Chcę zameldować tylko, że żyję i wszystko raczej w normie. A ta norma
właśnie coraz bardziej zaczyna mi ciążyć. Chyba nie nadaję się, aby
wieść ustabilizowane życie w pięknym domu w tropikach. Wyczekuję już
kolejnej przygody.
W Boże Narodzenie zaszyłam się w
podkarpackiej wsi i spokojnie z całą rodziną popijaliśmy grzane wino.
Sama je przyprawiłam indonezyjską korą cynamonową, gałką muszkatołową,
wanilią, goździkami i wietnamskim imbirem.
Dokładnie w Nowy Rok zaczęłam kulawy powrót do Wietnamu
(dwa dni wcześniej skręciłam nogę w kostce, do tej pory jest raczej
słabo, mam w planach ponownie wybrać się do lekarza). Dzisiaj mijają dwa
tygodnie w Wietnamie a ja nadal chcę tylko spać.
Jeszcze
7 dni w pracy i kolejne wakacje, tym razem z okazji wietnamskiego
Nowego Roku Tet. Wyjątkowo zrobiłam plan: Birma. Czekam tylko na wizę, a
nie jest to taka banalna sprawa. Do podania musiałam złożyć bilety
lotnicze, wietnamską kartę rezydenta, wietnamskie pozwolenie o pracę i
zaświadczenie z mojej szkoły, że dla nich pracuję. Zazwyczaj wjeżdżając
do jakiegoś kraju w okolicy wystarczy tylko kupić wizę w okienku i nic
więcej, tak jak kupuje się znaczek na poczcie. Ślinić nie trzeba,
przyklei urzędnik.
Wszystko ok?? Czekamy na kolejne posty!
OdpowiedzUsuńNo chyba nie przeniosłaś się na stałe do tej Birmy? Prosimy o meldunek Aniu!
OdpowiedzUsuń