Wietnam, część 2
I po raz kolejny siedzę
na lotnisku. Do końca nie zdaję sobie sprawy, dokąd lecę. Nigdy nie postrzegam
wyjazdu jako całość. Za każdym razem pokonuję kolejne „etapy”. Teraz moim
priorytetem jest odebrać paczkę dla Krzyśka od jego rodziców a później odprawić
bagaż. A jak bez problemów wsiądę do samolotu do Moskwy to kolejny krok to
wsiąść do następnego samolotu do Sajgonu. Przecież tych etapów już teraz jest
sporo! Więc jeszcze nie jestem świadoma, że za niecałą dobę otworzę oczy w Wietnamie, będę
stać w kolejce po wizę, wezmę taksówkę, pojadę do mieszkania Fran a następnie
pójdę na spotkanie w szkole językowej. I zapewne wtedy się zapytam: „ups, a
gdzie ja jestem?”, tak jakby cały ten bieg wydarzeń nagle doprowadził mnie do
zupełnie nieoczekiwanego miejsca.
Sama się dziwię: znów
jadę do Wietnamu. Opuszczając Hanoi ta myśl nigdy nie przeszła mi przez głowę.
Nawet nie potrafię sobie przypomnieć siebie sprzed roku. Chyba miałam w sobie
więcej entuzjazmu, ale takiego pomieszanego ze stresem i niepewnością. A
dzisiaj wsiadając do busa do Warszawy spokojnie pomyślałam, że wracam „do siebie”. Kierowca
słuchał Radia Zet, a w nim audycji „Sensacje XX wieku” akurat o wojnie
wietnamskiej i podziemnych tunelach nieopodal Sajgonu! Ot, taki zbieg okoliczności,
tudzież mały żart losu (lepiej żart, niż kpiny).
Tym razem wiem, jak moje
życie będzie wyglądać, wiem, co będę robić. I w pełni to akceptuję, tak
wybrałam. Na Bali spotkałam o rok młodszego ode mnie Ediego. Edi zapytał się, czym
mogę się z nim podzielić; czego nauczyłam się w ciągu ostatniego roku. Zaczęłam
więc opowiadać. Po chwili nieco rozczarowany stwierdził: „to już wszystko? To mało jak na rok
życia, powinnaś wiedzieć więcej”. W kolejnym roku wysilę się nieco bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz