się kupę kasy. Moje właśnie do takich należy: miesiąc prawie 700 dolców!
OdpowiedzUsuńMoże nie pieką bo pizza jest niezdrowa :P Ania przyznaj się, dzieciaki nie jedzą za dużo słodyczy w domu, ale za dużo pizzy i ciasteczek w przedszkolu ;)
OdpowiedzUsuńOj Supermoniu, pizza wcale nie jest taka niezdrowa, zwłaszcza, że tutaj praktycznie do wszystkiego dodaje się glutaminian sodu!
OdpowiedzUsuńA btw co do różnic kulturowych, to w Turcji bajka Three Little Pigs i nawet Winnie-the-Pooh(z powodu Prosiaczka) zostały wycofane! Polecam książkę Niemki urodzonej w Turcji min. o takich "ciekawostkach": Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji - Necla Kelek
OdpowiedzUsuńCo to za pizza bez bekonu;p
OdpowiedzUsuń