Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

poniedziałek, 20 lutego 2012

20.02.1012 - Poniedziałek

„Jadę do Bangkoku!”

Hasło przewodnie ostatniego etapu podróży. Na tym jednym zdaniu kończyła się moja wiedza o tym, co ja właściwie chcę zobaczyć, gdzie mam się zatrzymać  itp. Do Bangkoku pojechałam zupełnie bez przygotowania. Niczego wcześniej nie przeczytałam, nie zaopatrzyłam się w żadną mapę, ani też przewodnik. Po prostu postanowiłam kupić bilet z Laosu do tajskiej stolicy. Nie czułam specjalnej potrzeby, żeby dowiedzieć się czegoś o miejscu, do którego jadę. Stwierdziłam, że będę odkrywać na bieżąco, gdy już się tam znajdę. 

Nie wiem właściwie skąd mi się wziął pomysł na Bangkok. Postanowiłam, że właśnie z Bangkoku wrócę do Hanoi, dzięki czemu będę mogła dostać nową wizę na lotnisku. Moja wycieczka miała nie tylko turystyczny, ale również „formalny” charakter. Tutaj mówi się „visa run”. 

Musiałam wrócić z Luang Prabang (tam pożegnałam się z Iwoną, która wróciła do Hanoi) do Vientiane. Jechałam nocnym autobusem. Tym razem jednak standard był okropny. Trzeba było dzielić jedno wąskie łóżko, bez żadnych przegródek z drugim pasażerem. Na szczęście miałam farta i trafiłam na młodą, drobną Chinkę! Dziewczyna trochę jeździła po południowo – wschodniej Azji i okazało się, że była w Bangkoku. Powiedziała mi do jakiej stacji powinnam zakupić bilet. W końcu Bangkok to kolos! Nie mogłam po prostu powiedzieć: „poproszę bilet do Bangkoku!”. Kolejną noc spędziłam w autobusie wypełnionym australijską i fińską młodzieżą wracającą z największej imprezowni w Laosie. Młodzież wyjątkowo wyczilowana, zaopatrzona w alko i wspominająca ostatnią szaloną noc (co w sumie można było zauważyć po niedomytych markerach na ciele). 

Gdy już dojechaliśmy do stolicy doczepiłam się do Węgra (jednego z pasażerów), który de facto studiuje w Chinach. Wskazał mi dokładnie, gdzie powinnam szukać noclegu (Khaosan Road!). Niczego wcześniej nie zarezerwowałam. Chodziłam sobie od hostelu do hostelu, aż znalazłam taki, w którym mieli wolne miejsca za niską cenę. Miejscówka szałowa nie była, postanowiłam więc przenieść się następnego dnia do typowo backpakerskiego dormitorium: w końcu jeszcze nigdy w takim miejscu nie mieszkałam. W Hanoi określenie: „backpakers” ma raczej negatywne znaczenie. 

Tak czy owak, ogarnęłam spanie bez większych problemów, musiałam tylko uzbroić się w cierpliwość. Na początku przegrywałam z miastem i nieustannie się gubiłam, ale w sumie to też ma swoje uroki. De facto nie miałam żadnego celu w mojej podróży więc mogłam po prostu rejestrować przeróżne otoczenie zewnętrzne. Udało mi się znaleźć normalną informację turystyczną. Tam dostałam mapę i broszurkę z atrakcjami. Do jednych z atrakcji zaliczono olbrzymie targowisko na północy miasta. Postanowiłam więc tam pojechać, w dodatku autobusem miejskim! Znalazłam odpowiednią linię. W środku zaopiekowała się mną pani konduktor, która wskazała mój przystanek końcowy. Mogłam więc przez chwilę poczuć się swojsko, że oto jestem w Bangkoku i jeżdżę autobusem po mieście jak autochton! Targowisko było naprawdę olbrzymie: około 9tys. stoisk! Spędziłam tam kilka godzin i wydałam trochę dolców, a dokładniej Batów. 

Z ciekawostek: w Tajlandii obowiązuje ruch lewostronny! 

Drugiego dnia postanowiłam wybrać się do Pałacu Królewskiego (zbudowanego w 1782). Już nie pamiętam, ile dokładnie kosztowała wejściówka, ale na pewno duuużo. Przeliczając na ubrania to tak z parę spodni, bluzkę  i dwie sukienki:P. Ale czego człowiek nie zrobi, aby poczuć królewski klimat. 

 Wejście do Pałacu to nie taka prosta sprawa:P Należy mieć zakryte ramiona i kolana.

Cały kompleks podzielony jest na dwie części: świecką, gdzie mieszkał król ze świtą, przyjmował gości itp. oraz sakralną (Wat Phra Kaeo). Przy głównych bramach usytuowane są posągi strażników. Według legendy były to złe stwory, które przegrały walkę z ludźmi i teraz strzegą bezpieczeństwa pałacu. Wszystko kapie złotem. Malowideł, fresków, rzeźb jest tak wiele, że nie wiadomo czemu właściwie się przyglądać.  

 Najnowsze trendy: zdjęcia z tabletu


 Potwory, które po przegranej walce z ludźmi pełnią funkcję strażników

To prawdziwe złoto!
 Złota Naga
 "Gdzie jest Wally?" Znajdź potwora! 

W części sakralnej znajdują się liczne świątynie, w tym ta najważniejsza ze Szmaragdowym Buddą. Jest to najświętsza statuetka Buddy w Tajlandii (to tak jak obraz Matki Boskiej Częstochowskiej dla Polaków). Budda jest „malutki”. Mierzy 75 cm. Ma też swoje ubrania, które są zmieniane na początku marca, lipca i listopada (czyli gdy zmienia się pora roku). Ceremoniał ten ma znaczenie symboliczne i ma zapewnić krajowi szczęście i dobrobyt podczas właśnie nadchodzącej pory roku. Zmiany szat dokonuje król. Obecnie jednak król ma 84 lata i nie byłby w stanie wspiąć się po drabinie i robi to ktoś ze świty. 

 Przed wejściem do świątyni tradycyjnie należy zdjąć buty: akurat przede mną weszła grupa policjantów. Dobrze, że mają podpisane buty:P. Należy pamiętać, żeby nigdy nie zwracać stóp w kierunku Buddy.

 Szmaragdowy Budda, de facto nie jest szmaragdowy (zielony kolor to jakiś inny materiał).

Król, Bhumibol Adulyadej, Rama IX, panuje już od 1946 roku! Koronowano go, gdy jeszcze studiował w Szwajcarii (urodził się zresztą w USA). Według „Forbes” jest najbogatszym monarchą na świecie. Na ulicach widnieją jego liczne podobizny. Na większości fotografii wygląda tak na 60 lat :P. 



 Podobizny króla na ulicach miasta. Mój ulubiony: dłubiący w nosie :P.

 Khaosan Road: czyli jestem Hardcore Backpakers!  

Mieszkałam na najbardziej turystycznej ulicy w Bangkoku. Ulica dla prawdziwych hardcorów. Można tam całymi dniami pić piwo w knajpach, wieczorami imprezować (atrakcji jest cała moc, w zależności od potrzeb, o tak, Bangkok miasto rozpusty:P), obkupić w w mainstreamowo alternatywne ciuszki, strzelić sobie dredy lub też tatuaż. Wszystko zrobione pod turystów.

Kierowca tuk tuka. W Bangkoku jest bardzo wielu "życzliwych"ludzi, którzy za niewielką sumę zechcą cię poprzewozić po mieście. Mają oni ustaloną trasę, na której znajdują się lewe salony jubilerskie i inne sklepy. Zrobią wszystko, żeby zgarnąć klienta. Normalną praktyką jest ściemnianie, że nie możesz gdzieś pojechać, ponieważ "to" miejsce jest zamknięte itp, tylko po to, żeby kierowca mógł obskoczyć swoją stałą "lewą trasę".

Piwo: około dwóch dolców (~7zł), o ile dobrze pamiętam :P Turystyczna miejscówka, więc obowiązują turystyczne ceny.

Ktoś potrzebuje prawka?


A może masaż? W końcu w grupie raźniej! 


A może nowa fryzura? 


"Kup pani pamiątkę" Najlepiej rechoczącą drewnianą żabę.

Zakupy: ceny w porównaniu z targowiskiem x100%. Sprzedawcy nawet nie chcą się targować, bo wiedzą, że turysta kupi.


Trochę lokalnego kolorytu: wyprawa na rynek kwiatowy.




Specjalne kompozycje kwiatowe, które zostawia się na ołtarzach.

Kokosy, mówiąc szczerze szału nie ma: wolę ananasy i mango :P. 

Typowy azjatycki ścisk. Nie ma takiej opcji, żeby nie można było jeszcze czegoś upchnąć. Zmieści się wszystko! 




Ten koleś jest sztuczny! Ciekawe, gdzie można położyć te wszystkie posągi? 

Taksówka: zakaz palenia, zakaz przewożenia DURIANA (to taki śmierdzący owoc) a reszta chyba już jest jasna :P.

Dobrze, że miałam plecak, w przeciwnym razie nie mogłabym wejść na stację metra i skytraina. 

Skytrain! Bangkok to na prawdę olbrzymie miasto pełne kontrastów. Widać biedę, ale i olbrzymie drapacze chmur ze szkła i betonu. Na lotnisko pojechałam tzw. skytrainem. Jest to pociąg, który jeździ po torowisku ułożonym na wysokich wiaduktach. Również autostrada przebiega "ponad" miastem na wiaduktach. Aż boję się tego azjatyckiego potencjału. Europa nagle wydaje się być taka zaściankowa:P (ale dzięki temu taka przytulna;).


Skytrain, czyli podniebny pociąg.

Niesamowicie cieszy mnie moja samodzielna wycieczka do Bangkoku. Dałam radę, w dodatku bez żadnego przygotowania. Wszystko jest więc możliwe. Wystarczy wybrać jakieś miejsce na ziemi, spakować walizkę i spróbować się tam dostać! A reszta już jakoś się potoczy. Trzeba być tylko otwartym na nowe wrażenia i okoliczności! Ludzi w sumie też, jak tylko ma się ochotę:P.

1 komentarz:

  1. puenta mi się najbardziej podoba, aż chce się spakować walizkę i gdzieś polecieć http://www.youtube.com/watch?v=zslI3XAo6eo

    OdpowiedzUsuń