Przyleciałam do Sajgonu (upał, upał, upał).
Bez większych problemów dotarłam do mieszkania Fran. Moja pierwsza myśl po
przylocie: kupuję bilet do Hanoi i uciekam na Północ. Oczywiście wystarczyło
wziąć kilka głębszych oddechów, żeby zdać sobie sprawę, że przecież nie będzie
tak źle! Małymi kroczkami naprzód. Już obdzwoniłam znajomych i zdążyłam się
pochwalić, że wróciłam do Wietnamu. Okazało się, że mój stary numer nie działa,
więc mam teraz nowy. I wyobraźcie sobie, że dzwoni do mnie Matt (w odpowiedzi
na smsa ode mnie) i mówi, że dokładnie 30 minut wcześniej wykasował mój wcześniejszy kontakt ze swojego telefonu!
Teraz pierwszy krok to
coś zjeść i wyspać się, wtedy świat zawsze staje się piękniejszy. Jutro rano idę do dwóch szkół, a jak coś wypali, to już
upatrzyłam sobie mieszkanie w okolicy. A jak nie wypali, to będę szukać dalej i
coś się znajdzie. I oczywiście wcześniej powinnam wypożyczyć skuter. Od sposobu
poruszania się po mieście w zdecydowanej mierze zależy komfort życia.
A teraz anegdotka z
podróży. Kobiety w swoich torbach mogą mieć wszystko. Ja często nosiłam
wkrętak, łatki do dętek, klucz 15 i składany różowy nóż: a nuż się przyda! W
samolocie z Moskwy do Sajgonu szukam telefonu, żeby upewnić się, że go
wyłączyłam. Grzebię w otchłaniach mojej czarnej, z pozoru tylko małej, torby. Nagle
trafiam na metalowy przedmiot i myślę: „O nie! Jak to możliwe?”. W torebce
(dwukrotnie prześwietlanej i w Polsce, i w Moskwie) miałam różowy nóż!
Postanowiłam jednak nie porywać samolotu i spokojnie (nawet bez małych turbulencji) dolecieliśmy do Sajgonu.
Ale Sajgon!
Fajnie, że jesteś i znów piszesz. Czekam na wietnamskie opowieści :). Z tym nożem to rzeczywiście Sajgon a Twoje łatki do dętek w torbie rozczuliły mnie ;-).
OdpowiedzUsuń