Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

poniedziałek, 20 lutego 2012

21.02.2012 - Wtorek

Właśnie złamałam swoje postanowienie noworoczne. Brzmiało ono następująco: WRACAM DO POLSKI! 

Po powrocie z laotańskich wakacji życie zdaje mi się być znacznie lżejsze. Wietnamczycy już tak bardzo mnie nie irytują, a może po prostu staram się nie zwracać uwagi na ich zachowania. Na pewno nie należy szukać przyczyn. Teraz zaprzeczę wszelkim poradnikom o komunikacji międzykulturowej. Jeżeli chcesz przetrwać w jakimś kraju o zupełnie odmiennej kulturze nigdy nie staraj się jej zrozumieć :P. Po prostu rób to, co lubisz, a jeżeli coś cię mocno irytuje to staraj się mieć na to wyrąbane. A jeżeli tak nie potrafisz, to uciekaj czym prędzej. 

I ja właśnie doszłam do takiego stanu. Żadne tam Weberowskie „verstehen” czy też nie wiadomo co. Nie trzeba szukać wyjaśnień, tłumaczyć. To i tak do niczego Cię nie doprowadzi, a tylko pozbawi energii. A może mój mózg tak mocno jest osadzony w europejskim sposobie myślenia, że nie potrafię inaczej, nawet jak staram się „rozumieć” to robię to jakoś naokoło i za bardzo muszę się wysilać. 

Uwielbiam wietnamskie „nie”. Czasami jak chcesz coś banalnego załatwić słyszysz kategoryczne: „nie!” (nie ma mocnych, po prostu czegoś się nie da zrobić). I wtedy nie ma co kombinować, pytać o przyczynę, powód. I tak niczego nie uzyskasz. „Nie” kończy wszelkie dyskusje, jest to argument ostateczny. Więc po co się trudzić i doszukiwać się w takich zachowaniach jakiejś logiki? Jak nie, to nie i **uj! 

Można więc rzec, że osiągnęłam stan nirwany i już coraz mniej rzeczy mnie rusza i jest w stanie wyprowadzić z równowagi. Za każdym razem, gdy się irytuję i staram znaleźć wytłumaczenie mówię sobie: „ale właściwie po co? Czy to coś zmieni?”. Przecież dalej będę musiała znosić takie zachowanie. Dlaczego mój umysł nieustannie doprasza się wyjaśnień? Staram się więc rejestrować otaczającą mnie przestrzeń i nie szukam już przyczyn. Czy zresztą takowe istnieją, hę? 

A wracając do najświeższych wiadomości: zostaję w Wietnamie. Pomieszkam tutaj jeszcze do końca czerwca. W tzw. międzyczasie będę chciała trochę pojeździć po okolicy (obowiązkowo Kambodża!). Dlatego też muszę znaleźć dodatkową pracę. Chyba powinnam pracować więcej niż 20 godzin tygodniowo! 

Plan był zupełnie inny. Miałam wrócić w kwietniu. Co prawda czułam ciągły niedosyt i perspektywa rychłego powrotu nieco mnie przerażała. Wielu znajomych próbowało mnie przekonać, żebym jeszcze została. Nawet rzucałam tajską monetą i wyszło, że jednak Hanoi:P. Jednakże miałam zakupiony bilet powrotny. Nagle jednak okazało się, że LOT zawiesza połączenie z Warszawą. Pewnie mogliby mi jakoś przebukować. Podjęłam jednak inną decyzję. Rozmawiałam z mamą na skypie o moich planach. Po zakończonej rozmowie włączyłam polskie radio a tam jakaś daremna piosenka o refrenie: „JA TU ZOSTAJĘ!".  Czytam więc znaki:P. 

Zobaczymy, czy będzie to dobra decyzja. 

Hanoi jest przedziwnym miejscem. Człowiek je jednocześnie kocha i nienawidzi. Jest jak narkotyk: wiesz, że Cię niszczy, ale równocześnie nie potrafisz bez niego żyć. 

Na pewno kusi mnie lekkie życie, w sensie materialnym (co prawda okupione sporym wysiłkiem emocjonalnym). Do tego podróże. Nie wiem, kiedy po raz kolejny przytrafi mi się taka okazja, żeby powłóczyć się po południowo – wschodniej Azji. 

Co więcej, naprawdę sporo się tutaj uczę. Już umiem się targować i walczyć o swoje. Oczywiście jestem dopiero na poziomie średniozaawansowanym, a może i podstawowym, ale jest i tak znacznie lepiej. Teraz ponownie szukam nowego mieszkania i pracy, ale na zupełnym luzie. Już tak nie panikuję, nie podejmuję pochopnych decyzji. Tłumaczę sobie, że podstawa to zachować spokój. I być cierpliwym. Zawsze znajdzie się rozwiązanie. Szybko trzeba działać jedynie w przypadku reanimacji. W każdej innej sytuacji należy wziąć głęboki oddech i dać sobie chwilkę na zastanowienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz